sobota, 10 listopada 2012

WĘDKOWANIE

Weekend pełen niespodzianek. Wyjechałem w sobotę rano pociągiem w moje strony rodzinne,żeby udać się na groby moich rodziców, którzy pochowani są w dwóch różnych miejscach. Świetna podróż pociągiem. Wagony 1 klasy zamienione na 2 klasę. Siódma rano, sobota, przedział pusty. Siedzę sobie wygodnie, własny fotel z oparciem, miejscem na gazetę, kubek, toaleta czysta, pociąg sunie prawie bezszelestnie...bajka, szybka przesiadka 4 godziny jazdy i jestem już 300 km poza stolicą. Później w drodze z cmentarza na który wybrałem się z siostrą zahaczyła nas nasza była nauczycielka chemii z podstawówki. Opowiadała o tym, jak to niedawno naszła ją faza na pisanie wierszy i serdecznie zaprasza do siebie po wydany własnym sumptem niewielki tomik poezji. Chwile później okazało się, że jestem zaproszony na małe spotkanie rodzinne i około rodzinne.Jednak najlepsze był dopiero prze de mną. Rano wybraliśmy się z narzeczonym mojej siostry i jego kolegą na wędkowanie. Liczyłem na ciekawy połów. Dzień idealny na spining.
W końcu Maciej się zna, wielokrotnie wygrywał regionalne zawody wędkarskie. Czailiśmy się na drapieżnika. Wypłynęliśmy starą łódką ratowniczą i rozrzut spiningowy się zaczął. Niestety żaden szczupak czy okoń nie był tego dnia zainteresowany. Szkoda, bo liczyliśmy, że będzie chociaż branie. A tu nic.
Kompletna cisza i tylko piękne widoki i krajobraz pojezierza brodnickiego podtrzymywał dobre samopoczucie. Motywowalismy się przeróżnie, żeby nie wycieknąć i rzucać dalej. Postanowiłem zmieniać przynęty i wypróbowałem niemal cały arsenał Macieja. Od gumowych, po tradycyjne metalowe "wieloryby", niebieskie, zielone, seledynowe, mieszane, białe, pstrokate i nie wiem co tam jeszcze.... ale kompletnie nic.
A jeszcze niedawno chłopaki ciągnęli na tym jeziorze niczego sobie szczupaki. Cóż, tak to bywa podczas wędkowania. Zawsze to dobry czas, żeby pogadać o różnych ważnych lub mniej ważnych sprawach życiowych. Tak też było i tym razem. Józef

sobota, 8 września 2012

KRWAWA PĘTLA - MAPA TRASY

Oto link do trasy, którą pokonaliśmy. Jak widać nie domknęliśmy pętli. Trzeba to powtórzyć:-) http://www.gpsies.com/map.do?fileId=ddtrrvtqccrrxaeq

KRWAWA PĘTLA - RELACJA

Oczywiście wyprawa odbyła się. I była niemal dosłownie krwawa.... Skwar (36 w pełnym słońcu, burza z piorunami wywracającymi drzewa, pył i kurz, cholerne gryzące komarry krzaki oblepione pajęczynami - to tylko nieliczne atrakcje towarzyszące naszej wyprawie, ale po kolei. Dzień przed wyprawą nie znałem do końca składu. Ot tak. Po prostu ktoś się jeszcze wahał i nie do końca był przekonany, czy chce się w to pakować. Liczyłem, że może nas być nawet szóstka, ale przygotowany również byłem, że pojedziemy we dwóch, a nawet, że pojadę sam! Wyszło jakoś po środku. W piątek wieczorem znajomy mechanik rowerowy odstawił świeżo serwisowany rower Marcina do mojej pracy. Ja tymczasem przed 21-szą wyjechałem z domu, obładowany po brzegi sakwami, ciągnąc za sobą jednokołową przyczepkę z 2 namiotami i innymi akcesoriami biwakowymi. Trasa 20 kilometrowa - do Józefowa na dyżur nocny. To było dość ryzykowne, gdyż mogło się okazać, że dyżur będzie ciężki i nie zmrużę oka, a przez do skonam na rowerze następnego dnia. Jednak moje podopieczne zrozumiały powagę sytuacji widząc jak obładowany zajechałem do Ośrodka. Oczywiście dziwiły się po co taki maraton na rowerze Pan Józef wymyśla i to z takim bagażem ?! Oczywiście wytłumaczyłem im, że to się rozłoży (mam nadzieję) na kilka osób, że wziąłem namioty i sprzęt dla innych uczestników - którzy nie mają bagażnika i sakw - zatem przypniemy komuś innemu przyczepkę i będzie dobrze. Dziewczyny chętnie oglądały trasę na mapkach (przygotowanych przez Waldemara, który niestety i tym razem nie mógł pojechać) i pomagając mi zamontować kilka dodatków do roweru - szybko poszły spać - dając mi tym samym również możliwość przynajmniej kilkugodzinnego snu. Budzik nastawiłem na godzinę 7-mą, żeby ogarnąć się i szybko wyjechać przed ósmą. O godzinie 6-tej obudził mnie sms od Łukasza, że jest w fatalnym stanie, boli go żołądek i dojedzie do nas po południu. Nie pamiętam już kiedy dostałem wiadomość od Stanisława, że nie spał niemalże całą noc i nie da rady. Żartowałem sobie, że tak się przejmował wyprawą iż nie mógł spać hehe... Zatem o 8-mej wyruszyliśmy w trójkę. Zostawiłem jeden namiot. Zamontowałem GPS na kierownicę. Patryk sprawdził łańcuch w swoim rowerze a Marcinowi przyczepiliśmy przyczepkę i pognaliśmy w stronę szlaku czerwonego. Trochę kluczyliśmy zanim znaleźliśmy się w okolicach rzeki świder. Straciliśmy dużo czasu chcąc wbić się idealnie na szlak i rozpocząć wyprawę zgodnie z mapą. Poza tym GPS uruchomiłem dopiero po 20 kilometrach jazdy a w zasadzie kluczenia po zarośniętych krzakami ścieżkach pieszych i szukania tej właściwej - Czerwonej! Byliśmy blisko szlaku, jednak nie na tyle, żeby to ustrojstwo elektroniczne mogło namierzyć trasę. Kilka razy trzeba było prowadzić rowery. Około 10-tej straszliwy upał. W lesie muchy i komary. Do tego szlak w ogóle nie przetarty. Krzaki, kłody, pokrzywy i co tam tylko chcesz. Ciężko byłoby przejść pieszo a z rowerami?. A co dopiero Marcin z przyczepką. Fatalny początek. Zrezygnowaliśmy z odcinka wzdłuż rzeki ale przebijaliśmy się dalej. Straciliśmy z 2 godziny. Później trzeba było wyregulować przerzutki w rowerze Marcina, który świeżo co serwisowany, po częściowej wymianie napędu, przy dociążeniu przyczepką - koniecznie potrzebował regulacji . Chyba koło 11-tej znaleźliśmy się na szlaku czerwonym.a tam piach i piach. Znów kilka razy prowadzimy rowery. Umordowani, w strasznym upale przejechaliśmy następne 20 kilometrów i gdzieś za Zielonką dopadł nas upragniony w tamtym momencie deszcz. Mało tego przyszła burza. Zatrzymaliśmy się przy niewielkim sklepie spożywczym popijając zimną oranżadę ze szklanej butelki. Następnie przebiliśmy się do jakiejś większej trasy cały czas trzymając się szlaku czerwonego. Tam spotkała nas taka sytuacja: przejeżdżamy miedzy kolumnami samochodów, które zatrzymały się gdyż burza i wichura zwaliła na jezdnie kilka drzew. kilkunastu kierowców nie czekając na pomoc Straży Pożarnej wysiadło ze swoich aut i zgodnie wspólnie zaczęli usuwać zwalone i roztrzaskane niekiedy konary starych , suchych drzew. A my jak królowie szos - gnamy do przodu. Po drodze jakiś samochód zupełnie w rowie. Dobrze, że przeczekaliśmy ten czas. Mogło być różnie. Po kilku kilometrach odbiliśmy w lewo wjeżdżając na wał usypany między jakąś małą rzeczką a mokradłami. Obowiązkowe chłodzenie stóp w wodzie. Krajobraz przepiękny po deszczu. Nagle parująca woda znad mokradeł zaczęła unosić się do góry, następnie słońce nieśmiało zaczęło przebijać się przez chmury. Przez chwile orzeźwiająco a później znów upał. Jednym z trudniejszych momentów pierwszego dnia - oprócz oczywiście początku był niewątpliwie etap, gdzie przebijaliśmy się przez krzaki, sucho, pot się leje a za moment teren podmokły, który przemieniał się w gęste błoto. Niemożliwy przejazd rowerem. Trzeba prowadzić. To było męczące i zabierało sporo czasu. Żłopiemy wodę litrami.Teren urozmaicony. Przejeżdżamy przez niewielkie miejscowości, trochę asfaltu, trochę polami. kilometry wleką się za nami. Mamy wrażenie jakbyśmy zrobili już ze 100 km a tymczasem to zaledwie 70. Myślimy, że może się nie udać. Gdybyśmy nie stracili tyle czasu rano i rozpoczęli inaczej, ale skąd mielibyśmy wiedzieć, że szlak pozarastany. Tydzień wcześniej zrobiłem rekonesans poznawczy w odwrotnym kierunku, gdybym wtedy wybrał się w te rejony - to na pewno zmienili byśmy coś - tylko co? Trzeba by było na sportowo. Bez bagażu - ale w grupie to inaczej. Mimo, że w trójkę to rożne tępo. Czekamy na siebie jak ktoś zostaje w tyle. To wyprawa trochę z innym charakterem uświadamiam sobie. To przecież męskie spotkanie na 2 kołach a nie wyścig. Zatem trzeba wspomnieć o rozmowach, choć najwięcej ich było podczas postojów. Upał i warunki jazdy odbierały siły na rozmowy. w trakcie jazdy. Podsumowując pierwszy dzień, który zakończyliśmy w Nowym Dworze Mazowieckim żegnając się z Marcinem. Niestety nie mógł jechać dalej, choć był zadowolony mimo trudności. Marcin wcześniej nie jeździł rowerem nie mając treningu poradził sobie rewelacyjnie ciągnąc przez cały dzień przyczepkę. Wykazał się przy tym charakterem. zero marudzenia i narzekania. Zaciśnięte zęby i do przodu. Zjedliśmy jeszcze pyszna pizzę odczepiliśmy przyczepkę i zapakowaliśmy Marcina do pociągu. Zostało nas dwóch Ja i Patryk, ale też i niespodzianka Otóż po 19-mej odezwał się Łukasz, że czuje się lepiej i chce do nas dołączyć. Przed 22 odbieramy go ze stacji, przypinamy przyczepkę i jedziemy na nocleg. Zdecydowaliśmy się, czekając na Łukasza, który o mało co nie wsiadł do pociągu jadącym w przeciwnym kierunku (nota bene do Terespolu), że nie jedziemy dalej i nie rozbijamy się w polu, tylko przyjmujemy zaproszenie znajomych Patryka i zostajemy w Nowym Dworze. Dojeżdżamy tylko parę kilometrów na obrzeża miasta i rozbijamy namiot na posesji. gospodarze gościnni, zapraszają do środka - jednak my twardo obstajemy przy opcji namiotu. Dają się przekonać. Za to serwują pyszne lody,zostawiają zimną wodę w dzbanach. Bierzemy prysznic i pakujemy się do śpiworów. Zatem podsumowując pierwszy dzień - jak to ujął Marcin - dobrze jest się czasem tak na maxa zmęczyć:-) Dzień drugi trochę lżejszy, choć lawirujemy miedzy szlakiem a innymi drogami chcąc nadrobić kilometry z poprzedniego dnia. Szybko uciekamy z Puszczy Kampinoskiej pocięci przez komary. Okazuje się, że Patryka dławiła niegdyś Bolerioza i nie chce ryzykować jej nawrotu. Szukamy zatem dróg skrótowych, żeby tylko trzymać się blisko szlaku. GPS w tej sytuacji nieoceniony. trasa zdecydowanie przyjemniejsza. podziwiamy uprawy na polach. Przejeżdżamy przez urocze wioseczki. .... a dalej to może zdjęcia następnego posta oddadzą choć trochę nasze zmagania z Krwawą pętlą....

sobota, 30 czerwca 2012

MĘSKA WĘDRÓWKA - WYZWANIA

To niesamowite jak ostatnio szybko płynie mi czas. Moja praca doktorska leży zupełnie odłogiem. Już się z tym pogodziłem. Bóg ma swoje plany na moje życie i choć zazwyczaj ich nie rozumiem - to po jakimś czasie do mnie dochodzi po co to, a nie tamto. Obym niedługo mógł ujrzeć choć część układanki Bożego planu wobec mnie.... bo na razie widzę tylko poszczególne puzzle i nic z nich nie wynika. Odkąd stałem się kierowcą i kupiliśmy samochód okazuje się, że jest on bardzo potrzebny. Znalazły się rożne nowe zajęcia i prace,dzięki którym możemy utrzymać naszą metalową skarbonkę, a z drugiej strony dzięki niej jest możliwe łączenie tych różnych aktywności... Na reszcie urlop nauczycielski - czyli duuuużo wolnego. Sporo się działo w mojej pracy jako wychowawcy zdemoralizowanej młodzieży żeńskiej. To był trudny rok. Dużo ciężkich przypadków, które lawirowały między placówką, w której pracuję a ośrodkami terapii uzależnień czy szpitalami psychiatrycznymi. Kilka ciężkich historii. Kolejna wychowanka, która straciła kontakt z ojcem 10 lat temu. Jak miała zaledwie 6-7 lat ojciec wyszedł z domu i nie wrócił. Teraz się odezwał i chce nawiązać kontakt z córką. Dzwoni do ośrodka i chce rozmawiać. Córka pełna żalu i pretensji odpowiedziała, że tu w "zamknięciu" jest jej dobrze. Przynajmniej ktoś się mną interesuje - ripostowała wyrzuty ojca, że się nie uczyła i trafiła do ośrodka... Nie wiem dlaczego, ale trafiają mi się wychowanki, które w przeważającej większości mają wycofanych ojców. Dla odmiany koledzy i koleżanki z pracy mają pod opieką dziewczyny, których ojcowie są i angażują się bardziej niż matki. Odwiedzają, dzwonią, dbają jak mogą. Obudzili się można by rzec i chcą nadrobić stracony czas... Cóż na mnie spadają wycofani mężczyźni.Inna moja podopieczna niedawno całą noc nie spała gdyż pisała list do ojca. Omówiliśmy go szczegółowo na jej prośbę. Matka sprzeciwia się wszelkim próbom nawiązania przez córkę relacji z ojcem. Rozmawiając ze swoja podopieczną przypomniały mi się sytuacje, kiedy to mając lat 15 chciałem wyjechać do Szwecji ze znajomymi. Potrzebowałem wtedy podpisu ojca, żeby uzyskać paszport. Moja matka również nie była zachwycona, że jadę do ojca. Nie w smak jej było to, że po tej jednej wizycie zacząłem odwiedzać jeszcze ojca, którego wcześniej widywałem na rozprawach sądowych o alimenty jako dziecko... a jednak brakowało mi go. Mimo, że żył w opuszczonym zrujnowanym domu na wsi, przepijając wszystko co zarobił - to ja szukałem jego obecności.... Dziwnie Bóg szkicuje ścieżki w moim życiu!? Moja praca jest trudna, gdyż owoce są ..prawie żadne. wychowanki kończąc pobyt w ośrodku często wracają do środowiska, które wciąga ich z powrotem. Nie ma się co oszukiwać. Prędzej czy później tak się stanie. Według mnie to jedna na 30 jak wyjdzie na prostą to jest cud! Dwie wychowanki - moje podopieczne skończyły rok szkolny z zaawansowaną ciążą. Tyle razy rozmawialiśmy z ich matkami, że kontakty ze starszymi chłopakami są niebezpieczne dla ich córek i może być różnie. Przejęcie duże. Kontroli zero. No i proszę. Przepustka i ciąża. Dzieci rodzą dzieci. A ojcowie tych dzieci, które się urodzą? Ta sama kurwa historia... Niedojrzali 27 latkowie, na garnuszku mamusi...dopiero co ogarniają się z pracą. Taki charakter ma moja praca. Ale są i małe cuda. Myślałem, że nie będzie to możliwe - a jednak. zgromadziłem od darczyńców 7 używanych rowerów. Dziewczyny uczę podstawowego serwisowania roweru. Zmieniają opony i dętki, czyszczą łańcuchy, ba nawet piasty razem czyściliśmy. Kilka wycieczek udało się zorganizować. To cieszy, kiedy przyjeżdżamy do ośrodka cali ubłoceni. Oczywiście wiele pisku, zapewnień, że już nigdy z Panem nie wybiorę się na rowery po tych górkach i błocie. A po kolacji wspominają jak fajnie było się zmęczyć, jak Magda się wywróciła itd. I następnego dnia słyszę: "Panie Józefie, kiedy jedziemy na rowery?"

wtorek, 15 maja 2012

SZKOŁA PRZETRWANIA - BEAR GRYLLS

Szkoda, że Grylls nie przyjechał do Warszawy - tu jest więcej z dżungli niż w Gdyni hehe!Zapraszam serdecznie do oglądania starej stoczni w Gdyni i zwariowanego Gryllsa, który pokazuje jak można przetrwać w trudnych warunkach. Oczywiście niektóre tricki surviwalowe godne zapamiętania - mogą się przydać w życiu w nieoczekiwanym momencie... Z kolei inne - raczej nieosiągalne dla większości, a na niektóre trzeba przymknąć oko w końcu to mniej lub bardziej udana aranżacja ex-komandosa i alpinisty.... Jednak zawsze coś zostaje w głowie i może rozbudzić wyobraźnię w sytuacjach, kiedy trzeba przetrwać:-)

niedziela, 1 kwietnia 2012

MĘSKA WĘDRÓWKA - WYCOFANIE

"Mężczyzna jest gwałtowny...namiętny... ma dzikie serce? Nie powiedział byś tego, obserwując tych, którzy zazwyczaj poruszają się ulicami. Jeżeli mężczyzna jest obrazem Lwa Judy, to skąd bierze się tyle samotnych kobiet, tyle dzieci wychowujących się bez ojców, tak niewielu prawdziwych mężczyzn? dlaczego dzieje się tak, że świat wydaje się zapełniony karykaturami męskości? (...)" - pisze John Eldredge.
Dobre pytanie, ciekawe kto potrafi na nie odpowiedzieć?
W ośrodku wychowawczym, w którym pracuję jako wychowawca, nastoletnie dziewczyny - w większości wychowują sie bez ojca. Ewentualnie ojciec jest, ale tak jakby go nie było. Jest nieobecny.Na pierwszy rzut oka taka sytuacja niewiele zmienia w ich obecnym położeniu.Jest matka - jeśli jest i to ona przejęła stery w domu, gdy ojciec odszedł z inną kobietą, albo wyjechał i nie wrócił; czy pochłonął go alkochol, hazard; uciekł, bo wyszła na wierzch jego niedojrzałość i nie dał sobie rady z życiem w relacji ......; wycofał się z odpowiedzialności za wychowanie swojego dziecka!Generalnie takie dziewczyny wychowane wyłącznie przez matkę nie zajmują się światem mężczyzn.Jednak przy dłuższej rozmowie niejedna z moich podopiecznych żali się na brak kontaktu z ojcem. chciałaby spotkać się z nim, ale nie wie nawet gdzie jest. Niektóre po głębszym zastanowieniu się stwierdzają nawet, że w obecnej sytuacji nieobecny ojciec jest dla nich ważniejszy niż matka, która dzwoni do nich codziennie. "Z matką jestem w ciągłych konfliktach - powiedziała mi jedna wychowanka, a ojciec nie wiem jaki jest. Mógłby się wreszcie mną zainteresować. ciekawe,czy wie, że wogóle ma córkę. nienawidzę go, a jednak chciałabym go poznać...Z kolei do innej wychowanki po kilkunastu latach odezwał się ojciec, który wyszedł z więzienia. Jak mówi zrozumiał swoje błędy i chce odbudować relację z córką, której nigdy nie było. Byłem akurat na dyżurze w ośrodku, gdy zadzwonił ten ojciec i chciał rozmawiać ze swoja córką. Reakcja tej przestraszonej dziewczynki, która w tym momencie została zszokowana bardzo duzo mówi. Nie zdobyła sie na zwykła rozmowę jeszcze przez kilka tygodni. nie chciała rozmawiać ze swoim ojcem. Postanowiła najpierw napisac do niego list. Ileż bólu i pretensji nosi w sobie to ddziecko do swojego ojca.Dla mnie to był trudny moment wychowawczy....
Zastanawiałem się kiedyś dlaczego nastoletnie dziewczyny tak szybko(w wieku 14-16 lat) a w skrajnych przypadkach nawet wcześniej jak wynika z akt nieletnich, które trafiają do ośrodka wychowawczego - rozpoczynają współżycie ze starszymi chłopcami. Gdyby zadać takie pytanie - a próbowałem - zainteresowane nie potrafią odpowiedzieć dlaczego. Jeżeli rozmowa toczy sie na temat ich ojców, to często słyszę, takie teksty "ojciec nie mówił mi nigdy, że mnie kocha", ojciec nie zwracał na mnie uwagi jak był, a później go juz nie widziałam'.Jeśli wniknąc dalej - to problem leży byc może właśnie w tym braku kontaktu z ojcem. Ojciec jej nie zauważał po prostu. Teraz taka dziewczynka, czy też dorastająca dziewczyna zrobi sobie kilka zdjęć mniej lub bardziej stosownych, umieści na stronie internetowej najczęściej na naszej klasie - w wypadku moich wychowaneka dwudziestokilkuletni chłopcy śla przyjemne komentarze. Dziewczyny sa podekscytowane. Łał ktos mnie zauważył. Jestem ładna itd... Jeśli połączyc te dwa wątki odrzucenie przez ojca, albo jego nieobecność i zainteresowanie starszymi niedojrzałymi emocjonalnie i psychicznie chłopcami - to wychodzi odpowiedź skąd ta wczesna inicjacja seksualna u moich wychowanek. Wycofanie ojca!
Moje doswiadczenie w pracy z trudną, zdemoralizowaną młodzieżą pokazuje, że tam, gdzie jest ojciec(choćby był odarty z wewnętrznej siły przez choroby, nałogi, wykroczenia...)Jeśli tylko walczy o kontakt ze swoim dzieckiem - to proces resocjalizacyjny przebiega duuużo duużo prościej i skuteczniej niż w przypadku gdyby ojca wogóle nie było.Ile razy słyszałem z ust moich podopiecznych: "Wolę mojego ojca, niż tego kolejnego fagasa, którego matka przyprowadziła do domu", albo "Ten konkubent matki/ nic do niego nie mam, ale niech się nie wpieprza w moje zycie. nie jest moim ojcem", "Moja stara poszukała sobie jakiegoś faceta i teraz ma mnie w dupie. Nie nawidze jej. nie jestem jej juz potrzebna".
Te krzyki coś mówią. Mówią jedno Ojciec jest ważny w zyciu swojego dziecka i nawet, gdyby zdezerterował ze swojego rodzicielstwa, ze swojej podrózy ku pełni męskości - to dzieci prędzej, czy później upomną się o niego. Wypominając mu to wszystko. Nawet juz jako dorośli - a wtedy bedzie bardziej bolało obie strony. Ta kwestia jest pewna jak to, że prędzej czy póxniej Dorosłe Dzieci alkoholików muszą skonfrontować się ze swoja historią jeśli chcą sami załozyć rodziny. Psychoterapeuci o tym zaświadczają.
"Ojciec? Uciekł od nas jak byłam mała. Matka mi powiedziała. Znalazł sobie inna kobietą i ma nowe dzieci. Tak mnie kocha, że nawet nie może zabrać mnie na wakacje. tylko obiecuje ciągle cos przez telefon. Mam juz tego dosyć. Sam sobie siedzi w Stanach, ma kasę, samochód, dom z basenem i co tam jeszcze... a ja musze tu siedzieć w tym zamknięciu'. - taki potok słów usłyszałem od jednej wychowanki, gdy spytałem o jej ojca.

"Jak to sie dzieje, że mężczyźni, zagladdając do swoich serc, nie odkrywają niczego mężnego, niebezpiecznego, znajdują jedynie gniew, żądzę i strach? Sam też czuję sie częściej zastraszony niż dzielny. Dlaczego tak jest? Sto pięćdziesiąt lat temu Thoreau napisał: Większość mężczyzn prowadzi życie cichej rozpaczy
i wydaje się, że od tamtego czasu nic się nie zmieniło - pisze John Eldredge

Józef

piątek, 9 marca 2012

MOJE WALKI DUCHOWE - JANEK

Janek - mąż, ojciec czterech córek
Doświadczam. Permanentnie. Każdego dnia. Już od samego początku dnia. Budząc się kilka minut przed 6tą rano,zastanawiam się, czy jest sens wstawać, czy tak naprawdę stanie się COŚ wielkiego, jak nie wstanę... A dlaczego 6ta i dlaczego ta walka? 6ta rano to czas wstawania, aby móc w stanie zrobić laudesy (jutrznię). Nawet jak wstanę i je zaczynam po kilku minutach, to nawet w trakcie słyszę w głowie takie pomysły, aby nie robić całości. Takie szepty myśli, że nie ma co robić kwadransa cichej modlitwy. Że wystarczy, jak przeczytam same psalmy i Ewangelie. Że to wystarczy i też jest OK... Walczę więc często sam ze sobą i robię całość. Nie jest łatwo. Wiadomo, przegrywam czasem, kiedy wstanę o te kilka minut za póżno, ale walczę. Walka trwa.

Walczę także w ciągu dnia, kiedy oczy pokazują mi, że jest wiele ciekawych rzeczy dookoła mnie, które nie do końca podobają się Bogu. Wcale nie podobają! Wtedy jest walka duchowa. Nie jest łatwo, ale już wiem, że jak są rano laudesy, to cały dzień jest inny - łatwiejszy, prostszy. Czuję, że w tej walce walczymy razem - Bóg walczy przy moim boku o mnie samego. (Czesto sobie myślę, że tak naprawdę, to ja się tej walce jedynie przyglądam...a to On robi największą robotę)

Duch Św. walczy, pomaga mi w wielu codziennych sprawach - wychowaniu malców, małżeństwie. A nawet w pisaniu tego co czytasz. Nie jest łatwo - "światowe" rzeczy są łatwiejsze. A Duch Św.? Pomaga iść "pod prąd" choć czesto szłoby się z nurtem, "bo wszyscy tak idą".

Jak sobie radzę? Patrzę też na moją żonę - ona jest dla mnie często jak miecz obosieczny. Ktoś mi np. coś mówi, a nie do końca mi się to podoba. Mówię to na osobności mojej żonie, że ktoś mi powiedział to i to. I co słyszę? "Nie mów tego mnie, ale powiedz to tej osobie". Trudna sprawa.., ale o to w tym chodzi... Drugi przykład: proszą mnie o pomoc w przeprowadzce. Odmawiam coś kręcąc. Co słyszę? "Powiedz wprost". I rzeczywiście mówię przepraszając, że mam zawody biegowe następnego dnia (pamiętam, że miałem wtedy maraton) i nie mogę się przemęczać noszeniem mebli, bo bieganie jest dla mnie ważniejsze i do tego biegu przygotowywałem się kilkanaście tygodni.
I o to właśnie chodzi, moja żona jest często dla mnie wsparciem, w tej walce.

Jak jeszcze walczę? Modląc się  - Jezusie Chrystusie, ulituj się nade mną grzesznikiem.

Ostatnio czytałem wywiad z egzorcystą - mówił, że Maryja jest Tą osobą, której boi się Szatan. Łapię się na tym, że odmawiam Zdrowaś Mario. Teraz też mam taki etap we wspólnocie, że bardzo często odmawiam Credo. Ogólnie nie jest łatwo. Patrzę na samego siebie - rycerz ze mnie żaden... Staram się walczyć wyposażony w oręż - modlitwę. Dobrze jednak, że nie walczę sam - że to o mnie a i często za mnie walczą.

poniedziałek, 5 marca 2012

Walki duchowe - niedzielna skrutacja - Jacek

Może niektórym wyda się to śmieszne, a może ktoś się oburzy, ale w kontekście pytania zadanego przez Józefa, chciałbym podzielić się historią która przydarzyła mi się ostatniej niedzieli. 

Czasem kiedy mam podjąć ważną decyzję, a nie jestem pewien, czy mój pomysł jest ok, robię skrutację. Modlę się, otwieram losowo Pismo Św. czytam wylosowany fragment, a następnie kierując się przypisami idę do kolejnego czytania i tak dalej. Skrutacja to dla mnie sposób rozmowy z Bogiem. 

Na tej skrutacji bardzo mi zależało. Potrzebowałem rozeznać jedną konkretną kwestię. Uprzedziłem wcześniej chłopaków z którymi mieszkam, że na godzinę będę potrzebował dla siebie salonu. Wybiła 21. Ledwie zacząłem, a poczułem, że za przeproszeniem zaraz zleję się w gacie. Łazienka była zajęta. Próbowałem skupić się na czytaniu. Czytałem i czytałem i nic nie mogłem zrozumieć. Cała moja uwaga była skupiona na tym, kiedy ta cholerna łazienka będzie wolna. W końcu drzwi otworzyły się a ja wystrzeliłem niczym z procy. Ledwie usiadłem z powrotem, ledwie przeczytałem kilka wersów, gdy znów poczułem, że MUSZĘ lecieć do łazienki. I tak minęło pierwsze dwadzieścia minut skrutacji, która była dla mnie wyjątkowo ważna. Salon, łazienka i tak w kółko. Tego dnia wypiłem dwie małe kawy i kubek herbaty, a czułem się jakbym wypił z 10 piw. Nie dawałem rady. Chwila skupienia i znowu szybki lot do łazienki. Mijał czas a ja nie mogłem skupić się, myślami byłem gdzie indziej. W końcu miałem dość. Wziąłem kartki, biblię i wylądowałem na stałe w łazience. Czułem się jakbym popełniał świętokradztwo, ale wiedziałem, że inaczej nic z tego nie będzie. Kolejne pół godziny, rozmawiałem z Bogiem siedząc na ... 

Nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się coś takiego. Ostatnie kilka minut skrótacji spędziłem już przy stole w salonie. I jakoś tak nagle, nie musiałem już latać do łazienki co pół minuty. To tyle jeśli chodzi o moje duchowe walki na dziś. I smieszno i straszno...

piątek, 2 marca 2012

PYTANIE OTWARTE DO MĘŻCZYZN



zapraszam DO DZIELENIA SIĘ DOŚWIADCZENIAMI W PRZEŻYWANIU SWOJEJ MĘSKOŚCI.


Pytanie: Czy doświadczasz w swoim życiu WALKI DUCHOWEJ i jak sobie z tym radzisz?


Korzystajcie z komentarzy
Dłuższe wypowiedzi ślijcie na adresy mailowe - znajdziesz w zakładce KONTAKT a zostanie to wrzucone w całości na bloga
ODWAGI! Swoim doświadczeniem możecie wesprzeć niejednego faceta w kryzysie i nie tylko.


Pozdro wdrodzekumeskosci

niedziela, 19 lutego 2012

MĘSKA WĘDRÓWKA - SŁOWO




„(Kilku braci przybyło do abba Antoniego i poprosili:
„Powiedz nam słowo, które nas zbawi”.
Rzekł im wówczas starzec: „Wysłuchaliście Pisma. Jego słowa powinny wam wystarczyć”. Oni jednak odparli: „Chcemy usłyszeć coś również od ciebie, ojcze”.
Starzec na to: „Słyszeliście, co rzekł Pan: Jeśli cie kto uderzy w policzek, nadstaw mu i drugi” ( Mt 5,39; Łk 6,29)
Lecz bracia odrzekli: „Tego czynić nie potrafimy”.
„Skoro nie potraficie nadstawić drugiego policzka – powiedział abba Antoni – przynajmniej znieście cierpliwie uderzenie w jeden”.
„I tego nie umiemy” - odparli.
„Jeśli nawet tego nie umiecie – stwierdził starzec – to chociaż nie odpowiadajcie ciosem na cios”. Oni wyznali jednak, że i to dla nich zbyt trudne. Wówczas starzec zwrócił się do swego ucznia: „Ugotuj coś do jedzenia tym braciom, bo są bardzo chorzy”, im zaś rzekł: „Jak wam pomóc, jeśli nawet to jest ponad wasze siły? Wszystko, co mogę, to modlić się za was”.)"

[ Tekst zaczerpnięty z książki Thomasa Mertona - „Mądrość Pustyni”]


Wstałem rano i od razu zaczęła się jakaś draka w domu. Wkurzony poszedłem do łazienki, żeby wreszcie zmienić baterię w umywalce, która była nieszczelna a kapiąca woda z kranu doprowadzała mnie do wściekłości już od dobrych kilku dni. Wcześniej jakoś nie mogłem znaleźć czasu, żeby to naprawić. Kwadrans roboty i gotowe. Wreszcie nie kapie. Poczułem się dużo lepiej, ze coś mi wyszło i miałem nadzieję, że może ten dzień nie będzie taki straszny na jaki się zapowiadał. Jednak było zupełnie inaczej. Okazało się, że postawa braci, którzy prosili abba Antoniego o słowo w jakiś sposób pasowała do mnie. Pasowała i to cholernie – a nawet z nawiązką!! Napięte relacje z moją żoną powodowały, że w końcu chciałem uciekać. Myślałem, że jak wyjdę z domu pobiegać – to rozładuje moje napięcie, negatywne emocje rozpłyną się i będę mógł spokojnie z nią porozmawiać. Nic bardziej mylnego. Wystarczyło kilka ciosów słownych w moją stronę a z szybkością niemalże błyskawicy oddałem cios za ciosem. Mało tego wypowiedziałem wojnę mojej żonie. Strzeliłem jak z armaty – prosto w serce. Poleciały talerze w moją stronę.... Było gorrąco. Do dziś nie wiem, jak to się stało, że po całym tym zamieszaniu i walce na słowa w końcu odpuściłem i ostatecznie skończyło się pojednaniem i proszeniem o przebaczenie moją żonę. Nieśmiało przypuszczam, że ktoś się za mnie modlił podczas tej sytuacji....

(Józef)

wtorek, 14 lutego 2012

PIENIĄDZ - HOUK

Jakże byłoby pięknie, gdyby tak było jak w refrenie tego utworu! ..."JA MÓWIĘ TOBIE ŻE PIENIĄDZ ŻE PIENIĄDZ NIE JEST MOIM BOGIEM..."

MĘSKA WĘDRÓWKA - BITWA

BITWA - CIĄG DALSZY

„Bezpieczny? Kto tu mówi o bezpieczeństwie?
Oczywiście, że On nie jest bezpieczny, ale jest dobry.”

C.S. Lewis

„Wallace, jeśli sobie przypominacie, to bohater filmu Braveheart,Waleczne Serce. Jest wojownikiem, który staje się wyzwolicielem Szkocji na początku czternastego wieku. Kiedy Wallace zjawia się na scenie, Szkocja od wieków znajduje się pod rządami żelaznej ręki angielskich monarchów. Ostatni król jest najgorszy z wszystkich – Edward II Długonogi. Bezwzględny tyran zniszczył Szkocję, zabijając jej synów i gwałcąc córki. Szkocka szlachta, która miała być warstwą obrońców, nakłada ciężkie jarzmo na barki swego ludu, a sama nabija sobie sakiewki, robiąc interesy z Edwardem. Wallace jako pierwszy przeciwstawia się angielskim ciemiężcom. Rozwścieczony Długonogi posyła swe wojsko na pola Stirling, aby zdusiły rebelię. Z gór schodzą górale w grupach po sto i tysiąc ludzi. Nadszedł czas konfrontacji. Lecz szlachta, sami tchórze, nie chce walczyć. Chce zawrzeć z Anglią traktat, który zapewni jej więcej ziem i władzy. To typowi faryzeusze, biurokraci... religijni administratorzy.
Bez przywódcy Szkoci zaczynają tracić zapał. Jeden po drugim, a potem całymi grupami, zaczynają uciekać. W tym momencie przybywa na koniu Wallace z grupą swoich wojowników. Na twarzach mają błękitne barwy wojenne, są gotowi do boju. Ignorując szlachtę – która pojechała układać się z angielskimi kapitanami, aby ubić kolejny interes – Wallace przemawia prosto do serc, rejterujących Szkotów.
Synowie Szkocji... przyszliście tu walczyć jako wolni ludzie i jesteście wolnymi ludźmi.
Daje im tożsamość i powód do walki. Przypomina im, że życie w strachu nie jest w ogóle życiem i że każdy z nich kiedyś umrze. Umierając w łóżkach, za wiele lat, na pewno będziecie gotowi oddać te wszystkie dni za jedną szansę powrotu na to pole bitwy, by powiedzieć wrogom, że mogą odebrać wam szycie, ale nigdy nie odbiorą wam wolności! Mówi im, ze są w stanie podjąć walkę. Pod koniec tej poruszającej mowy ludzie wiwatują. Są gotowi. Wtedy przyjaciel Wallace'a pyta:
Piękna mowa. I co teraz?
Bądźcie sobą
A ty dokąd
Jadę wszcząć bójkę.”

[ Tekst zaczerpnięty z książki Johna Eldredga - „Dzikie serce”]

W bitwie o moje serce, o moją męskość nigdy nie jestem sam. Tak jak Wallace będący jakby natchnieniem i podporą uciemiężonych ludzi – tak Dobry Bóg jest moją podporą. To on zagrzewa mnie do walki z moimi grzechami, słabościami, które mają wpływ nie tylko na to co się dzieje ze mną, ale także na moich najbliższych, na tych, których kocham ( a przynajmniej dążę do tego, abym kochał), na braci ze wspólnoty, na otoczenie, w którym żyję. To nie jest tak, że to tylko moja sprawa. Moja apatia. Moje bagno. Jak mawiał Thomas Merton - „Nikt nie jest samotną wyspą”. A więc moja codzienna dezercja z walki o moją duszę ma wpływ na innych. Niszczy nie tylko mnie. To sprawa tak oczywista, że nie ma co się nad nią dłużej rozwodzić.

(Józef)

środa, 8 lutego 2012

MOJE BITWY

Ostatnio chodzę na spotkania wspólnoty, do Kościoła, dopracy, do ludzi, lecz bardzo często mam ochotę zamknąć się w domu i niewychodzić. Czuję się jakby ktoś przetrącił mi kręgosłup. Idę, działam zprzyzwyczajenia, rzadko uśmiecham się. Trudno mi cieszyć się tym co mam, ajeszcze trudniej uwierzyć mi, że coś może zmienić się. Co więcej często mamtakie poczucie, że to wszystko powinienem zostawić dla siebie, że nie mogę innychzarzucać jeszcze swoimi trudnościami.

W ostatnią niedzielę kiedy byłem na eucharystii po razpierwszy od wielu tygodni coś do mnie dotarło. To był refren psalmu:"Panie, Ty leczysz złamanych na duchu". Do dziś te słowa wibrują mi wgłowie, ciągle wracając. Tak, czuję się od dawna złamany na duchu. I wreszcieznalazłem słowa, aby nazwać coś co noszę w sobie od tylu miesięcy.

Praca.
Dwa lata temu podjąłem próbę wyrwania się ze sprzedaży, wktórej tkwię stanowczo za długo. Początek był dobry, dostałem odprawę, miałempomysły zacząłem działać. Zająłem się czymś zupełnie nowym doradztwemzawodowym, czułem się w tym świetnie. Wreszcie miałem energię, cieszyłem siętym co robię, cieszyłem się na każde spotkanie. Musiałem zacisnąćpasa,zrezygnować z wielu wygód, ale nie miało to znaczenia. ŻYŁEM. WRESZCIE. Pojakimś czasie okazało się jednak, że drastycznie przycięto mi i tak niską kasę.Musiałem na szybko znaleźć dodatkowe zajęcie. Szukałem, walczyłem, byle niewylądować z powrotem w sprzedaży. Nie udało się. Nie chciałem wpaść w długi,więc w końcu wziąłem to co było. Powrót do sprzedaży. Dla mnie to była totalnaporażka. Wracałem do czegoś, od czego miałem nadzieję uciec. Czułem sięzostawiony przez Boga i bliskich. Czułem, że sam muszę sobie poradzić, znowu sam.Kolejna już bitwa o to by miećpoczucie, że to co robię na co dzień, w pracy ma sens - przegrana. Kolejna bitwagdy czułem, że w końcu na polu bitwy zostaję sam.

Wróciłem dorobienia rzeczy w których nie widzę większego sensu. Po prostu zarabianiepieniędzy. Spędzam na tym pięć dni w tygodniu, zamknięty w biurze. Walczę zesobą, aby wykonać telefon do klienta, aby wykonać obowiązki. Często mammało pracy, a mimo to musze siedzieć w biurze. Czuję jakby ta praca kastrowałamnie dzień po dniu. Raz w tygodniu na chwilę odzyskuję poczucie sensu, idę doPAH, gdzie nadal pracuję jako doradca, wtedy na chwilę odżywam. Nie poddaję sięszukam dla siebie nowej pracy.

Bliskość
Kilka lat temu poznałem niesamowitą dziewczynę. A jednakwszystko szło nie tak, dawałem ciała tak, że do dziś trudno mi w to wszystkouwierzyć. Walczyłem, dopóki nie zatrzaśnięto przede mną drzwi. Przez cały czasszukałem wsparcia, modliłem się, a jednak w końcu zostałem po drugiej stroniedrzwi, sam. Z poczuciem, żewszystkie moje starania poszły na marne.
Pół roku temu spotkałem ją na imprezieznajomych. W głowie jednak miałem: Nie podchodź, uszanuj jej NIE. Było trudno,choć od rozstania minęło już dużo czasu. To wciąż była jednak kobieta, na widokktórej serce zaczynało mi znowu bić. Od tej imprezy minęło kolejne pół roku.Zaproponowałem spotkanie, gdyż od dłuższego już czasu miałem poczucie, że chcęsię z nią spotkać, chcę pojednać. Zaproponowałem spotkanie. Umówiliśmy się. Ito był dla mnie cud. Spotkałem się po prawie dwu latach z kobietą, którądoprowadziłem kiedyś prawie do furii. To były bardzo długie dwa lata. W moimżyciu wydarzyło się mnóstwo rzeczy. Początek był bardzo trudny. Robiłem milionrzeczy, aby o niej nie myśleć. Walczyłem ze sobą, aby nie walczyć o nią.Dotarło jednak do mnie, że czasem miłość do drugiej  osoby, oznacza uszanowanie jej woli, jejdecyzji, jej NIE. Teraz kiedy mogę z nią siedzieć przy jednym stoliku,rozmawiać, zaczynam dostrzegać wartość tego czasu, który minął od naszegorozstania. Przez wiele miesięcy nie widziałem w tym sensu. Teraz mam poczucie,że właśnie ta moja słabość, ta moja walka, ta moja porażka, ten czas samotności– to wszystko było potrzebne, abym nabrał pokory, abym zobaczył, że to nie jajestem Bogiem, że to nie ja buduję. Dziś kiedy mogę się z nią spotkać, mam głębokiepoczucie, że to nie moja zasługa. Ja nie byłem już w stanie zrobić nic. Mampoczucie, że to On za mnie walczył. Jak dla mnie CUD. Cieszę się z każdegospotkania z nią. Gdzieś jednak w środku, czuję się złamany, tym doświadczeniemodrzucenia z przed lat. Wszystkie te moje porażki, gdzieś we mnie siedzą.Sprawiają, że już niczego nie planuję, po prostu wchodzę w tę relację, zespotkania na spotkanie i ani kroku dalej. Ale nie poddam się. I mam nadzieję,że przyjdzie dzień, kiedy zacznę się znowu śmiać.

Nie nadajesz się do tego - to myśl z którą często się zmagam. Na szczęście jestem uparty i lubię podejmować ryzykowne decyzje. Po latach dostrzegłem, że mam to po swoim ojcu. On przez lata zmagał się z tymi słowami. A jednak pomimo tego działał. Podejmował ryzyko, rozpoczynał własne biznesy, próbował, udawało mu się. Dziś widzę, że mam odwagę po ojcu, widzę że dzięki temu, że on kiedyś nie bał się ryzykować, ja dziś potrafię działać pomimo wątpliwości i obaw które przetaczają się przez moje myśli i serce. Czasem jest mi trudno, nie mam pewności, wtedy modlę się, otwieram Pismo Św. i szukam słowa skierowanego do mnie. Poza tym życie nauczyło mnie, że szkoda odpuszczać, zbyt wiele straciłem gdy byłem młody, teraz walczę, nawet gdy czasem mam poczucie, że inni mogą traktować mnie jak szaleńca. W trakcie tych wszystkich zmagań nauczyłem się też tego, że moje starania nie zawsze przynoszą efekt którego bym pragnął. Kiedy jednak czuję pokój w sercu po tym co zrobiłem, wtedy wiem, że to było dobre i potrzebne.

(Jacek)

piątek, 3 lutego 2012

MĘSKA WĘDRÓWKA - BITWA

VII Stoczyć bitwę



„Spotkałem dziś w księgarni dawnego znajomego. Właśnie wychodziłem, gdy mnie zawołał. Odwróciłem się, aby się przywitać, i chwilę pogadaliśmy. Odnosiło się wrażenie, że... nie miewa się dobrze. Wyglądał mizernie. Zastanawiałem się dlaczego. Przypuszczałem, że przeżywa jakąś ważna stratę. Obawiałem się, że umarł mu ktoś bliski. A może cierpi na przewlekłą chorobę? Nie był fizycznie wyniszczony, jak to czasami zdarza się w późnym stadium raka. Jednak w jego twarzy było coś takiego, jakby brak jakiejś istotnej cząstki. Znasz to spojrzenie. Właściwie wiele osób je ma. Spojrzenie wyrażające zagubienie i niewiarę. W trakcie rozmowy wyszło na jaw, że strawiły go długie lata chaosu i rozczarowań (...)”

[Tekst zaczerpnięty z książki „Dziennik pokładowy” Johna Eldredga]

W zasadzie lepszego wstępu bym nie zrobił, do tego o czym chcę mówić. Teksty Johna Eldredga bardzo mnie dotykają, gdyż są – takie rzeczywiste i zarazem konkretne. Ja takie spojrzenie, o którym mówi John równie często widzę wśród osób z którymi rozmawiam. Czasami jestem nawet przerażony.... Boje się również, że i ja mogę wpaść w ten stan odurzenia - swoimi rozczarowaniami. A o to nie łatwo. Frustracja spowodowana tym, że moje wyobrażenie życia często pryska i zaczyna się codzienna harówa. Z nie akceptacją mojego statusu materialnego, życia w dużym mieście i wynikającym z tego powodu zmęczeniem; pracą, która nie przynosi oczekiwanych efektów; trudnościami w relacjach ….. itd. Mógłbym wymieniać jeszcze długo. Pozornie wszystko jest ok., ale gdy zaglądam w głąb swojej duszy – to bywa, że robi się ciemno w oczach!
Czasami mam wrażenia, że uczestniczę w jakiejś bitwie o siebie samego. Zaryzykuję i powiem nawet, że jest to walka o kontakt z Bogiem, choć świadomie rzadko tak to nazywam, to jednak intuicyjnie myślę, że to o to chodzi. Bo przecież mam doświadczenie, że czegokolwiek bym nie zrobił – to i tak nadal czegoś szukam, coś nie daje mi spokoju. Nawet wtedy, gdy mam tak zwany „święty spokój” - czyli nic mnie nie wkurza, nikt mi nie zawraca gitary i czuję się zrelaksowany.... A w środku jakby....(?) No właśnie - jakby brak oleju w silniku. Jednak największa bitwa zawsze jest w sercu. Pójść za głosem nieprzyjaciela - czy nie! Codziennie staczamy bitwę o naszą duszę - albo i nie.... wtedy szybko się poddajemy. Ja mam wrażenie, że często stoję w nierównej walce. Bo po mojej stronie jestem tylko ja sam... Sam chcę pokonać wroga. ... i co .. I dupa! Jestem martwy.

(Józef)

„ (…) Zakładamy, że ponieważ wierzymy w Boga i ponieważ Bóg jest miłością, już samo to na pewno da nam szczęście. A+B =C. Może nie masz dość odwagi, by to wypowiedzieć głośno – może nawet nie wiesz, że zrobiłeś takie założenie – lecz zauważ, jaki to dla ciebie szok, gdy coś ci nie wychodzi. Zauważ, jak bardzo czujesz się opuszczony i zdradzony, gdy coś się nie udaje. Zauważ jak często masz wtedy wrażenie, że Bóg jest daleko, że się nie angażuje, że twoje życie go nie interesuje. (...)”]


[Tekst zaczerpnięty z książki „Dziennik pokładowy” Johna Eldredga]

c.d.n

czwartek, 2 lutego 2012

MĘSKA WĘDRÓWKA - NA ROZDROŻU


VI W poszukiwaniu Boga

Światło w grobie
Z Dariuszem Basińskim z Mumio rozmawia Marcin Jakimowicz
Marcin Jakimowicz: Zmartwychwstały Jezus nie wypominał uczniom tchórzostwa, ucieczki spod krzyża, zdrady. Masz podobne doświadczenie?

Dariusz Basiński: - Tak. I choć mam generalnie problem z wiarą w miłosierdzie, często sobie wspominam casus świętego Piotra czy nawet Judasza. Jestem przekonany, że gdyby Judasz wykazał skruchę i wiarę w przebaczenie, nie skończyłby tragicznie. Pan czeka na nasze wybaczenie sobie samemu, pragnie, byśmy zwracali się do Niego w każdej sytuacji, nawet sytuacji Judasza. Czeka na nasz powrót. Staram się o tym pamiętać, co nie znaczy wcale, że tym żyję na co dzień. Ta świadomość jest na tyle słaba, na ile słaba jest moja wiara.


Zapierający się Piotr stał się skałą. Ktoś, kto się zapiera, staje się w Kościele skałą. To jest rzecz absolutnie szokująca. To może być możliwe tylko w takim szaleństwie, jakim jest chrześcijaństwo. Ofiara, tchórz staje się filarem Kościoła...


Piotr przepłakał noc. Na wieść o pustym grobie pobiegł z Janem na miejsce. Jan przybiegł pierwszy, ale nie wszedł do grobu. Piotr, który niedawno przeżył na własnej skórze swój grób, wszedł do środka. Czy dzięki Jezusowi potrafisz wejść do swoich grobów: pustych, martwych sytuacji, które najchętniej zostawia się zapieczętowane?

- Tak. Ale samo wejście do grobu nie jest trudne. Powiedzmy sobie szczerze: świat to lubi. Ludzie nurzają się we własnych grobach, to jest nawet w pewnych kręgach modne. Takie umartwianie się, cierpiętnictwo, dołowanie. Samo wejście do grobu zdarza się ludziom często. Stąd samobójstwa, dramaty, depresje. Ale jest inne, ważniejsze pytanie: czy ja widzę w tym grobie światło? Czy widzę wyjście z beznadziejnych dramatycznych historii?


A widzisz?
c.d.

zródło: http://tropy.bloog.pl/kat,559590,index.html
[CIĄG DALSZY WYWIADU - ZAJRZYJ W ZAKŁADKĘ WYWIADY]

poniedziałek, 30 stycznia 2012

MĘSKA WĘDRÓWKA - NA ROZDROŻU

VI W poszukiwaniu Boga

„Głównym obiektem zainteresowania całego chrześcijaństwa jest człowiek stojacy na rozdrożu. Natomiast rozległe, płytkie filozofie – wielkie syntezy bredni – zawsze traktuja o epokach, ewolucji i ostatecznych rozwiązaniach. Prawdziwa filozofia od wieków zajmuje się chwilą. Którą drogą pójdzie człowiek? - to jedyna kwestia, o której warto rozmyślać, jeśli lubi się myslenie.Łatwo jest mysleć o eonach. Każdy potrafi to robić. Myślenie o chwili budzi trwogę. Nasza religia miała bardzo wyraźne poczucie chwili, dlatego w literaturze często traktowała o bitwach, a w teologii – o piekle. Jest ona pełna niebezpieczeństw, jak przygodowa książka dla młodzieży: stale znajduje się w sytuacji nieśmiertelnego kryzysu. Istnieje wiele rzeczywistych podobieństw między popularną literaturą i religia ludzi zachodu. Kto twierdzi, ze popularna literatura jest pospolita i tandetna, mówi jedynie to, co posępni i wszechwiedzący ludzie mówia o obrazach w katolickich kościołach.
Życie (z punktu widzenia wiary) przypomina powieść w odcinkach, kończy się bowiem obietnicą (czy też groźbą): „ciąg dalszy nastąpi” (...)”

[Tekst zaczerpniety z książki „Ortodoksja” Gilberta Keitcha Chestertona]

Idąc drogą zmierzającą do chrześcijaństwa, do wiary dojrzałej – nie jest się popularnym. Zawsze tak było, to nie nowość. Radykalizm polegajacy na tym, żeby porzucić swoje dotychczasowe pogaństwo częstokroć odbierany był i jest jako gupota lub szaleństwo. Z pewnością wielu stuka się palcem w czoło – widząc kogoś, kto zmierza dziś tą utartą od wieków ścieżką – zmagając się ze swoją grzesznością. Po wielu latach tej wędrówki mogę śmiało podpisać się pod słowami G. K. Chestertona, że to wielka przygoda z niebezpioeczeństwami czychającymi za każdym rogiem. Jak mówił Generał Robert Baden-Powell - twórca skautingu: "Życie bez przygód byłoby strasznie głupie" Wedug mnie droga do chrześcijaństwa - to droga prosta, lecz raczej dla wytrwałych, niż najmocniejszych. Bóg jeden wie, dlaczego w tej wędrówce tak często widać swoją biedę... (?)
(Józef)

czwartek, 26 stycznia 2012

MĘSKA WĘDRÓWKA - WOJOWNIK



V Droga wojownika

Nie jest łatwo walczyć o swoją duszę. Zwłaszcza, gdy czujemy się samotni w tej walce! Łatwo wtedy uciec z pola bitwy. Ba, nawet poddać się. Istnieje również duże ryzyko, że mężczyzna może przez długi czas brać udział nie w tych zawodach co trzeba, albo które nie są już tak istotne z punktu widzenia jego dojrzałości jako człowieka. Warto się nad tym zastanowić. Miałem kiedyś taki etap w życiu, kiedy uciekałem od tego, co wydawało mi się trudne i zarazem przerażało mnie. Jednak dzięki Bogu w którymś momencie stawiłem temu czoła i moje życie zaczęło się odmieniać. Nie żeby było łatwiej, ale w końcu włączyłem się do bitwy o moją duszę o moją utraconą.... męskość.

(Józef)

"Mój przyjaciel z dawnych lat, gdy porzucił wspinanie się po skałach, powiedział W pewnym momencie wspinanie się na górę staje się czymś łatwiejszym niż życie na nizinach, a z pewnością łatwiejszym niż spotkanie z kobietą i założenie rodziny. Ponieważ zawsze chciałem robić to, co trudniejsze, przestaję się wspinać i zakładam rodzinę.
Kompulsywne poszukiwanie ekstremalnych sytuacji me tylko uzależnia nas od adrenaliny i iluzji męskiej kompetencji, ale może być tez wyrazem obawy, ze nie jesteśmy jeszcze gotowi do wzięcia odpowiedzialności za rodzinę. Potrzebujemy najpierw przekonać się, ze jesteśmy już mężczyznami.
Niestety, nasza inicjacja trwa w nieskończoność i często przekształca się w uzależnienie od izolacji i braku odpowiedzialności. Po jakimś czasie górska, monastyczna czy jakakolwiek inna kompulsja inicjacyjna może stać się jedynie fasadą, zakrywającą naszą niedojrzałość, czymś w rodzaju niekończącego się obozu skautów.
To zrozumiałe, ze unikamy kobiet, skoro nie czujemy się jeszcze mężczyznami. Jeśli nawet stworzymy jakieś rodziny, to i tak będziemy uciekać do pracy, w góry, na morze, do knajpy, gdzie się da. Nie wyrwano nas we właściwym momencie z objęć matki. Uzależnione od matki dziecko jeszcze w nas nie umarło, więc bliskość z kobietą grozi nam nieuniknionym upokorzeniem nadmiernego przywiązania.
Inicjacyjne procedury od tysiącleci obecne w naszej kulturze podpowiadają, ze chłopca trzeba wyrwać z objęć matki między szóstym a ósmym rokiem życia, a następnie dać mu przeżyć próbkę męskiego losu po to, by mógł wrócić do kobiet już jako mężczyzna i wojownik.
Pozbawieni tego kluczowego doświadczenia, a zarazem gnani silnym popędem seksualnym,
wkraczamy w świat kobiet bezradni i bezbronni, z całym bagażem naszych dziecięcych potrzeb, oczekiwań i zranień. Potem przez resztę życia błądzimy, szamoczemy się i cierpimy - nie szczędząc też cierpień kobietom - gdy okazuje się, że nasz wewnętrzny mały chłopczyk nie może znaleźć spełnienia i ukojenia w dorosłym świecie, rządzącym się zasadą dyscypliny, odpowiedzialności i odwagi".

[Tekst zaczerpnięty z książki "Zdradzony przez Ojca" Wojciecha Eichelbergera]

środa, 25 stycznia 2012

MĘSKA WĘDRÓWKA - PUSTYNIA

IV Wyjście na pustynię

Czy żeby wyjść na pustynie trzeba być nomadą, podróżnikiem, czy może mnichem?
Jak okiem sięgnąć – choć to cholernie trudne – w nasze dusze, to można stwierdzić, że co jakiś czas jesteśmy na pustyni. Mówi nam o tym nasze ciało –  a to już prostsza i możliwa obserwacja. Wciąż walczymy – albo nie walczymy - z naszymi słabościami, naszym ograniczeniem i z demonami, które podpowiadają nam, że jesteśmy do niczego. Bóg nas nie kocha – krzyczą! Jesteśmy sami. Ojcowie nas opuścili. Myślę, że nie będzie w tym miejscu  nietaktem porównać naszą męska pustynie do realnej pustyni, w której żyli w IV w. pustelnicy. Mnisi, którzy oddalali się na pustynię często atakowani byli przez złe duchy. No dobra, my nie jesteśmy mnichami, powie ktoś, mamy żony, dzieci, czy jesteśmy w związku, więc co mamy robić jeśli atakują nas demony uwalniając nasze namiętności, gniew i złość.  A wszystko to nagromadzone, co jakiś czas pęka w nas jak szew w bucie i wymierzone jest najczęściej w najbliższych, w osoby, których kochamy – a przynajmniej robimy wszystko, aby ich kochać… Co wtedy? I nie mam namyśli tutaj odreagowania, napicia się wódki z kolegami, czy jakikolwiek szybki i łatwo dostępny sposób ucieczki dla mężczyzny. Nie! -chodzi o prawdziwą walkę. Walkę z Twoimi demonami. Bo przecież żaden żołnierz nie siedzi bez przerwy w okopach, czasami pole walki jest otwartą przestrzenią. Również o te momenty naszego życia chodzi. Kiedy stoisz, bez osłony, niby uzbrojony w jakąś broń, gdy tymczasem nieprzyjaciel uderza z każdej strony i zna Twoje słabe punkty. Po prostu wie gdzie uderzać i w jaki sposób. Co wtedy?......uciekniesz? Ale dokąd? Nawet jeśli jesteś w supermarkecie, otoczony zewsząd rozmaitymi produktami, które mogą zaspokoić twoje potrzeby, albo jedziesz wymarzonym samochodem terenowym słuchając dobrej muzyki, itd. – to w twojej duszy może być PUSTYNIA. Zatem, gdzie chcesz uciekać?

[Józef]

„Ojcowie tak radzili: Gdy żyjesz na pustyni i dosięga cię jakaś pokusa, nie porzucaj wówczas tego miejsca. Jeśli bowiem je opuścisz, dokądkolwiek byś się nie udał, ta sama pokusa będzie tam już czekać na ciebie. Zamiast tego, czekaj cierpliwie, dopóki pokusa nie odejdzie, aby twoje odejście nie było przyczyną zgorszenia [(w naszym przypadku można to zamienić na tchórzostwo)] i zmartwienia innych mnichów [( zmartwienia innych mężczyzn – przyjaciół)], którzy mieszkają w tym samym miejscu [( którzy dobrze cię znają, razem pracują, są we wspólnocie, też zmagają się ze swoimi słabościami i walczą z pokusami)]”.

( Apoftegmat zaczerpnięty z książki „Mądrość Pustyni” Thomasa Mertona)
[(…)] – wtrącenie w tekście cytowanym - Józef

niedziela, 22 stycznia 2012

MĘSKA WĘDRÓWKA - Grzegorz

MĘSKA WĘDRÓWKA - zaproszenie
Cześc Jose, czasem zaglądam:)
serio!:)
Fajnie że piszesz:)
Pozdro i do zobaczenia:)
Grzegorz

piątek, 20 stycznia 2012

TOP GEAR - TEST TOYOTA HILUX

Odebrałem maila od Jacka, który wie, że być może niedługo będę planował zakup auta. Oczywiście myślałem o samochodzie terenowym, bo jakoś do takich bym się przekonał:-) Ale zobaczymy jak Bóg pokieruje tą sprawą? W każdym razie Jacek przesłał ciekawy materiał, który warto obejrzeć zanim zdecydujecie się na zakup auta, albo zmianę na inny model. Postanowiłem wrzucić na bloga.


środa, 18 stycznia 2012

MĘSKA WĘDRÓWKA - SZTORM

III Przekazywanie męskości

„Chłopiec musi się wiele nauczyć podczas wędrówki do męskości. A mężczyzną stanie się tylko poprzez aktywne współdziałanie z ojcem albo bractwem mężczyzn. Tego nie można osiągnąć w żaden inny sposób. Chłopiec, aby stać się mężczyzną – i dowiedzieć się, że nim jest – musi mieć przewodnika, ojca, który mu pokaże, jak naprawić rower, zarzucić wędkę, zadzwonić do dziewczyny, znaleźć pracę i jak robić wiele innych rzeczy, z którymi spotka się podczas wędrówki do męskości. Musimy to zrozumieć: męskość to coś, co trzeba chłopcu nadać. Chłopiec tego, kim jest i z jakiej jest zrobiony gliny, dowiaduje się od mężczyzny albo w towarzystwie mężczyzn. Tego nie nauczy się w żadnym innym miejscu. Nie powiedzą mu tego inni chłopcy ani kobiety”.
.

[Tekst zaczerpnięty z książki „Droga dzikiego serca „ Johna Eldredga]

Nie sprawdziłem, nie przetestowałem tego o czym pisze powyżej John Eldredge, bo i zbyt mało lat mam na karku, doświadczeń też niewiele. Jednak, to co już przeżyłem pozwala mi zabrać głos w tej kwestii. Jeśli jest prawdą, że męskość jest nadawana i wiąże się to również z pewną wędrówką – to ja śmiało mogę powiedzieć, że wciąż jestem w drodze. Mój ojciec mi jej nie nadał, choć ciepło wspominam kilka naszych rozmów, w przełomowych by tak rzec, momentach naszego życia. Jedna kwestia nie ulega wątpliwości iż po jednej z naszych rozmów – okazało się, że ostatniej – gdyż kilkanaście dni później zmarł mój ojciec zdobył u mnie pewien szacunek a ja otrzymałem potwierdzenie od niego, że mnie akceptuje. Wreszcie nauczył mnie jednego, a mianowicie - prosić o przebaczenie. Nie od razu to zrozumiałem, to oczywiste, gdyż umysł mój przepełniony był pretensjami do niego. Przede wszystkim o to, że był nieobecny w moim życiu. Pojednanie z ojcem to proces. Ale już teraz smakuje słodkie jego owoce, choć moje zranione serce daje wciąż o sobie znać. Teraz jest mi trochę łatwiej w moim małżeństwie. Inni mężczyźni, myślę, że do dziś nie dopełnili zadania za mojego ojca. Pewnie dlatego wciąż potrzebuję takich wyjazdów ze starszymi doświadczonymi mężczyznami, jak chociażby z Waldkiem na rowerach, czy z Bogdanem na ryby. Podczas których bezcenne są długie rozmowy o rzeczach dla mnie ważnych, które mnie przerastają i są nowe, na przykład wchodzenie w różne role: męża, wspierającego brata a ostatnio ojca i nauczyciela – mentora dla moich podopiecznych w pracy, ….. i wiele innych.

[Józef]

„Tradycyjny sposób wychowania kultywowany przez tysiące lat polegał na tym, iż ojcowie i synowie mieszkali pod jednym dachem, przy czym ci pierwsi uczyli tych drugich fachu: uprawy roli, ciesiołki, kowalstwa czy krawiectwa”

[Tekst zaczerpnięty z książki „Żelazny Jan” Roberta Bly]


Kilka rzeczy nauczyłem się od mojego wuja, u którego mieszkałem ucząc się w technikum. Dzięki nim potrafię naprawić wiele rzeczy w mieszkaniu. Razem zrobiliśmy stół i graliśmy w ping-ponga. Choć wuj nie do końca był fair wobec mnie i często miałem o to do niego dużo żalu, to przekazał mi kilka ważnych umiejętności. Nauczył posługiwać narzędziami z warsztatu, wymieniać koło w samochodzie (jednak nie nauczył mnie jeździć samochodem i potrzebowałem wiele lat, żeby dokonać tego już jako dorosły i zaufać instruktorowi) Jedyne co mnie bolało, to fakt, że miał słaby kontakt z Bogiem. Przynajmniej tak to odbierałem. Miałem wrażenie, że jego życie duchowe jest puste. Później dowiedziałem się, że strasznie cierpiał i był chory.
Razem z wujem skonstruowaliśmy kiedyś w napiętej atmosferze tablicę do gry w kosza. Wkurzał mnie niemiłosiernie, a i ja popsułem mu wtedy trochę krwi. (Jednak nie zaakceptował mojej nauki gry na gitarze – dlatego, że sam, kiedyś próbował i średnio mu to wychodziło, ponadto uważał, że to strata czasu). Razem łowiliśmy karasie. Zabierał mnie ciężarówką na budowę. Pokazywał, jak się używa piły do cięcia drewna, i wiele przydatnych rzeczy. Dzięki nim mogłem wiele zadań wykonać samodzielnie już jako dorosły.

[Józef]

„Kiedy byłem młody, ojciec zabrał mnie w sobotę wczesnym rankiem na ryby. Spędziliśmy wiele godzin nad jeziorem lub rzeką, usiłując cos złowić. Jednak nie o ryby w tym wszystkim chodziło. Tęskniłem jedynie za jego obecnością, uwagą , która mi poświęcał, i zadowolenie ze mnie. Chciałem, żeby mnie nauczył, jak to się robi, pokazał mi drogę. Tutaj przekładasz żyłkę. Tak montujesz haczyk. Słuchając mężczyzn, którzy rozmawiają z sobą o ojcach, można poznać fundamentalną tęsknotę męskiego serca. „Mój ojciec miał zwyczaj zabierać mnie w pole”. „Ojciec nauczył mnie grać w hokeja na ulicy”. „Budować dom nauczyłem się od taty”. Szczegóły są nieważne. Kiedy mężczyzna mówi o największym darze, jaki dostał od ojca – jeśli w ogóle ojciec dał mu cokolwiek, o czym warto wspominać – to zawsze chodzi o przekazywanie męskości.
Jest to sprawa zasadnicza, ponieważ Zycie cie przetestuje. Jak okręt na morzu, zostaniesz przetestowany, a sztormy odsłonią w tobie jako mężczyźnie słabe miejsca. Już to zrobiły. Jak inaczej wytłumaczysz ten gniew, który odczuwasz, ten lęk, tę słabość wobec rozmaitych pokus? Dlaczego nie możesz ożenić się z ta dziewczyną? A ożeniwszy się, dlaczego nie potrafisz poradzić sobie z jej emocjami? Dlaczego nie znalazłeś w życiu żadnej misji/ dlaczego kłopoty finansowe wprowadzają cię we wściekłość? Wiesz, o czym mówię. Nasze podstawowe podejście do życia jest następujące: trzymamy się tego z czym sobie radzimy, a od reszty uciekamy. Angażujemy się w to, w co możemy albo w co musimy się angażować – tak jak praca – a wycofujemy się z tego, co grozi nam porażką, jak na przykład głębokie wody relacji z żona i dziećmi czy duchowość”.

[Tekst zaczerpnięty z książki „Droga dzikiego serca „ Johna Eldredga]

MĘSKA WĘDRÓWKA - Michał

Dzięki za zaproszenie i tekst
MĘSKA WĘDRÓWKA

I Osieroceni mężczyźni

Bardzo dobrze się w nim odnajduję. Niestety...
Jedyna z tego korzyść jest taka, że mojego syna nauczyłem jeździć na rowerze, nurkować, jeździć na nartach, grać na pianinie. Próbowaliśmy również wspinaczki. Mamy też w domu małpi gaj (od niedawna) itd. Generalnie spędzam z dziećmi każdą wolną chwilę... Nie mówiąc o warsztatach dla ojców małych dzieci które prowadzę z moimi pociechami...

Michał

niedziela, 15 stycznia 2012

MĘSKA WĘDRÓWKA - PRZEŁOM

II Mężczyzna Jaskiniowiec

„ Gdy najróżniejsi powieściopisarze, pedagodzy i psychologowie mówią o jaskiniowcu, nigdy nie przedstawiają go w związku z tym, co odkryto w jaskini. Gdy autor realistycznej powieści miłosnej stwierdza: Czerwone płatki tańczyły przed oczami Donalda Doubledicka; czuł, że budzi się w nim jaskiniowiec, czytelnik byłby zawiedziony, gdyby Donald udał się następnie do salonu i zaczął malować na ścianach duże sylwetki krów. Gdy psychoanalityk pisze do pacjenta: Stłumione instynkty jaskiniowca niewątpliwie popychają pana do zaspokojenia tej gwałtownej skłonności, nie chodzi mu o skłonność do malowania akwarelą ani do wnikliwych studiów nad tym, w jaki sposób pasące się zwierzęta poruszają głowami. A jednak mamy niewzruszoną pewność, że jaskiniowiec oddawał się takim właśnie niewinnym, spokojnym zajęciom, natomiast nie mamy ani śladu dowodów na to, że postępował brutalnie i gwałtownie. Innymi słowy, powszechnie znana postać jaskiniowca to po prostu mit, a raczej zwykłe pomieszanie pojęć, mit bowiem kryje w sobie przynajmniej metaforyczne zarysy prawdy. Cała dzisiejsza retoryka na ten temat to zwykła pomyłka i nieporozumienie; nie popierają jej żadne naukowe dowody, a jej jedyna wartość to uzasadnienie bardzo współczesnych nastrojów anarchii. Jeśli jakiś dżentelmen ma ochotę sponiewierać swoją panią, może to zrobić na własny rachunek, bez szargania opinii jaskiniowca, o którym wiemy niewiele ponad to, co można wywnioskować z kilku niewinnych, ładnych malowideł”.

[Tekst zaczerpnięty z książki „Wiekuisty Człowiek” - Gilberta Keitcha Chestertona]


Całe to gadanie o męskości, męskiej wędrówce, dzikim sercu, walce z demonami itd…. może się okazać przełomowe [?] w życiu niejednego mężczyzny. Tak uważam, gdyż moje dotychczasowe obserwacje utwierdzają mnie w przekonaniu, że w kulturze, której się obracam, w określonej przestrzeni społecznej panują dziwne przekonania związane z mężczyznami. A konkretnie z zachowaniami, które przypisuje się określonym gatunkom mężczyzn – mówiąc nieco kwadratowo. Nie potrafię tego precyzyjnie opisać. Nie pokuszę się również, żeby przedstawić to w formie „kawa na ławę”. Mam wrażenie, że to trochę jak z tym jaskiniowcem, o którym rozprawiał pan Chesterton. Zazwyczaj dostrzegane i określane okazują się być niektóre zachowania facetów przypominające tego właśnie mitycznego jaskiniowca, który jak wykazał pan Chesterton, niekoniecznie musiał być taki, jak się go przedstawia.
Bardzo łatwo wystawić ocenę, czy też etykietę mężczyznom i to zarówno chłopcu, dorastającemu młodzieńcowi, mężczyźnie w sile wieku, jak i doświadczonemu starcowi – cham, prostak, agresywny, niekulturalny, samiec, toporny umysł, furiat, choleryk, drań, niegrzeczny, niemiły, niepoprawny, bez taktu, niedojrzały, dziecinny, arogancki, nieodpowiedzialny……. litania może być długa. Na pewno bliżej tym określeniom człowieka z bagien, z jaskini, barbarzyńcy i co tam jeszcze chcecie. Ale czy na pewno? Kto potrafi to zbadać? Czy dzikość w mężczyźnie jest czymś złym. Czy trzeba oswajać mężczyznę, tak jak zwierzę? A może właśnie takie zachowania są manifestacją tego, co drzemie w jego wnętrzu, w sercu ….. Problem w tym, że jest to skrępowane, związane, uśpione, zaciemnione, zamknięte – jak w klatce i dlatego nie jest to takie czyste i pociągające. Może ta siła, dzikość jest nieodpowiednio ukierunkowana i niszczy człowieka, bo przeradza się w coś destrukcyjnego. Może.
A jeśli Bóg wszczepił w serce każdego mężczyzny taką siłę, która pozwala walczyć i kochać właśnie w taki, a nie inny sposób. Gwałtowny, porywczy, nieujarzmiony, może nawet agresywny? Wreszcie uzdalnia go do przyjmowania Bożej łaski, by szukać Bożej woli? Może facet ma dochodzić do Boga w zupełnie inny sposób niż kobieta. Z pewnością tak jest. Życiorysy niejednych świętych mężów to potwierdzają. I może cały problem w tym, że mężczyźni, a przynajmniej większość z nich nie potrafi żyć i działać zgodnie ze swoim sercem. Dlatego ta siła ich rozrywa. Nie wiedzą co mają z nią robić, a jeśli próbują – to nie mają wsparcia. Nie wychodzi im i działają jak zapchany odkurzacz. Muzyka nie gra. Zamiast melodii są jakieś fałsze. Kobiety nie lubią takich ostrych, na granicy fałszu dźwięków. Zresztą kto mógłby słuchać rozstrojonej gitary, a co dopiero rozstrojonych skrzypiec. Zatem mężczyźni próbujący okiełznać swoją siłę i doświadczają kolejnych porażek, szybko się zamykają. A później przy niemalże każdej okazji wybuchają i nie potrafią opanować swojej złości. Dzieje się tak, ponieważ nie mają kontaktu ze swoim sercem. Nie wiedzą, o co chodzi. Może dlatego, że nie było nikogo w ich życiu, kto pokazałby im co mają zrobić z tym co otrzymali. Ci mężczyźni, którzy są oceniani takimi etykietami, jak powyżej – po prostu żyją na powierzchni. Ich życie duchowe jest jałowe, bez nawozu. Myślę, że cierpią z tego powodu, mimo że nie są tego świadomi. Po prostu potrzebują pomocy i tyle. Tylko nawet, jeśli jej szukają - to i tak jej nie znajdują - bo szukają nie tam gdzie trzeba. Myślę, że dotyczy to w szczególności tych, którzy (tak jak ja) wychowali się bez ojca, ale i nie tylko. Takich, których ojcowie byli i nadal są nieobecni w ich życiu; których ojcowie zdradzili; których ojcowie nie przekazali wiary i tym samym nie otworzyli ich na życie duchowe. Tak sobie na głos myślę i zapisuję to w tym miejscu.

[Józef]

piątek, 13 stycznia 2012

MĘSKA WĘDRÓWKA - TARAPATY




I Osieroceni mężczyźni

Nie wiem jak to jest u Ciebie, ale ja nie wychowując się przy boku swojego ojca, bardzo długo czułem się samotny. Miałem wrażenie, że wszystkiego muszę uczyć się sam. Czasami po prostu tak było. Jako nastolatek zostawałem sam z jakimś zadaniem. Moi rówieśnicy na przykład konstruowali karmiki dla ptaków ze swoimi ojcami, puszczali latawce wraz z nimi, grali w piłkę, uczyli się jeździć na rowerze, a później motorze… Ja nieudolnie próbowałem, podpatrując innych robić to sam. Kiedyś bawiąc się samopas na podwórku (miałem zaledwie kilka lat) podszedł do mnie jakiś starszy facet, który jak się później dowiedziałem jest kominiarzem pracującym w zakładzie na terenie naszego podwórka – i poczęstował mnie cukierkiem. Pamiętam jak pobiegłem do mamy i spytałem, czy mogę pójść do tego Pana i zobaczyć, co on robi. Mama zgodziła się i od tego momentu odwiedzałem biuro zakładu kominiarskiego niemal codziennie. Patrzyłem co robi i chętnie naśladowałem go. Chciałem wtedy zostać kierownikiem zakładu kominiarskiego. Niestety Pan kominiarz miał swoje dzieci i nie mógł mi poświęcać tyle uwagi ile ja potrzebowałem. Później zaprzyjaźniłem się z sąsiadem, który był samotny i nie miał dzieci, mieszkał z chorą matką, którą się opiekował. Lubiłem do niego przychodzić również. Pamiętam jak razem robiliśmy łuki z leszczyny i strzelaliśmy do celu, zabierał mnie również motorem na grzyby. Rozmawialiśmy o meczach piłkarskich. Dobrze, że w czasie mojego dzieciństwa byli obecni starsi mężczyźni. Jednak przez cały czas czułem się jak sierota, który biega od jednego faceta do drugiego, bo oczekuje zainteresowania z ich strony – że nauczą mnie czegoś, że odpowiedzą na moje tysiące pytań, pokażą jak się naprawia rower, łowi ryby, rąbie drwa, sadzi drzewa, rzuca nożem, pływa, zbiera grzyby, maluje płot….. Wreszcie pochwalą mnie, że coś dobrze zrobiłem, a ja będę mógł to opowiedzieć z dumą kolegom.
To poczucie samotności jako mężczyzna bez ojca czasami odzywa się we mnie w sytuacjach, których nie jestem w stanie przewidzieć. Często boli i pokazuje pewną rysę wyrytą w mojej duszy.

[Józef]

Myślę, że warto w tym miejscu odwołać się do doświadczenia autora "Dzikiego serca" - Johna Eldredga, który rozpoczyna jedną ze swoich poczytnych książek o mężczyznach i dla mężczyzn przede wszystkim, w ten sposób:

„Usiłowałem naprawić zraszacze. Dość prosta instalacyjna robota. Facet, który przyszedł jesienią, aby spuścić wodę z systemu i wyłączyć go przed zimą, powiedział, że w głównym zaworze jest pęknięcie. Lepiej, żebym go wymienił, zanim włączę wodę następnego lata. Przez ostatnie kilka dni było gorąco – przeszło trzydzieści stopni, nadzwyczaj ciepło jak na maj w Kolorado – wiedziałem więc, że jeśli nie włączę zraszaczy, to wkrótce mój trawnik zamieni się w pustynie Gobi. Szczerze mówiąc nie mogłem doczekać się tej pracy. Uwielbiam większość robót na powietrzu, czuje radość, gdy pokonam jakąś niewielka przeciwność i przywrócę porządek na swoich włościach. Ślad po Adamie, jak sądzę – panować i ujarzmiać, być płodnym, i te sprawy. Wymontowałem duży mosiężny zawór znajdujący się przy domu i ruszyłem do sklepu instalacyjnego po nowy.
- Potrzebuję czegoś takiego – powiedziałem do gościa za ladą.
- To się nazywa zawór redukcyjny – odparł nieco protekcjonalnie.
No dobrze, nie wiedziałem tego. Jestem amatorem. Mimo to chętnym do pracy. Z zaworem w ręce wróciłem do domu, aby uporać się z zadaniem. Przede mną pojawiło się nowe wyzwanie: połączyć kawałek miedzianej rurki z oprawka. Rurka dostarczała z domu wodę do zraszacza. Ciśnienie było redukowane przez zawór znajdujący się obecnie w moim posiadaniu. Wydawało się to dość proste. Postępowałem zgodnie z instrukcją, która była załączona do palnika na propan-butan. (Zgodnie z instrukcja postępuję tylko wtedy, gdy zadanie mnie przerasta. Teraz miałem zrobić coś dla mnie nowego, zawór był drogi i nie chciałem niczego zepsuć). Jak można było przewidzieć, nie umiałem tego wykonać, nie potrafiłem roztopić lutu na złączu, tak by nie było przecieków.
Nagle się rozzłościłem. Kiedyś często i bez powodu wpadałem w gniew. Gdy byłem nastolatkiem, czasami stawałem się bardzo gwałtowny, robiłem dziury w ścianie pokoju, kopałem w drzwi. Jednak mijające lata sprawiły, ze złagodniałem i z łaski Boga uświęcał mnie Duch Święty. Obecny gniew mnie zaskoczył. Poczułem… że jakoś się nie nadaje do tego zadania. Nie potrafię zlutować dwóch rurek. No i co z tego? Nigdy wcześniej tego nie robiłeś. Daj sobie trochę luzu. Jednak w tej chwili to nie rozum miał więcej do powiedzenia, zatem w przypływie gniewu wpadłem do domu, aby poszukać jakiejś pomocy.
Jak większość mężczyzn w naszej kulturze – samotnych mężczyzn, bez ojca, którego mogliby zapytać, jak zrobić to lub tamto - skorzystałem z Internetu. Znalazłem witrynę, która wyjaśnia, jak rozwiązywać domowe problemy instalacyjne. Obejrzałem krótki film animowany o lutowaniu miedzianych rurek. I poczułem się… dziwnie. Staram się odgrywać mężczyznę i sam naprawić zraszacze, lecz tego nie potrafię i nie mam w pobliżu żadnego mężczyzny, który by mi pokazał, jak się to robi. Oglądam więc uroczy filmik dla technicznie niepełnosprawnych i czuje się, jakbym miał dziesięć lat. Kreskówka dla mężczyzny, który tak naprawdę jest chłopcem. Uzbrojony w informacje, lecz bez pewności siebie, wróciłem do zaworu i podjąłem druga próbę. Kolejna porażka. Po pierwszej poczułem się jak idiota. Teraz czułem się jak idiota skazany na niepowodzenie. I wszystko się we mnie zagotowało. Jako psycholog i pisarz z zawodu i powołania, prawie zawsze obserwuję swoje życie wewnętrzne jakąś osobna cząstką siebie. Oho – mówi mi ta cząstka – Patrzcie tylko. Co cię tak wkurzyło?
Powiem ci, dlaczego jestem tak wkurzony. Są dwa powody. Po pierwsze, jestem wkurzony dlatego, że nie ma nikogo, kto by mi pokazał, jak to się robi. Dlaczego zawsze muszę sam dochodzić do rozwiązania? Jestem pewien, ze gdyby był tu gość, który wie, jak to się robi, spojrzałby tylko i od razu powiedział, co robie źle. Co więcej, powiedziałby mi, jak zrobić to dobrze. Razem rozwiązalibyśmy problem w pięć minut i mój trawnik zostałby uratowany. I moja dusza poczułaby się lepiej.
Jestem wkurzony także dlatego, że nie potrafię tego zrobić, wściekły, że potrzebuje pomocy. Dawno temu postanowiłem żyć bez żadnego wsparcia, przyrzekłem sobie, ze będę sam rozwiązywał swoje problemy. Jest to straszne, ale niezwykle powszechne postanowienie wśród osieroconych mężczyzn, którzy jako chłopcy zostali opuszczeni. Zdecydowali, ze nie mogą na nikim polegać, zwłaszcza na mężczyznach, zatem musza radzić sobie sami.
Jestem również zły na Boga, no bo dlaczego wszystko musi być takie trudne? Wiem – chodzi o nieudany wysiłek, by naprawić zraszacze, ale przecież mógłbym przywołać tuzin innych sytuacji. Płacenie podatków. Rozmowy z szesnastoletnim synem na temat randek. Zakup samochodu. Nabycie nowego domu. Wykonanie kolejnego kroku w pracy zawodowej. Każda próba, w której musze odgrywać mężczyznę. Wtedy natychmiast pojawia się męczące uczucie: Nie wiem, jak należy sobie z tym poradzić. Nikt mi nie pomoże. Sam musze wpaść na rozwiązanie.
Wiem – na prawdę wiem – że nie jestem w tym osamotniony. Większość facetów, których poznałem, czuje się podobnie.
Moja opowieść na tym się nie kończy. Musiałem zrezygnować z dokończenia zadania i powrócić do pracy zawodowej, zostawiając palnik, rurki i narzędzia na ganku, wystawione na litościwy deszcz – litościwy, ponieważ prawdopodobnie dał mi jeszcze dwadzieścia cztery godziny na naprawę, zanim trawnik całkiem obumrze. O czwartej po południu musiałem zadzwonić w ważnej sprawie, zatem nastawiłem budzik, żeby nie przegapić godziny. Zadanie wykonałem, ale nie zauważyłem, że budzik nie zadzwonił. Odezwał się natomiast o czwartej rano. (Nie dostrzegłem małych literek ”a.m.” przy godzinie, kiedy go nastawiałem). Poszedłem spać, nie rozwiązując problemu – ani wewnętrznie, ani w inny sposób – i bęc! Zostałem wyrwany z głębokiego snu o czwartej rano, aby stawić czoło konkretnie temu problemowi i wszystkim innym wątpliwościom. Znienacka poraziła mnie myśl: zrób to dobrze.
W całym dorosłym życiu z ogromna siłą określało mnie postanowienie: jesteś sam na tym świecie i lepiej uważaj, bo nie ma miejsca na błędy, zatem rób wszystko dobrze. Mój wewnętrzny bezstronny obserwator mówi: ojej – to wielka sprawa. Trafiłeś na żyłę złota. To postanowienie określało moje życie, a ja nigdy nawet nie ująłem go w słowa. No, to teraz już wiesz, o co chodzi. Leżąc w ciemnościach sypialni, ze śpiącą Stasi u boku, z zepsutym systemem zraszającym, czekającym przed domem pod moim oknem, nareszcie wiem, o co tak naprawdę chodzi.
Chodzi o brak ojca”.


(Fragment zaczerpnięty z książki „Droga dzikiego serca” Johna Eldredga)

MĘSKA WĘDRÓWKA - POCZĄTEK

Jeden ze starców rzekł: „Człowiek, który zawsze stawia śmierć przed swoimi oczami, pokona swoje tchórzostwo”.

Pewnego razu abba Makary wędrował ze Sketis do miejsca zwanego Terenuthin i postanowił spędzić noc w starożytnym grobowcu, gdzie złożono na spoczynek ciała pogan. Wyciągnął jedną z mumii i podłożył sobie pod głowę jako poduszkę. Diabły, widząc jego śmiałość, wpadły w gniew i postanowiły go wystraszyć, zaczęły więc wołać z innych ciał, jak gdyby wzywały jakąś niewiastę: „Pani, wykąp się z nami”. Inny zaś demon, udając ducha kobiety, wykrzyknął z ciała, którego starzec używał jako poduszki: „Nie mogę, ten wędrowiec mnie przygniata”. Lecz abba Makary, bynajmniej nie przestraszony, zaczął okładać pięściami trupa, mówiąc: „A zatem powstań i idź popływać, jeśli zdołasz”. Słysząc to, demony wykrzyknęły: „Zwyciężyłeś” i uciekły w zamęcie.

( Apoftegmaty Ojców pustyni zaczerpnięte z książki „Mądrość Pustyni” Thomasa Merona)


Tymi oto apoftegmatami otwieramy serię męskich wędrówek. Mamy nadzieję, że teksty zamieszczane tutaj poruszą Wasze sercE i będziecie mogli zobaczyć, że naprawdę JEST onO dzikie.

czwartek, 12 stycznia 2012

MĘSKA WĘDRÓWKA - 100 OKTANÓW

TANKUJ DO PEŁNA!
BO WYRUSZASZ W DROGĘ
ZRÓB TO JAK TRZEBA
BO WYRUSZASZ DZIŚ!
100 OKTANÓW ABY SPOTKAĆ CIĘ!
100 OKTANÓW ABY SPOTKAĆ...
100 OKTANÓW ABY SPOTKAĆ CIĘ!
......
!!!

[utwór zespołu TRIQUETRA]

środa, 11 stycznia 2012

MĘSKA WYPRAWA ROWEROWA DO KAMPINOSU

Początkowo wyprawa rowerowa planowana była jako całodniowa z noclegiem pod namiotem, jednak ta opcja nie znalazła wielu zwolenników. Dlatego zdecydowaliśmy się na skróconą wersję, czyli 8-ma start z Młocin i powrót najpóźniej o 18-ej. W czwartek zgłosiło się sześciu chętnych. Z tym, że Waldek tuż po odstawieniu antybiotyku, dlatego w jego przypadku słabe warunki pogodowe nie wchodziły w grę. Maciej z kolei uskarżał się na kolano, zatem extremalna wyprawa również nie wchodziła w grę. W czwartek po eucharystii Łukasz nagle zmienił zdanie, choć wcześniej jak najbardziej był za. Tłumaczył, że przecież będzie padać i … tak wcześnie trzeba wstać. (???) Nie rozumiem decyzji i przyznam, że miałem pretensje do Łukasza. Kładąc się spać spojrzałem za okno i nie powiem sucho nie było. Zastanawiałem się wtedy w jakim składzie wyruszymy rano. W nocy obudził mnie sms od drugiego Łukasza. Treść wskazywała na to, że jak się obudzi o 6-tej to spotkamy się na stacji metro Młociny. Zasnąłem. Zanim budzik wybił moją godzinę, otrzymałem wiadomość od Waldka, że rezygnuje i słusznie mokro i temp. w okolicach zera stopni to nie najlepszy pomysł dla kogoś, kto ledwo odstawił prochy po chorobie. Choć szkoda, bo bardzo chciał wsiąść na rower. Z kolei towarzystwo Waldka to zawsze duże doświadczenie na trasie i ciekawe rozmowy. Chwile później wiadomość od Łukasza, czy mam bidon, bo dzieci się nim bawiły i nie może znaleźć . To znaczyło, że na pewno zobaczymy się na trasie. Maciej też dał znać, że będzie. Zatem wyruszając z domu wiedziałem, że będzie nas przynajmniej 3. Ostatecznie taki skład pozostał. Wyjeżdżając z metra Młociny przez moment padał śnieg – to nas uspokoiło. Jadąc na rowerze zdecydowanie lepiej można znieść śnieg niż deszcz. Trasa miała być prosta szlakiem rowerowym zielonym do Dziekanowa Leśnego a stamtąd cały czas prosto szlakiem turystycznym czerwonym. Warszawa jednak nie chciała nas wypuścić śmiał się Maciej. Najpierw kłopoty ze znalezieniem szlaku rowerowego, a później przebita dętka w rowerze Macieja, której wymiana na szczęście nie zajęła nam dużo czasu. Następnie w trakcie jazdy odpadł mi błotnik i postój zajął chyba z kwadrans. Kilka razy cofaliśmy się – jak się później okazało stosowaliśmy jazdę według Łukasza na tzw. AZYMUT !? Jadąc już właściwym - czerwonym szlakiem okazało się, że jedziemy w odwrotnym kierunku. To nam poprawiło humor. Postanowiliśmy nie cofać się tą samą drogą tylko zmodyfikować trasę i wybrać szlak sąsiedni tym razem koloru zielonego. W momencie kiedy zapuściliśmy się na dobre w Puszczę, deszcz przestał padać. Po jakimś czasie zrobiło nam się nawet ciepło i zrzuciliśmy z siebie warstwy wodoodporne. W tak pięknych okolicznościach przyrody – jak mawiał jeden typ z kultowego filmu REJS – ciszę zagłuszały jedynie nasze ożywione rozmowy, zdecydowanie na różnorakie tematy. Od problemów globalnych, po codzienne zmaganie się z rzeczywistością. Warunki pogodowe jak i czasowe spowodowały, że przekręciliśmy kółkiem - według oszacowania Macieja … jakieś 50km – tylko i aż, gdyż miejscami teren okazał się dość trudny.

sobota, 7 stycznia 2012

Męska wyprawa do Puszczy - czyli extremalnie na 2 kołach

Dzika róża, mąka żytnia razowa i avocado!

Dobrze jest wiedzieć o tym, co się spożywa, jednak okazuje się to być coraz bardziej trudne. Nie każdy jest chemikiem, biotechnologiem, inżynierem produkcji, czy chociażby rolnikiem z krwi i kości. A wiedza, którą posiedli absolwenci tych kierunków jest dziś bardzo potrzebna. Bez 2 zdań! To o czym chcę pisać, to żadne odkrycie. Można by powiedzieć nawet, że oczywista oczywistość. Niestety coraz bardziej przekonuje się, że moja matura z chemii nie poszła na marne, choć jako humanista zastanawiałem się – po co mi to? Dzięki mojemu wkuwaniu kiedyś – teraz choć trochę uzmysławiam sobie chociażby, co stoi na pułkach w supermarketach i sklepach spożywczych. A to naprawdę cenne. Każdy ma swoje sposoby, żeby w miarę "zdrowo" się odżywiać. Bardzo modne stało się dziś słowo "Produkt ekologiczny", czy "Produkt naturalny".
Według mnie potrzeba - albo dużo doświadczenia, które najczęściej przelicza się na lata życia - albo dużo studiowania, żeby połapać się co jest dobre i zdrowe, a co niekoniecznie takim jest, choć wydaje się nim być. Jakie zioła i na co pomagają?; ile owoców i warzyw dziennie i w ogóle jakich i skąd?; jaki chleb kupić i gdzie?; może ryby- tylko jakie? A co z solą, cukrem i mąką - przez niektórych uznawanych za białą śmierć? Herbata owocowa w saszetkach za 2 zeta, czy suszone owoce 500g za 8-10 zeta? Tran czy olej lniany? A jeśli olej to oczyszczony, czy nieoczyszczony?; makaron żółty, czy brązowy? odporne na pestycydy avokado, czy zdecydowanie mniej odporne jabłko?; soja genetycznie modyfikowana czy może kukurydza?; mleko kozie, od wiejskiego gospodarza, czy mleko UHT3,2% ?; woda z plastikowych butelek, czy woda z kranu? A jeżeli z kranu, to czy przefiltrowana, czy nie?, itd. Można zgłupieć. Po co zawracać sobie tym głowę. Wszystko jedno, wszystko jest dla ludzi. I tak na coś umrę. Oto najczęstsze odpowiedzi osób, którym zadaje podobne pytania. Ale nie wszyscy tak odpowiadają. Dziś uciąłem sobie długą pogawędkę w sklepie zielarskim. Mężczyzna w średnim wieku stwierdził, że trzeba zaufać starcom. W naszym wypadku dziadkom, babciom. A najlepiej pradziadom, którzy posiedli pewną mądrość i wiedzą, co jest dobre, jak to zrobić i z czego. Sam przyznaje, że wiedzę czerpie od starszych ludzi. Opowiedział, jak to przyszedł pewnego razu do sklepu starszy facet, taksówkarz nota bene i szukał czegoś na prostatę. Zobaczył jakieś ziele i niemal nie podskoczył z radości. Za kilka dni na ulicy przed sklepem ustawił się sznur taksówkarzy, którzy wykupili wszystkie zapasy tych ziół. Podobnych historii usłyszałem kilka.
Rzeczowy sklepikarz okazał się pasjonatem historii, który niedawno – jak sam powiedział przeżywając kryzys wieku średniego - postanowił zakupić porządny samochód terenowy i odwiedzać niedostępne (innym środkiem transportu) miejsca historyczne. Przy okazji dużo rozmawia z miejscowymi i nabywa wiedzę zielarską. Obiecałem, że jeszcze poruszymy te kwestie i mam nadzieję, że z korzyścią ubijemy wspólny interes. Oczywiście jeśli zasoby zielarskie sklepu okażą się przydatne dla mnie i zacznę je częściej kupować hehe. Tymczasem zakupiłem sprawdzoną dziką różę w dobrej cenie 6,5 zeta za 500g suszonego owocu. Moja dzika róża, zbierana przeze mnie w lesie i suszona w piekarniku powoli się kończy. Dokupiłem jeszcze na spróbowanie kilka przypraw korzennych do nalewki, bo moje nalewki pędzone w zeszłym roku już świecą pustkami  Na koniec zachęcam do obejrzenia kilku wypowiedzi dotyczących powszechnych produktów spożywczych.



Oczywiście to tylko wypowiedź kilku osób i nie może być jakimś rzetelnym punktem odniesienia w kwestiach tego co jeść, a czego nie, ale znalazłem akurat to w necie więc podpinam. Może, ktoś z was poszpera i znajdzie coś rzetelniejszego – to niech da znać. Maile w drodze ku męskości znajdują się w zakładce KONTAKT.
Osobiście uważam, dokładnie za moim dzisiejszym rozmówcą, że skarbnicą wiedzy są ludzie starsi, którzy przeżyli to i owo i sami wypróbowali na sobie to, co jeszcze dzięki Bogu rośnie w lesie, na polach, łąkach i to, co można uzyskać w porządnym gospodarstwie na wsi.
Józef