sobota, 10 listopada 2012

WĘDKOWANIE

Weekend pełen niespodzianek. Wyjechałem w sobotę rano pociągiem w moje strony rodzinne,żeby udać się na groby moich rodziców, którzy pochowani są w dwóch różnych miejscach. Świetna podróż pociągiem. Wagony 1 klasy zamienione na 2 klasę. Siódma rano, sobota, przedział pusty. Siedzę sobie wygodnie, własny fotel z oparciem, miejscem na gazetę, kubek, toaleta czysta, pociąg sunie prawie bezszelestnie...bajka, szybka przesiadka 4 godziny jazdy i jestem już 300 km poza stolicą. Później w drodze z cmentarza na który wybrałem się z siostrą zahaczyła nas nasza była nauczycielka chemii z podstawówki. Opowiadała o tym, jak to niedawno naszła ją faza na pisanie wierszy i serdecznie zaprasza do siebie po wydany własnym sumptem niewielki tomik poezji. Chwile później okazało się, że jestem zaproszony na małe spotkanie rodzinne i około rodzinne.Jednak najlepsze był dopiero prze de mną. Rano wybraliśmy się z narzeczonym mojej siostry i jego kolegą na wędkowanie. Liczyłem na ciekawy połów. Dzień idealny na spining.
W końcu Maciej się zna, wielokrotnie wygrywał regionalne zawody wędkarskie. Czailiśmy się na drapieżnika. Wypłynęliśmy starą łódką ratowniczą i rozrzut spiningowy się zaczął. Niestety żaden szczupak czy okoń nie był tego dnia zainteresowany. Szkoda, bo liczyliśmy, że będzie chociaż branie. A tu nic.
Kompletna cisza i tylko piękne widoki i krajobraz pojezierza brodnickiego podtrzymywał dobre samopoczucie. Motywowalismy się przeróżnie, żeby nie wycieknąć i rzucać dalej. Postanowiłem zmieniać przynęty i wypróbowałem niemal cały arsenał Macieja. Od gumowych, po tradycyjne metalowe "wieloryby", niebieskie, zielone, seledynowe, mieszane, białe, pstrokate i nie wiem co tam jeszcze.... ale kompletnie nic.
A jeszcze niedawno chłopaki ciągnęli na tym jeziorze niczego sobie szczupaki. Cóż, tak to bywa podczas wędkowania. Zawsze to dobry czas, żeby pogadać o różnych ważnych lub mniej ważnych sprawach życiowych. Tak też było i tym razem. Józef