niedziela, 24 kwietnia 2011

Rytuały przejścia naszych dzieci - czyli chrzest we wspólnocie




Podczas czuwania wielkanocnego, wigilii paschalnej nasze dzieci weszły do wspólnoty chrześcijan. To ważne wydarzenie w moim życiu jako ojca. Mogę wprowadzać swojego syna do Kościoła. Mogę z pomocą Kościoła, wspólnoty, rodziców chrzestnych przekazywać dziecku wiarę - jak stwierdził w jednym z wywiadów Robert "Litza" Friedrich - Ojciec ma przekazać dzieciom wiarę.-zob. zakładka wywiady na blogu]
Ufam, że mój syn poprzez konkretny rytuał chrztu stał się nowym człowiekiem. Zanurzony w wodzie, w miłości samego Boga.
Przemienionym przez Jezusa Chrystusa. W obrzędzie uczestniczyły nasze rodziny włącznie z osiemdziesięcioletnim dziadkiem mojego syna, który jak mówił niewiele rozumiał, kiedy zapraszaliśmy go na wigilię paschalną. To zdumiewające jak szybko zanika wtajemniczanie w obrzędy przez dziadków, wujów, ojców. [zob mój artykuł Inicjacja męskości dostępny na blogu zakładka Do poczytania] To sytuacja jednak wielu rodzin, które stają się coraz słabsze. Nie mają korzeni, są niepełne i często - tak jak w wypadku mojej rodziny dominują kobiety. To również doświadczenia z mojej pracy zawodowej.Mężczyzn brakuje, albo są nieobecni. Mam wrażenie, że gdzie się nie spojrzę to wciąż ta sama bajka....

Pocieszające jest dla mnie to, że wraz z Łukaszem możemy wprowadzać nasze dzieci w chrześcijaństwo we wspólnocie, gdzie tych mężczyzn jednak można zauważyć.


niedziela, 17 kwietnia 2011

Przepisy czcigodnych filantropów na życie a głód męskiego wzorca w oczach młodego człowieka


Jakiś czas temu wróciłem do książek jednego z mich ulubionych pisarzy, ba jednego z moich mentorów. Gilbert Keith Chesterton opisuje w swojej Ortodoksji ciekawą sytuację, którą chciałbym przytoczyć.
Kiedy człowiek interesu gani idealizm chłopca pracującego u niego w biurze, zwykle czyni to w taki mniej więcej sposób: "Tak, tak, kiedy jest się młodym, wierzy się w ideały i buduje zamki na piasku, ale kiedy człowiek dorośnie, marzenia rozwiewają się jak sen i trzeba stanąć na twardym gruncie - zacząć wierzyć w doświadczenie polityki, używać dostępnych środków i brać świat takim jakim jest". Tak przynajmniej w mojej młodości zwracali się do mnie czcigodni filantropowie, spoczywający dziś w swych szacownych grobowcach... 

Odnosząc sie do mojego doswiadczenia, które okazuje się być nieco zbliżone do tego, o którym wspominał Chesterton, pisząc powyższy tekst w 1908 roku!, zdumiewam się tym co słyszę.
Od kwietnia podjąłem pracę, w ramach pewnego projektu, z rodzinami zagrożonymi wykluczeniem społecznym. Jako asystent rodzinny pracuję z dwoma młodymi chłopakami, którzy już za chwile wkroczą w życie dorosłe - co nie znaczy, że nagle staną się dojrzalsi i bardziej odpowiedzialni za siebie, nie wliczając już, że odpowiedzialni również za innych.
Moja rola polega na tym, żeby wejść w ich "świat" i znaleźć z nimi wspólny język. 
Po co?
Myślę, że po to, aby pomóc im kształtować swoje życie w oparciu o trwałe wartości.
Jakie wartości?
Sądzę, że inne niż te, które wynoszą z ulicy, która to staje się powoli ich drugim( jeśli już nie pierwszym) domem.
Problemy wciąż te same: ojcowie, którzy są nieobecni, którzy "zdradzili" swoich synów - (jak to pisał Robert Bly w Żelaznym Janie), nadopiekuńcze matki,fatalna sytuacja materialna, duchowe ubóstwo i tak dalej.
Głód męskiego wzorca czasami jest wypisany na twarzy młodego człowieka.
I co się okazuje po krótkim jak dotąd czasie mojego "naprawiania świata" młodego człowieka??
Dorośli mogą popełniać błędy, ale dzieci, młodzi - niestety nie. Od nich się wymaga więcej chyba niż od rodziców, mam takie poczucie.
I w dodatku te slogany, trochę w innym języku niejako, ale ton ten sam, o którym wspominał Chesterton.
Po kilku wizytach z rodzicami, nauczycielami oraz pracownikami socjalnymi i innymi specjalistami od pomocy..., którzy mają kieszenie wypchane receptami już nie tylko na swoje życie ale i innych - ręce mi opadają. Gdzie są odpowiedzialni ojcowie, gdzie ich autorytet? Łatwo wtedy o porzucenie swoich ideałów, swojego spojrzenia na sprawy.
Ci młodzi niedługo mnie prześwietlą. Ciekawe, czy zobaczą we mnie kolejnego dorosłego, który chrzani o życiu i o tym jak ono ma wyglądać.
... Od tamtej pory zdążyłem dorosnąć i przekonać się, że owi czcigodni filantropowie po prostu kłamali. Moje życie wyglądało dokładnie odwrotnie niż, to co głosiły ich przepowiednie. Mówili oni, że porzucę ideały i zacznę wierzyć w metody stosowane w praktyce przez polityków. Prawda zaś jest taka, ze nie porzuciłem ideałów; moja wiara w podstawowe zasady nie ulegla najmniejszej zmianie - dodaje Chesterton.

Wracając do mnie - jak na razie moi filantropowie też zawiedli. Kiedy byłem mały miałem pójść do Domu Dziecka. Później, kiedy nieco podrosłem i stałem się dla niektórych nieznośny ( w tym czasie wsłuchiwałem się w głos Ryszarda Riedla z zespołu Dżem, który śpiewał w jednym z utworów: Kiedy bylem mały zawsze chciałem dojść na koniec świata. Kiedy bylem mały pytałem, gdzie i czy w ogóle kończy się ten świat... i tak dalej) - wieszczyli mi, że znajdę się w Poprawczaku. Jak wybierałem szkołę - mówili, że nie dam rady. Jak już wybrałem - powiedzieli, że z tego nie wyżyję.
W momencie, kiedy rzuciłem studia i wybrałem drogę, która nie mieściła się im w głowie, to na chwilę zamilkli. Jednak, kiedy odszedłem z zakonu, to wmawiali mi, że straciłem czas, nie poradzę sobie i tak dalej.....
Jak na razie to w Poprawczaku byłem, ale po tej drugiej stronie - jako wychowawca hehe.
A cha, niektórzy mówią, że sobie radzę... i co wy na to moi czcigodni filantropowie?

Józef

niedziela, 10 kwietnia 2011

męskie granie

czasami mam ochotę odkurzyć jakieś stare numery - ten wydaje mi się zarazem i stary i w jakiś sposób nowy... Tak jak pomysł muzyków, którzy wyrywają jakieś dźwięki w męskim wielopokoleniowym by tak rzec gronie



Ojciec i syn_Józef

W jednej ręce wózek w drugiej książka - czyli ojciec i syn na spacerze.

Tak najkrócej mogę opisać ostatnie doświadczenia mojego czteromiesięcznego niebawem ojcostwa. Oczywiście to nie wszystko w tej kwestii, ale tym chciałbym się podzielić.
Nasze spacery odbywają się z reguły przed południem.
Franciszek momentalnie zasypia w wózku podczas jazdy, ale potrafi się zbudzić i płakać, w momencie kiedy nic się nie dzieje (czyli wózek stoi nieruchomo).
Dlatego wciąż jesteśmy w ruchu jeździmy, jeździmy..... i najlepiej po nierównej nawierzchni chodnika, a ponieważ w stolicy takich chodników nie brakuje, zatem nie ma z tym problemu.
W trakcie jazdy mogę sobie zaaplikować dużą dawkę jakiegoś tekstu. Zabieram więc na wyprawę ciekawe książki. Dostaliśmy bardzo dobry wózek, prawie sam jedzie. Jest sterowny i ma amortyzatory! Dlatego mogę go bezpiecznie prowadzić jedną ręką, trzymając jednocześnie książkę w drugiej. W tym czasie moja żona ma jakieś .... 2 godziny dla siebie. Okazuje się, że w pobliskich parkach, oprócz chmary matek z dziećmi i uśmiechającymi się do mnie staruszkami karmiącymi gołębie, spacerują również inni tatusiowie z wózkami.
To pocieszający widok. Podczas takiego spaceru wyciągam same korzyści. Mogę pomyśleć o ważnych sprawach, zanotować, wykonać zaległe telefony, załatwić sprawy związane z pracą, odświeżyć umysł, pomóc żonie a przede wszystkim pobyć z synem.
To nic, że syn śpi... czuwać, żeby mógł się wyspać - to też ważne zadanie.
To ostatnio moja męska przygoda :-)
Ciekawe jak będę myślał mając kilkoro dzieci... jeśli Bóg da oczywiście. wiadomo świeży tatuś.... hehe...
Józef