sobota, 24 grudnia 2011

Tomasz Adamek o dzieciństwie, braku ojca i ciężkim życiu zawodowego boksu

Tomasz Adamek o sobie c.d.

grudzień rowerowy

Tegoroczna zima jak do tej pory okazuje się być dobrym czasem na wyprawy rowerowe. Połowa grudnia a ja do pracy na rowerze śmigam. Już chciałem zakończyć sezon i odwiesić rower, ale pogoda pozwala na nieco więcej. Tydzień temu wybraliśmy się z Łukaszem poza miasto. Parędziesiąt kilometrów przekręciliśmy. Można by jeszcze więcej, ale Łukasz spieszył się na trening zapaśniczy  Kilka fotek z tej wyprawy lasami, wałami, nieszczęsnym asfaltem może zagości na naszej stronie. Jak kolega zechce się sprężyc i prześle foty . Łukasz czekamy !
Tymczasem dobry utwór gitarowy na rozgrzewkę
Józef

poniedziałek, 19 grudnia 2011

świadectwo Prezesa



Wystąpienie Romana Kluski dostałem od Piotra i od razu postanowiłem umieścić go na blogu. Dzięki Piotr.
Potrzeba takich świadectw.

piątek, 18 listopada 2011

wspinanie

Wczoraj w ramach mojej pracy zawodowej wspinałem się z moim podopiecznym na sztucznej ścianie wspinaczkowej. Trochę dziwna sytuacja, gdyż zazwyczaj to ja płaciłem za możliwość wspinania na różnych obiektach a teraz to mi płaci pracodawca za to, że się wspinam:-) Przyznam, że po długim szkoleniu, które obaj przeszliśmy wcześniej - Rafał dużo zapomniał i bałem się o jego asekurowanie. Trochę pomagałem, pokazywałem podstawy itd.
c.d.

wtorek, 1 listopada 2011

Moje "w drodze ku męskości" w nowym świetle

Ostatnio moje w drodze ku męskości nabiera dużego tępa. Jako młody jeszcze przecież ojciec mam możliwość pomagać młodym , dorastającym mężczyznom w ich drodze ku męskości. Co prawda moi podopieczni mają ojców - lecz nie do końca ich relacje są ok. Albo są z nimi w konflikcie, albo ojcowie nie są obecni w ich życiu. Ich rodzicielstwo kończy się często na płaceniu alimentów. Generalnie moich podopiecznych wychowują matki. Ja w swojej pracy jako asystent rodzinny mam za zadanie być dla nich starszym bratem, a często nawet mentorem. Ostatnio łapiemy niezły kontakt. Jakiś czas temu zabrałem jednego z moich podopiecznych poza Warszawę. Jechaliśmy rowerami żeby przy okazji popracować fizycznie na świeżym powietrzu przy naprawie ogrodzenia. Zabrałem również znajomego Rafała, który trochę młodszy ode mnie z łatwością dogadywał się z moim dorosłym podopiecznym - również Rafałem:-). Rafał przypomniał sobie, że kilka lat temu był jeszcze harcerzem i w mgnieniu oka rozniecił porządne ognisko nad którym po robocie piekliśmy kiełbaski. Jak niewiele trzeba żeby stworzył się przyjazny męski klimat. Natura, robota, grono facetów i szczere rozmowy. Nie potrzeba wtedy napojów wyskokowych ani innych używek...
coraz bardziej lubię tą robotę...

Niedawno odwiedził nas znajomy z Gdańska - zapalony kibic. A chwilę wcześniej inny znajomy -Piotr zapraszał na piłkę nożną. Wziąłem drugiego podopiecznego, który mówił, że kiedyś się grało...., kumpla z Gdańska i wybraliśmy się na gałę. Efekt piorunujący dwie godziny na sztucznej murawie w lekkim deszczu. Okazało się, że Piotr zgromadził wybieganych amatorów piłki. Ledwo wytrwaliśmy w tym tempie do końca. Nawet reprezentacja nie gra na takich obrotach przez bite dwie godziny zegarowe! Co się okazało - że na drugi dzień ja miałem straszne zakwasy - mimo, że trochę kilometrów zrobiłem na rowerze ostatnimi czasy. A mój podopieczny - nic go nie bolało. Dodam, ze ostatni raz grał z 2 lata temu. Czas spędzał do tej pory przed komputerem. Szok! Coś tkwi w tych młodych - 3ba to tylko umieć wycisnąć:-)
Józef

piątek, 7 października 2011

śladami KARANU 2011


Długo wyczekiwany przeze mnie wyjazd - a właściwie pielgrzymka rowerowa na Jasna Górę w końcu odbyła się. Niestety okazało się, że z licznej ekipy zapaleńców zostali tylko organizatorzy - czyli Waldek i ja. W przypadku niektórych
zaważyły zdarzenia losowe, natomiast byli i tacy, którzy w moim odczuciu - po prostu spękali. No bo 3ba być wariatem, żeby 3 dni kręcić kołami po asfalcie, piachu i nie tylko....
Generalnie pogoda rewelacyjna, piękne widoki. Nie zobaczysz tego jadąc samochodem - jak mówi Waldek. Do tego kapitalnie przygotowane bagaże i rowery - co widać na fotkach a przede wszystkim ważne intencje w sercu z którymi jechaliś
my. Trasa biegła niemalże dokładnie jak pielgrzymka piesza grup 17-tych akademickich, w których to idzie elitarna grupa pacjentów ośrodków dla narkomanów oraz ich rodzice i sympatycy Katolickiego ruchu Antynarkotycznego "KARAN". Oczywiście wybraliśmy z Waldkiem wersje nieco ekstremalną - czyli noclegi pod namiotem, który wieźliśmy ze sobą. Nawet nie było tak zimno nad ranem. Wyruszyliśmy w piątek około 8mej spod kościoła akademickiego św. Anny na Starówce. Około 6tej wieczorem zajechaliśmy na nocleg do gospodarzy, którzy przyjmują co rok

u grupę KARAN-u. Po 117 km w nogach poprosiliśmy tylko o prysznic i możliwość rozbicia namiotu. Około 8mej już spaliśmy , by wstać o 6tej. Całe 10 h snu. Rewelacja. Sobota z kolei była ciężka. Rozpoczęliśmy od wyśpiewania porannych Godzinek. Po drodze kilka rozmów z miejscowymi. Szczególnie mężczyźni zaczepiali nas pytając o konstrukcje przyczepki jednokołowej, którą ciągnął Waldek Na nocleg zajechaliśmy grubo po 9tej -a w nogach mieliśmy około 150 km.
Nieoczekiwanie furta klasztoru Dominikanów była zamknięta. Nikt nie słyszał dzwonka - albo nie chciał usłyszeć! Jednakże ma się swoje sposoby:-) akurat furtka od strony domu Pielgrzyma była otwarta. Niebawem znalazłem się w środku klasztoru i słysząc jakieś kroki zapukałem do drzwi - blisko cel zakonników. Przestraszony braciszek otworzył drzwi i ze zdziwieniem zapytał "Skąd się tutaj wziąłeś? Jak wszedłeś? Odpowiedziałem tylko, ze wszystko było otwarte - zgodnie z prawdą. rewelacji nie było. Gościnność tej wspólnoty ograniczyła się do niezbędnego minimum, ale to nam wystarczyło. Niedziela już spokojniejsza. Rozpoczęliśmy od eucharystii u Dominikanów. Homilia- a w zasadzie kazanie, gdyż nie związane z liturgia słowa niedzielnego - raczej niskich lotów. Można było ćwiczyć pokorę i żarliwiej się modlić. Wspaniałe wieści od znajomego, który chciał z nami jechać, ale miał mały wypadek z okiem. Leszek przyjechał po nas do Częstochowy swoją terenówką i zrobił nam kilka zdjęć jak wjeżdżaliśmy na Jasną Gorę.

czwartek, 22 września 2011

Spotkanie z Markiem Kamińskim - podróżnikiem

Spotkanie autorskie Marka Kamińskiego odbędzie się 29 września o godz. 18.00 w Księgarnio-kawiarni TARABUK w Warszawie, ul. Browarna 6.

niedziela, 18 września 2011

Spotkanie u Bogdana na meczu

Kolejny raz spotykamy się u Bogdana, żeby pogadać, przy okazji zobaczyć jak prezentuje się poziom polskiej piłki w europejskich pucharach. Oczywiście niewiele z tych meczy wynosimy, gdyż tematy schodzą na sprawy zdecydowanie ważniejsze. Zdarza się nam przy wsparciu dobrego trunku i smacznych przekąsek mówić otwarcie o swoim doświadczeniu życiowym - czasem trudnym. Jednak wszyscy na tej samej drodze - drodze do wiary... a to już niezgorsza walka codziennie niż piłkarzy na boisku przez 90 minut:-) Nie jest łatwo. Czasami również piłkarze obierają niełatwy kierunek....
Sami zobaczcie świadectwo Jakuba Błaszczykowskiego poniżej.

Akcja społeczna "Nie wstydzę się Jezusa" - Jakub Błaszczykowski


Znany piłkarz nie wstydzi się Jezusa
Dodane przez: Redakcja Fronda.pl Kategoria: Polska

Jakub Błaszczykowski, kapitan reprezentacji Polski w piłce nożnej nie wstydzi się Jezusa. Piłkarz zachęca do noszenia breloków i otwartego przyznawania się do wiary w Jezusa Chrystusa.


Jakub Błaszczykowski
- Rozumiem, że wiara może być dla kogoś sprawą indywidualną, aczkolwiek dla mnie osobiście jest bardzo ważną rzeczą. Myślę, że każdy z nas w momencie, w którym jest ciężko, kiedy są problemy i nie można już liczyć na lekarzy, na inne rzeczy, wtedy zaczyna się odwoływać do wiary, wtedy są te momenty, kiedy prosi się Jezusa, Boga aby dał zdrowie, nie zawsze pamiętając o tym na co dzień – mówi Błaszczykowski.

- Dlatego ja osobiście z dużą wiarą na co dzień i z dużym przekonaniem o tym, że Chrystus pomaga w życiu codziennym, staram się w pewnym sensie namawiać ludzi do tego aby nie zapominali o tym, co jest dla nas najważniejsze, czyli wiara i modlitwa – dodaje piłkarz.

Wcześniej do udziału w akcji „Nie wstydzę się Jezusa” namawiali m.in. Krzysztof Ziemiec, Przemysław Babiarz, Marek Jurek, Marek Citko, Agnieszka Radwańska, Robert „Litza” Friedrich, Jadwiga i Dariusz Basińscy z kabaretu „Mumio”.

eMBe

Akcja społeczna "Nie wstydzę się Jezusa" - Jakub Błaszczykowski

piątek, 9 września 2011

spotkanie z Syberią i Markiem Kamińskim

W dniu 20 września w Warszawie Marek Kamiński (znany podróżnik) poprowadzi spotkanie z autorem nowej fascynujacej książki "Po Syberii" Colinem Thubronem.

WARSZAWA
20 września (wtorek), godz. 19:30
Wrzenie Świata
ul. Gałczyńskiego 7

Poniżej opinia Mariusza Wilka o książce:
"Czytając książkę Colina Thubrona, możesz podróżować po Syberii, nie wychodząc z domu. To znaczy, masz okazję zrobić dwadzieścia kilka tysięcy kilometrów wzdłuż i w poprzek owej niezwykłej krainy, spotkać się z ałtajską Lodową Księżniczką, ze starowiercami i z szamanami Tuwy, odwiedzić prawosławny monaster pod Irkuckiem i lamajski dacan pod Ułan Ude, popłynąć Leną naprzeciw Arktyce, aby podziwiać świat za kręgiem polarnym, obejrzeć Bajkał i odwiedzić ostatnich Żydów w Birobidżanie, pobyć w Jakucku i na Kołymie, łyknąć nieco historii i bardzo dużo wódki z bohaterami dzisiejszej Syberii - a wszystko to nie wstając z własnej otomany... Jeśli zaś zdrowie i kasa ci pozwolą, to jestem pewien, że po przeczytaniu książki Colina Thubrona sam zechcesz tam pojechać".

piątek, 2 września 2011

Na pierwszy rzut oka... luxtorpeda

Wojownicy w drodze na Jasną Górę

To już kolejna pielgrzymka piesza i mnie tam nie ma. Cóż obowiązki rodzinne są w tym momencie ważniejsze i 3ba czekać aż Franciszek podrośnie i pójdzie z nami. Tymczasem można powspominać jak to było 2 lata temu z elitarna grupą Katolickiego Ruchu Antynarkotycznego "KARAN". Dla pacjentów ośrodków readaptacyjno- rehabilitacyjnych to terapia w drodze. Dla rodziców również. Dla mnie to było niezłe doświadczenie sprawnie działającej grupy. Dyscyplina niemalże jak w wojsku. Zawsze na czas i zawsze ze śpiewem - ba! z wrzaskiem na ustach. A do tego równym krokiem w rytmie werbli. Sprawdźcie sami!
Józef

środa, 17 sierpnia 2011

Ciekawe audycje radiowe - Tomasz


A tu zupełnie osobno, polecam też audycję o moim profesorze malarstwa (prorektorze ASP). To niesamowity człowiek, pełen ciepła, dobroci i spokoju.

http://fotocasty.pl/2165/nadbuzanskie-krajobrazy/

Tomasz

Spotkanie z pustelnikiem Skwarneckim



Mój profesor od malarstwa prof. Stanisław Baj opowiedział mi kiedyś o pustelniku który żyje w lesie bez prądu, żyje z pracy własnych rąk i zajmuje się sztuką. Kilka miesięcy później grupą kilku studentów z naszej pracowni wraz z profesorem pojechaliśmy odwiedzić Jacka Skwarneckiego, bo tak nazywał sie ów pustelnik. Był to moment niezwykle ważny w jego życiu - smutny ale zarazem piękny. Nadleśnictwo z Łącka, będace właścicielem chatki w której mieszkał Jacek uznało, że domek nie nadaje się do zamieszkania, ponieważ jego stan zagraża bezpieczeństwu lokatora. Pustelnik z Sendenia musiał więc opuścić swoje domostwo i wypłynąć w świat - na najważniejszy w jego życiu rejs, stając się od tej chwili bezdomnym na łodzi którego domem są - jak mówi - wszystkie porty świata.

Relacja z tego naszego spotkania z Jackiem w Pierwszym programie Polskiego Radia Zobacz:

http://www.polskieradio.pl/80/996/Tematy/123631
Tomasz


niedziela, 7 sierpnia 2011

Ekstremalnie na 2 kołach! -Józef


To był piękny słoneczny, po prostu wymarzony dzień dla rowerzysty. Rafał przyjechał do Starych Załubic z lekkim opóźnieniem. Jednakże pora była na tyle znośna, że można śmiało powiedzieć iż wyruszyliśmy przed śniadaniem. Straciliśmy jakieś 30 minut na doprowadzenie do jako takiego porządku łańcuch w rowerze, który Rafał pożyczył specjalnie na tą wyprawę. To było słuszne, gdyż trasa pokazała, że bez tego prawdopodobnie 3ba by było nieść rower na plecach. Łańcuch z pewnością nie wytrzymałby takich obciążeń. Na naszej trasie doświadczyliśmy chyba każdego z możliwych podłoży. Rafał stwierdził, że brakuje tylko Tajgi i Tundry na naszej drodze. Rzeczywiście. Piach, który dał nam w kość. Później trochę żużlu, żwiru,gdzie opony aż piszczały od fruwających kamyków. Do tego wielkie kałuże a miejscami nawet zalewiska. Torf i błoto to kolejna atrakcja. Po tym etapie czuliśmy się jak byśmy wyszli z kilkuletniej wody po ogórkach. Dobrze, że miejscowi są niezwykle życzliwi i użyczyli nam trochę wody z węża ogrodowego do umycia się przed dalszym etapem wyprawy:-) Drogi polne, leśne, miejscami asfaltowe, a nawet łąki. Wszystko to razem było wielkim obciążeniem dla naszych 2 kółek i dla nas również.Rafała białe adidasy przemiękły od wody tak, ze wracał w moich klapkach prysznicowych - co widać na jednym ze zdjęć. dobra wyprawa i jak na rower nieco ekstremalna. Ale daliśmy radę. Zrobiliśmy ponad 80 kilometrów - ale w takim terenie, że czuliśmy się jakby to było dwa razy tyle na asfalcie. W pewnym momencie nie mieliśmy już siły, żeby robić fotki - stąd trochę uboga dokumentacja tego, co tak na prawdę przeżyliśmy tego dnia. Gdziekolwiek się nie zatrzymaliśmy, czy to pytając o drogę, czy żeby zamienić słowo z miejscowymi - za każdym razem ta sama reakcja pełna życzliwości. Trochę brakuje tego w mieście. Chyba największy kryzys podczas jazdy mieliśmy po pokonaniu krótkiego odcinka terenu przypominającego cuchnące bagna z którego wyjeżdżało sie wprost do Puszczy Zielenieckiej, gdzie było tak duszno i co chwile na przemian piach i głębokie kałuże. a wszystko to w dolinie Bugu i Puszcczy Zielenieckiej
Józef

czwartek, 14 lipca 2011

Wyprawa rowerowa wzdłuż Bugu


Wreszcie poza miastem. Trzy dni na rowerze. Dobra pogoda, świeże mleko od krowy, złowione ryby na kolację, dużo słońca i noc pod namiotem. Odlot! Do tego niezła gratka dla rowerzysty - niesamowite zróżnicowanie terenu. Mokradła, pagórki, łąki, piach, asfalt, żużel i nie wiem co tam jeszcze było po drodze... no i niepokorna rzeka Bug, która pokazuje swoje oblicze poprzez rozległe rozlewiska, które podmywają ziemie rozlicznych gospodarstw. Wyprawa zaplanowana została na trzydniową trasę - samotnie. Najtrudniejszy okazał się wyjazd z Warszawy. Katastrofa po stronie wschodniej, jednakże spotkałem starszego mężczyznę, który podpowiedział mi, jak ominąć duże arterie, wykopy i roboty drogowe, tych ostatnich w stolicy ostatnio nie brakuje:-)
Zachęcam do 2 kółek - szczególnie poza miastem(!)

Józef

sobota, 25 czerwca 2011

Męski spływ kajakowy rzeką Rawka


Tuż przed końcem roku szkolnego i związanymi z tym czasem nawałami obowiązków w pracy zadzwonił do mnie Arek z ciekawą informacją. Jest organizowany spływ kajakowy w męskim gronie - daj znać czy się piszesz? Początkowo nie wiedziałem czy czasowo jest to możliwe. Dałem znać Jackowi, lecz on miał już zaplanowane warsztaty związane z pracą. W końcu jakoś poskładałem terminy. W środę w dniu zakończenia Roku Szkolnego w Ośrodku Wychowawczym, byłem odpowiedzialny za całą oprawę artystyczną. Wstałem po 6tej, żeby zjawić się przed 8mą, aby rozstawić sprzęt grający, przygotować salę, przygotować galerię zdjęć z zajęć fotograficznych, przygotować pokaz slajdów i oczekiwać na rodziców wychowanek, którzy mieli przybyć tłumnie. W udziale przypadło mi również prowadzenie tego zamieszania. Zmęczony całym przedsięwzięciem wróciłem do domu przed 17tą, żeby po kilku godzinach oddechu i spędzenia czasu z rodziną wróćić na dyżur nocny do ośrodka. Na drugi dzień planowałem wyjazd na kajaki. Wstałem o 6tej i oczekiwałem na Przemka, który postanowił przyjechać po mnie przed 7mą, abyśmy mogli wbić się na poranną eucharystię i wyruszyć do Puszczy Bolimowskjiej na spływ.

Odcinekek nie był zbyt długi jakieś 10 km, jednak po męczących dniach wcześniejszych to wystarczyło, żeby się zrelaksować. O dziwo pogoda okazała się rewelacyjna - nie padało i nie było wielkiego upału. Wreszcie kilka godzin oddechu i świeżego powietrza. Dokładnie tego mi było 3ba.

Kolejny raz Bóg zrobił mi niespodziankę i przemówił do mnie poprzez piękno przyrody, kajaki i dobre towarzystwo - a ja byłem już zrezygnowany i wątpiący, że nie wyrwę się z tej betonowej dżungli tak prędko. Proszę bardzo. Rzeka Rawka w samym sercu Bolimowskiej Puszczy.
Płynęliśmy w 9osobowym składzie. Cztery dwójki i jedynka. Mimo iż rzeka nie wyglądała na strasznie trudną to kilka momentów było niezwykle ciekawych. Liczne przeszkody zwisające drzewa nad rzeką oraz niezauważalne konary w wodzie. Liczne zakręty i miejscami bystry nurt sprawiał, że płynęło się niemonotonnie. jeden kajak zaliczył nawet wywrotkę, która zakończyła się utratą buta przez jednego z uczestników. Po spływie ognisko, pieczone kiełbaski i rozmowy.

niedziela, 12 czerwca 2011

Zamotani w chustę


Jakiś czas temu odstawiliśmy wózek, w którym nasz syn przesypiał niemalże całe przedpołudniowe spacery. W tym czasie mogłem czytać książkę, prowadząc jednocześnie wózek. Wersja spacerowa wózka okazała się jeszcze niedostępna dla naszego półrocznego - już w tej chwili chwata. Niemożliwe było zainstalowanie Francisa w spacerówce. Wyrywał się z szelek ochronnych, płakał i uspokajał się tylko noszony na rękach.Uff. Z jednej strony ta bliskość, którą mam ze swoim synem od momentu narodzin -( pisałem o tym w kilku wcześniejszych postach) jest dobra, jednak ręce są już zajęte, gdy dziecko zasypia wtulone w ojcowskie ramiona i nie można nic innego zdziałać. Z opcji smoczka, uspokajaczy i innych wynalazków zrezygnowaliśmy. Zatem, co dalej? Wyzwanie. Z pomocą przyszła nam chusta. Teraz korzystamy z niej nieustannie. Przy okazji zauważyłem, że mój kontakt z synem nie stracił na tym, a ja mam dwie ręce wolne :-) Mój syn jest zadowolony, kiedy jest zamotany z tatą w chustę. Jadąc tramwajem, metrem zamotany z synem spotykam się z różnymi reakcjami, czasami zagadują starsze panie, babcie najczęściej.Nieraz szczere uśmiechy mężczyzn, którzy chętnie ustępują nam miejsca:-)
Zachęcam ojców i przyszłych ojców również do chusty. Według mnie to żadne odkrycie. Niektórzy moi znajomi mężczyźni też noszą, czy nosili dzieci w chuście. Może to być jeden z dobrych pomysłów na bliski kontakt z dzieckiem dający wiele możliwości, np. wolne ręce:-)
Wczoraj moja żona pokazała mi krótki tekst w czasopiśmie Dziecko, który warto w tym miejscu przytoczyć:
Ojcowie powinni przyzwyczajać dziecko już od pierwszych dni jego życia do swego widoku, by później reagowało ono na ich pieszczoty i zabawy nie lękiem i strachem - jak to się nieraz zdarza - ale radosnym ożywieniem i zadowoleniem. Pisze o tym ze specjalnym naciskiem, gdyż wśród moich małych podopiecznych spotykam takie dzieci, które przeżyły bardzo silnie i bardzo negatywnie zarazem swój pierwszy, późny - bo np. dopiero w piątym miesiącu życia - bliższy kontakt z ojcem. ["Małe dziecko"(PZWL, 1969)]
Józef

poniedziałek, 6 czerwca 2011

Rowerem do pracy


Rower - świetna sprawa. Sprawdza sie nawet w trudnych warunkach. Jakiś czas temu postanowiłem zrezygnować z komunikacji miejskiej w drodze do pracy i wsiąść na dwa koła:-) Operacja jak na razie według zamierzeń - prawie 400 km wykręcone!
Okazuje się, droga do pracy niekoniecznie w smogu i chałasie.
Brzegiem Wisły pośrod gęstych chaszczy i do niedawna jeszcze niemałych wylewisk.
Przy okazji trochę oddechu. Jadąc czasem trochę się wyłączam z życia w miejskim pędzie.
I oto chodzi:-)
Józef
Posted by Picasa

środa, 1 czerwca 2011

Głoszenie Dobrej Nowiny mężczyznom na ulicach


Dwa tygodnie temu w niedzielę, odpowiadając na wezwanie inicjatorów Drogi Neokatechumenalnej, aby iść na ulice i głosić ludziom Chrystusa Zmartwychwstałego, w łączności z naszymi katechistami i proboszczem parafii, w której jesteśmy na "Drodze" poszliśmy głosić. Zostałem wylosowany, żeby chodzić wraz z Wojciechem. Bardzo dobre doświadczenie.
Okazało się, że kobiety w ogóle nas nie słuchały (?), natomiast mężczyźni - o dziwo - bardzo chętnie. Dziwne, myślałem, że kobiety łatwiej wchodzą w takie gadki. Wychodzi na to, że kolejny stereotyp w mojej (i zapewne nie tylko mojej) głowie rozwiał się z hukiem wodospadu.
Dzieliliśmy się doświadczeniem Boga w naszym życiu. Wojciech bardzo mnie zbudował, niedawno dowiedział się, że dziecko na które czekali z żoną prawdopodobnie jest martwym płodem, a On co? - nie biadoli na Boga, nie przeklina - tylko mówi ludziom na ulicy, że Bóg ich kocha!
Ktoś by powiedział - co za głupstwo! A tak, świry, których Bóg ratuje ze swojego egoizmu i kocha ich bezwarunkowo. A jednak mężczyźni w różnym wieku słuchali tych świrów. Mało tego, rozmawiali i dziwili się, że "katole" chodzą po ulicach. Hehe. Bardzo poruszyła mnie historia pewnego alkoholika, który zapija od kilkunastu lat, żeby nie myśleć o zdradzie żony. Nie widział swoich synów już od dawna. Smutna historia. Druga historia - to niesamowite świadectwo. Zaczepiliśmy starszego Pana mówiąc po prostu. "Bóg Pana kocha". Odpowiedź była krótka: Wiem! i... byłoby po rozmowie, ale zapytałem, czy mógłby wskazać jakieś konkretne wydarzenie, które potwierdzało by Jego odpowiedź? Zatrzymał się, podszedł do nas bliżej i powiedział jak to czekali z żoną na dziecko, na syna i co?... dwa, trzy lata nic.... aż któregoś razu podczas samotnego spaceru coś ukłuło go w sercu, potem męska rozmowa-modlitwa z Bogiem gdzieś w sanatorium... i co dalej? miał dziwne i trudne do opisania poczucie, że Bóg obiecuje mu potomka. Czekał 17 lat!!! i urodził mu się syn. Teraz syn ma dwadzieścia kilka lat a On wie, że Bóg Go kocha. Po tych słowach skwitował - chcieliście konkretu - to macie. Do widzenia, dobrze się gadało z Wami - rzucił i powoli odszedł w swoją stronę....
Warto było wyjść na ulice...
Pomyślałem po jakimś czasie, że warto o tym wspomnieć na naszym blogu.
Zatem - już jest:-)

[Józef]

wtorek, 17 maja 2011

Żyjący z wilkami

Czasem wchodzę do księgarni, aby znaleźć jakąś książkę dla siebie lub kogoś z bliskich. Chodzę zwykle między półkami i szukam zdając się na instynkt. Tym razem ledwo wszedłem moją uwagę zwróciła książka "Żyjący z wilkami". Głównie dlatego, że wilk był mi zawsze bliskim zwierzęciem. Nie wiem dlaczego, po prostu tak było odkąd pamiętam. Przeczytałem kilka zdań na próbę. Co prawda budżet na kulturę od dawna został wycięty na stałe z moich wydatków, ale tym razem wiedziałem, że muszę kupić tę książkę. I to był strzał w dziesiątkę. Przez kilka ostatnich dni, nie mogłem oderwać się od niej. Opowiada ona prawdziwą historię człowieka - Shauna Ellisa, który przez dwa lata, żył w lasach z watahą dzikich wilków. Spał z nimi, nie mył się, jadł to co one, zachowywał się tak jako one. To niesamowita historia pasji. To niesamowita historia faceta, który postawił wszystko na jedną kartę, który zaryzykował swoje życie by poznać świat wilków. To historia faceta, który odwrócił się od codziennej bieganiny i poświęcił wszystko, aby żyć z wilkami. Całe mnóstwo historii poruszyło mnie w tej książce, nie tylko odwaga i determinacja tego faceta. Opowiadając o wilkach, opowiada on bowiem o rodzinie, o naturze, o marzeniach. Jego historia jest mi też bliska z tego powodu, że tak jak on, często mam poczucie, że świat w którym żyjemy, wymaga poważnej naprawy i że ratunku powinniśmy szukać w naturze i tradycji.

"Kiedy życie robi się zbyt proste, jedzenia jest zawsze pod dostatkiem, a członkom stada nie grozi żadne niebezpieczeństwo, wtedy zwracają się przeciwko sobie nawzajem." 

"Na swobodzie wataha stanowi całość  i ma szansę przetrwania pod warunkiem, że każdy robi to, co do niego należy. świadomość, że w pobliżu grasuje większa lub silniejsza wataha która może się zdecydować na próbę przejęcia terytorium, powinna skonsolidować stado - ludzkie wspólnoty jednoczą się na podobnej zasadzie, w obliczu groźby nieprzyjacielskiej inwazji."
[jacek]

niedziela, 15 maja 2011

Wiosenne inspiracje Józefa Brody

Trąby pasterskie i dudy mojego imiennika:-) Józefa Brody już od dawna poruszają moje zwoje mózgowe. Postanowiłem zaprezentować Łapanie chwili w wykonaniu Jegomościa.

Józef


środa, 11 maja 2011

Spotkanie z autorem "Dzikiego serca"




Dokładnie 30-tego kwietnia w Warszawie w auli Szkoły Głównej Handlowej odbyło się spotkanie z Johnem Eldredgem. Autor "Dzikiego serca" i wielu innych książek traktujących o męskości we współczesnym świecie i nie tylko... dzielił się swoimi spostrzeżeniami na temat Serca Boga. Wraz ze mną byli jeszcze Rafał i Łukasz, który dojechał rowerem i zabrał ze sobą znajomego. W dość licznym gronie - (aula niemalże wypełniona po brzegi kobietami i mężczyznami w różnym wieku) John łamał Słowo (czyli przytaczał fragmenty Pisma jednocześnie interpretując je poprzez egzegezę tekstu - według mnie zgodnie z hermeneutyką biblijną) przybliżał postać Jezusa mężczyzny, który - jak to powiedział - dla wielu(szczególnie kobiet)wydaje się być najmilszym, najczulszym i najsympatyczniejszym mężczyzną na świecie. Biblia jednak pokazuje zupełnie inny obraz Jezusa mężczyzny. Ciekawie wybrzmiały słowa: Jezus skandalista, który prosi o wodę Samarytankę, Jezus dobrze się bawiący wśród uczniów z Emaus mówiąc, że nie wie co się stało w Jerozolimie, a przecież nikt inny lepiej niż On tego nie wie, co się tak na prawdę stało. No i oczywiście pierwszy cud kiedy to w połowie uroczystości weselnej zamienia 6 stągwi kamiennych z wodą w wino - co daje w końcowym wyliczeniu jakieś 900 butelek wina! - to jest niezła draka jak na miłego Jezusa!
Oczywiście mówił o bliskiej relacji z Bogiem, o sercu, które Bóg dał każdemu z nas, które to serce ma pragnienie zjednoczenia się z Nim. Było również o walce z wrogiem. O tym, że jesteśmy w ciągłej bitwie o naszą duszę. Miałem również okazje zadać Johnowi pytanie z którego jestem zadowolony by tak rzec:-)
Podczas udzielania odpowiedzi na inne pytania - John poruszył również ważną dla mnie kwestię, związaną z otwieraniem się mężczyzn w gronie mężczyzn i rozmowami o ważnych sprawach: o przeżywaniu, o sercu, wydarzeniach... Przekaz był taki, że najlepszym miejscem do tego nie jest krąg dzielenia się. Coś w stylu - Teraz Panowie siadamy w kółeczku i po kolei, albo na tzw. ochotnika mówimy o swoich przeżyciach, problemach, itp. Najlepszym miejscem jest np. naprawianie domu z mężczyznami, czy samochodu, wspólny wyjazd. No dokładnie takie same mam doświadczenia jeśli chodzi o te sprawy. Potrzebowałem tego potwierdzenia, bo to dodaje mi pewności, że to co inicjujemy z Jackiem jest trafione i dodaje odwagi zarazem, żeby nie ustawać w tym tylko iść dalej. Być cały czas w drodze...
Józef

niedziela, 24 kwietnia 2011

Rytuały przejścia naszych dzieci - czyli chrzest we wspólnocie




Podczas czuwania wielkanocnego, wigilii paschalnej nasze dzieci weszły do wspólnoty chrześcijan. To ważne wydarzenie w moim życiu jako ojca. Mogę wprowadzać swojego syna do Kościoła. Mogę z pomocą Kościoła, wspólnoty, rodziców chrzestnych przekazywać dziecku wiarę - jak stwierdził w jednym z wywiadów Robert "Litza" Friedrich - Ojciec ma przekazać dzieciom wiarę.-zob. zakładka wywiady na blogu]
Ufam, że mój syn poprzez konkretny rytuał chrztu stał się nowym człowiekiem. Zanurzony w wodzie, w miłości samego Boga.
Przemienionym przez Jezusa Chrystusa. W obrzędzie uczestniczyły nasze rodziny włącznie z osiemdziesięcioletnim dziadkiem mojego syna, który jak mówił niewiele rozumiał, kiedy zapraszaliśmy go na wigilię paschalną. To zdumiewające jak szybko zanika wtajemniczanie w obrzędy przez dziadków, wujów, ojców. [zob mój artykuł Inicjacja męskości dostępny na blogu zakładka Do poczytania] To sytuacja jednak wielu rodzin, które stają się coraz słabsze. Nie mają korzeni, są niepełne i często - tak jak w wypadku mojej rodziny dominują kobiety. To również doświadczenia z mojej pracy zawodowej.Mężczyzn brakuje, albo są nieobecni. Mam wrażenie, że gdzie się nie spojrzę to wciąż ta sama bajka....

Pocieszające jest dla mnie to, że wraz z Łukaszem możemy wprowadzać nasze dzieci w chrześcijaństwo we wspólnocie, gdzie tych mężczyzn jednak można zauważyć.


niedziela, 17 kwietnia 2011

Przepisy czcigodnych filantropów na życie a głód męskiego wzorca w oczach młodego człowieka


Jakiś czas temu wróciłem do książek jednego z mich ulubionych pisarzy, ba jednego z moich mentorów. Gilbert Keith Chesterton opisuje w swojej Ortodoksji ciekawą sytuację, którą chciałbym przytoczyć.
Kiedy człowiek interesu gani idealizm chłopca pracującego u niego w biurze, zwykle czyni to w taki mniej więcej sposób: "Tak, tak, kiedy jest się młodym, wierzy się w ideały i buduje zamki na piasku, ale kiedy człowiek dorośnie, marzenia rozwiewają się jak sen i trzeba stanąć na twardym gruncie - zacząć wierzyć w doświadczenie polityki, używać dostępnych środków i brać świat takim jakim jest". Tak przynajmniej w mojej młodości zwracali się do mnie czcigodni filantropowie, spoczywający dziś w swych szacownych grobowcach... 

Odnosząc sie do mojego doswiadczenia, które okazuje się być nieco zbliżone do tego, o którym wspominał Chesterton, pisząc powyższy tekst w 1908 roku!, zdumiewam się tym co słyszę.
Od kwietnia podjąłem pracę, w ramach pewnego projektu, z rodzinami zagrożonymi wykluczeniem społecznym. Jako asystent rodzinny pracuję z dwoma młodymi chłopakami, którzy już za chwile wkroczą w życie dorosłe - co nie znaczy, że nagle staną się dojrzalsi i bardziej odpowiedzialni za siebie, nie wliczając już, że odpowiedzialni również za innych.
Moja rola polega na tym, żeby wejść w ich "świat" i znaleźć z nimi wspólny język. 
Po co?
Myślę, że po to, aby pomóc im kształtować swoje życie w oparciu o trwałe wartości.
Jakie wartości?
Sądzę, że inne niż te, które wynoszą z ulicy, która to staje się powoli ich drugim( jeśli już nie pierwszym) domem.
Problemy wciąż te same: ojcowie, którzy są nieobecni, którzy "zdradzili" swoich synów - (jak to pisał Robert Bly w Żelaznym Janie), nadopiekuńcze matki,fatalna sytuacja materialna, duchowe ubóstwo i tak dalej.
Głód męskiego wzorca czasami jest wypisany na twarzy młodego człowieka.
I co się okazuje po krótkim jak dotąd czasie mojego "naprawiania świata" młodego człowieka??
Dorośli mogą popełniać błędy, ale dzieci, młodzi - niestety nie. Od nich się wymaga więcej chyba niż od rodziców, mam takie poczucie.
I w dodatku te slogany, trochę w innym języku niejako, ale ton ten sam, o którym wspominał Chesterton.
Po kilku wizytach z rodzicami, nauczycielami oraz pracownikami socjalnymi i innymi specjalistami od pomocy..., którzy mają kieszenie wypchane receptami już nie tylko na swoje życie ale i innych - ręce mi opadają. Gdzie są odpowiedzialni ojcowie, gdzie ich autorytet? Łatwo wtedy o porzucenie swoich ideałów, swojego spojrzenia na sprawy.
Ci młodzi niedługo mnie prześwietlą. Ciekawe, czy zobaczą we mnie kolejnego dorosłego, który chrzani o życiu i o tym jak ono ma wyglądać.
... Od tamtej pory zdążyłem dorosnąć i przekonać się, że owi czcigodni filantropowie po prostu kłamali. Moje życie wyglądało dokładnie odwrotnie niż, to co głosiły ich przepowiednie. Mówili oni, że porzucę ideały i zacznę wierzyć w metody stosowane w praktyce przez polityków. Prawda zaś jest taka, ze nie porzuciłem ideałów; moja wiara w podstawowe zasady nie ulegla najmniejszej zmianie - dodaje Chesterton.

Wracając do mnie - jak na razie moi filantropowie też zawiedli. Kiedy byłem mały miałem pójść do Domu Dziecka. Później, kiedy nieco podrosłem i stałem się dla niektórych nieznośny ( w tym czasie wsłuchiwałem się w głos Ryszarda Riedla z zespołu Dżem, który śpiewał w jednym z utworów: Kiedy bylem mały zawsze chciałem dojść na koniec świata. Kiedy bylem mały pytałem, gdzie i czy w ogóle kończy się ten świat... i tak dalej) - wieszczyli mi, że znajdę się w Poprawczaku. Jak wybierałem szkołę - mówili, że nie dam rady. Jak już wybrałem - powiedzieli, że z tego nie wyżyję.
W momencie, kiedy rzuciłem studia i wybrałem drogę, która nie mieściła się im w głowie, to na chwilę zamilkli. Jednak, kiedy odszedłem z zakonu, to wmawiali mi, że straciłem czas, nie poradzę sobie i tak dalej.....
Jak na razie to w Poprawczaku byłem, ale po tej drugiej stronie - jako wychowawca hehe.
A cha, niektórzy mówią, że sobie radzę... i co wy na to moi czcigodni filantropowie?

Józef

niedziela, 10 kwietnia 2011

męskie granie

czasami mam ochotę odkurzyć jakieś stare numery - ten wydaje mi się zarazem i stary i w jakiś sposób nowy... Tak jak pomysł muzyków, którzy wyrywają jakieś dźwięki w męskim wielopokoleniowym by tak rzec gronie



Ojciec i syn_Józef

W jednej ręce wózek w drugiej książka - czyli ojciec i syn na spacerze.

Tak najkrócej mogę opisać ostatnie doświadczenia mojego czteromiesięcznego niebawem ojcostwa. Oczywiście to nie wszystko w tej kwestii, ale tym chciałbym się podzielić.
Nasze spacery odbywają się z reguły przed południem.
Franciszek momentalnie zasypia w wózku podczas jazdy, ale potrafi się zbudzić i płakać, w momencie kiedy nic się nie dzieje (czyli wózek stoi nieruchomo).
Dlatego wciąż jesteśmy w ruchu jeździmy, jeździmy..... i najlepiej po nierównej nawierzchni chodnika, a ponieważ w stolicy takich chodników nie brakuje, zatem nie ma z tym problemu.
W trakcie jazdy mogę sobie zaaplikować dużą dawkę jakiegoś tekstu. Zabieram więc na wyprawę ciekawe książki. Dostaliśmy bardzo dobry wózek, prawie sam jedzie. Jest sterowny i ma amortyzatory! Dlatego mogę go bezpiecznie prowadzić jedną ręką, trzymając jednocześnie książkę w drugiej. W tym czasie moja żona ma jakieś .... 2 godziny dla siebie. Okazuje się, że w pobliskich parkach, oprócz chmary matek z dziećmi i uśmiechającymi się do mnie staruszkami karmiącymi gołębie, spacerują również inni tatusiowie z wózkami.
To pocieszający widok. Podczas takiego spaceru wyciągam same korzyści. Mogę pomyśleć o ważnych sprawach, zanotować, wykonać zaległe telefony, załatwić sprawy związane z pracą, odświeżyć umysł, pomóc żonie a przede wszystkim pobyć z synem.
To nic, że syn śpi... czuwać, żeby mógł się wyspać - to też ważne zadanie.
To ostatnio moja męska przygoda :-)
Ciekawe jak będę myślał mając kilkoro dzieci... jeśli Bóg da oczywiście. wiadomo świeży tatuś.... hehe...
Józef

środa, 30 marca 2011

Żebro Adama, czyli rozmowy damsko - męskie: Adam i Sylwia: Refleksje po filmie "Ludzie Boga"

Jakiś czas temu byliśmy w kinie z moim mężem i siostrą na filmie „Ludzie Boga”. Warunki oglądania mieliśmy komfortowe, bo w sali oprócz nas było 6 osób;) W trakcie widziałam, że ta projekcja robi bardzo duże wrażenie na moim mężu…Nie jest mu łatwo pisać (należy do tych, którzy nade wszystko wolą działać;), a zależało mi na tym, żeby został jakiś ślad po tej uczcie duchowej. Dlatego przeprowadziłam z Adamem wywiad. Pomyślałam, że jego refleksje mogą być zachętą do obejrzenia tego filmu, a może do jakiejś twórczej dyskusji…
Sylwia
Sylwia: Co Ci się najbardziej w tym filmie podobało?
Adam: Prostota życia braci. Żyli z tymi ludźmi z wioski i szanowali się wzajemnie. To pokazuje, że muzułmanie to normalni ludzie.
To, że rozmawiali, w wolności podejmowali decyzje, modlili się razem, byli dla siebie prawdziwymi braćmi, widać, że się kochali, byli prawdziwymi mężczyznami.
Która scena zrobiła na Tobie największe wrażenie?
„Ostatnia wieczerza” – to było symboliczne, jak bracia pogodzili się z tym, że śmierć może przyjść w każdej chwili i wszyscy zdecydowali się zostać, rozeznali to wcześniej.
„Pierwszy kontakt z ekstremistami” – to jak Christian (przeor) z nimi rozmawiał, jak powiedział „zawsze mamy wybór”, postawił się i to zrobiło wrażenie na ekstremistach i to, że mówił do nich słowami Koranu, odeszli…
Bohater, którego postawa szczególnie Cię poruszyła?
- Luc - lekarz i Christopher - najmłodszy,
Luc – bo wykonywał wszystko pokornie, pracował ciężko, był chory i służył innym, bliski mi zawodowo;)
Christopher – też przeżywam podobne trudności, że się czegoś boje, miał inne wyjścia, ale walczył najintensywniej z nich wszystkich i zwyciężył. Modlił się, zmagał się ze sobą, nie spał…
Co myślisz o procesie podejmowania decyzji przez braci, który trwa właściwie przez cały film?
To było piękne, bo robili to bez ciśnienia jeden na drugiego, tylko sytuacja ich zmusiła do przemyśleń i decyzji, im bardziej się zaostrzała, tym bardziej ich zmuszała do podjęcia decyzji. Brak decyzji w odpowiednim czasie mógłby być poważnym problemem, bo zabiłoby ducha misji. Oni musieli podjąć decyzje, żeby wytrwać jako bracia – misjonarze, musieli szanować swoja wolność i dać sobie wzajemnie czas, ale z drugiej strony sytuacja ich przynaglała.
Jak konieczność podjęcia decyzji mogła wpłynąć na tych braci?
Przyjęli w pełni tę misje i nie wiadomo, jakie to potem przyniosło owoce. Każdy z nich mógł czuć się częścią tego zgromadzenia i misji, mogli okazywać sobie miłość, nie było presji na nikogo. Dla niektórych barci, konieczność podjęcia decyzji, była dużym problemem psychicznym. Ci z dużym doświadczeniem, chyba mieli łatwiej, a ten najmłodszy tylko zdążył się przyzwyczaić do uprawiania ogródka a już przyszła taka trudność.
Czy sposób, w jaki żyli i ta trudna sytuacja wpłynęły jakoś na ich męskość?
Bez pomocy Pana Boga nic by tam nie zdziałali, nie potrafiliby stanąć wobec wojska, bojowników z miłością. Mogli rozwijać ojcostwo, które jest właściwe im jako mężczyznom, (duchowe). Tak jak przeor, zrealizował się jako ojciec duchowy dla innych braci, ten młody tez, bo uprawiał warzywa. Jako członkowie wsi mogli realizować swoje ojcostwo, bo byli odpowiedzialni za społeczność, np. lekarz, który całymi dniami leczył ludzi.
Ojcostwo to jedyny aspekt męskości?
Myślę, że główny, bo to jest przekazywanie życia, oni przez swoja posługę oddawali życie.
A ta trudna sytuacja, jak mogła wpłynąć na ich męskość?
- Była wierzchołkiem góry, na która oni się wspinali będąc na tej misji, góry zaufania Bogu. Rozeznali powołanie i musieli podjąć decyzje i ta trudna sytuacja zaprowadziła ich na krzyż. A tych dwóch, co zostało cierpiało, bo z jednej strony Bóg ich zachował od śmieci, ale z drugiej strony mogli zostać i dawać świadectwo. Cierpieli z powodu śmierci współbraci, mogli tez myśleć, ze powinni być zabrani razem z innymi.
Dlaczego warto zobaczyć ten film i komu byś go polecił?
Pokazuje prawdziwe chrześcijaństwo, można zobaczyć jak powinna wyglądać misja w dobrych i złych warunkach (na początku było spokojnie), misja służenia bliźnim, która dotyczy wszystkich ludzi. Żeby być tam gdzie się jest i służyć tym, którzy są blisko. Bracia utrzymywali się sami, ze swojej pracy, robili miód, byli w tym prawdziwymi mężczyznami, myślę, że w ten sposób też odkrywali swoja męskość.
To jest film dla każdego, misjonarzy, kleryków i braci w zakonach, młodych ludzi, dla wszystkich. Pokazuje, że porażka po ludzku wcale nie jest ostatecznie porażką.
Adam




poniedziałek, 28 marca 2011

Wspomnienia z "kawalerskiego..." lato 2010_ Adam

A więc dobrze!!! Niech wam będzie!!! Było to latem kiedy już przygotowania do ślubu dobiegały końca, a raczej przybierały coraz bardziej zawrotne tempo. :-) Udało mi się skrzyknąć ekipę z Warszawy w składzie: Józef, Mateusz, Sebastian i Marek. Ruszyliśmy spod „wileniaka” na podbój Suwalszczyzny, by przy okazji spędzić w dobrej atmosferze i w pięknych okolicznościach przyrody mój wieczór kawalerski. Na miejscu czekali już Marcin-świadek i Darek. Pozostali: Czarek, Arek i Mariusz przybyli później co sprawiło mi wielką radość! Był to wspaniały czas spędzony w męskim gronie z wieloma ważnymi dla mnie i pewnie nie tylko dla mnie wydarzeniami i rozmowami. Nie zabrakło aktywności tzn. meczu siatkówki, pływania w Wigrach… i przyjemności: kartaczy(to taka regionalna potrawa-polecam!), sauny z brzozowymi biczami, piwa i śpiewu przy ognisku do późna oraz snu pod gołym niebem:-) Wracając czułem się naprawdę dobrze i myślę, że chłopaki też. Niemało wysiłku kosztowała nas ta wyprawa, ale opłacało się! Mogliśmy spędzić ten czas aktywnie i w iście braterskiej atmosferze. Było to dla mnie bardzo ważne przeżycie, jestem chłopakom bardzo wdzięczny, za siły, inicjatywę i czas, który mi wtedy ofiarowali!
Adam

Wspomnienia z kawalerskiego_Adam 2010-zdjęcia

piątek, 18 marca 2011

Gruzja i Armenia_Rafał_wspomnienia z wakacji 2010

Nasza wyprawa do Gruzji i Armenii była spowodowana tym, że nie udało nam się zorganizować wyjazdu do Uzbekistanu.
Uznałem, że jeśli nie Azja Środkowa to może Kaukaz. Kierunek ten wydawał mi się ciekawy i słyszałem wiele pozytywnych relacji. Pojechaliśmy w 5 osób, dla jednej pary była to podróż poślubna. Było to ciekawe doświadczenie. Jeżeli chodzi o walory turystyczne, regiony te są przepiękne i pomimo niewielkiej powierzchni znajduje się tam wiele zabytków. Przyroda jest tam niesamowita. Wyprawa na trekkking mogłaby być kolejnym etapem podziwiania piękna Kaukazu.

Zaplanowaliśmy podróż komercyjną czyli zwiedzaliśmy najważniejsze zabytki i miejsca tego regionu. Zwiedziliśmy Erweań, Tbilisi, Mccheta. Gruzińską drogę wojenną: Kazbegi, Bordżomi, Batumi, Sihnahi. Może się wydawać, że Gruzja po wojnie to niebezpieczny kraj. Ja nie odniosłem takiego wrażenia. Ludzie tam, są bardzo otwarci na kontakty. Gruzini podkreślają relacje Polsko-Gruzińskie.

Piliśmy gruzińskie wina - bardzo dobre, wódkę z winogron, i jedliśmy regionalne potrawy tj. chaczapuri - placek z serem, chinkali - odpowiednik naszych pierogów z mięsem tylko, że w środku znajduje się jeszcze rosół.

Oprócz odwiedzających Gruzję Polaków przyjeżdża wielu Czechów i Żydów.
Polecam PS. Bilety lotnicze są bardzo tanie

Gruzja i Armenia_Rafał_wspomnienia z wakacji 2010_zdjęcia


sobota, 5 marca 2011

Rozmowy mężczyzn w saunie

Kolejny już raz wybraliśmy się z Arkiem do sauny fińskiej, żeby wyrzucić z siebie niepotrzebne toksyny i oczywiście, na spokojnie porozmawiać. Wcześniej trochę wspólnie pracowaliśmy fizycznie - tym razem łataliśmy dziury w ścianie i suficie u Arka. Będąc w saunie rozważaliśmy płomiennie różne kwestie teologiczne i społeczne... Nieoczekiwanie przyłączył się do naszej rozmowy nieznajomy mężczyzna, który na pierwszy rzut oka, jeśli chodzi o wiek - spokojnie mógłby być naszym ojcem. Początkowo nic nie zapowiadało się na to, że będziemy kontynuowali nasze kwestie zarówno w saunie jak i na ławeczkach po wyjściu z niej i chłodzeniu się w zimniejszym pomieszczeniu. Różnica pokoleniowa jaka nas dzieliła, zupełnie nie jest przeszkodą w luźnej wymianie własnych poglądów, na kwestie zasadnicze a nawet nieco filozoficzne typu: "mieć czy być". Nasz rozmówca okazał się radosnym ojcem siódemki dzieci. Nie zapomnę jak odpowiedział Arkowi na jego wątpliwości i obawy, że trzeba mieć najpierw dobrą prace a potem myśleć o kolejnych dzieciach itd.:
Jak masz kolejne dzieci to myślisz sobie - teraz muszę albo więcej pracować, albo lepiej ... i trzeba mieć trochę luzu do tego - dodał!
Właśnie, żeby móc przyjść do sauny- podjął Arek.
No na przykład, właśnie mogę na spokojnie zrobić sobie prasówkę.
Rzeczywiście nasz rozmówca zabrał ze sobą pęk dzienników różnej maści.
I móc sobie nieoczekiwanie i ciekawie porozmawiać - skwitowałem:-)
Oczywiście rozmawialiśmy jeszcze o wielu innych sprawach, ale zachowamy to już dla siebie. W końcu to rozmowy mężczyzn w saunie a nie publiczne wywiady :-)
Jednak, żeby oddać niepowtarzalny klimat tego miejsca, trzeba po prostu spróbować pójść do sauny w męskim gronie i zacząć jakiś temat - najlepiej kontrowersyjny, albo bulwersujący. Odzew gwarantowany...
Józef

poniedziałek, 28 lutego 2011

Męskie spotkanie_Jacek

Po raz pierwszy brakuje mi słów, aby opisać to co wydarzyło się. Jakiś czas temu Józef zaproponował wspólne spotkanie z facetami u mnie w domu. Do wszystkich wysłał fragment tekstu z Żelaznego Jana Roberta Bly. To był fragment mówiący o braku ojca. Taki też miał być temat naszego spotkania. Po raz pierwszy mieliśmy jednak świadomie zebrać się, aby rozmawiać. Do tej pory rozmowy te ważne i mniej odbywały się w tle: wyjazdów, spotkań. Ucieszył mnie gdy Józef jakiś czas temu zaproponował tego rodzaju spotkanie. Już od dawna miałem bowiem świadomość, że takie rozmowy choć trudno je zainicjować wśród facetów, są potrzebne i ważne.

Spodziewałem się, że będzie nas czwórka maxymalnie piątka facetów. Ostatecznie było na dziesięciu. Każdy przyniósł coś do jedzenia, pojawiły się jakieś wina. Kiedy otworzyliśmy pierwszą butelkę pomyślałem przez chwilę, że nasz pomysł właśnie rozwiewa się. I tu zaimponował mi Józef, który przejął inicjatywę i rozpoczął spotkanie. Ja ewidentnie nie lubię prowadzić takich grupowych spotkań. To był wieczór świadectw. Rozpoczął Józef, potem ja, a potem potoczyło się. Do dziś jestem w szoku bo myślałem, że chłopakom będzie trudno otworzyć się i dzielić własnym doświadczeniem. To było niesamowite. Może zabrzmi to górnolotnie, ale czułem się tak jakbym uczestniczył w czymś świętym. Do dziś trudno mi o tym mówić i nawet nie chcę mówić zbyt wiele, mam bowiem poczucie, że to co wydarzyło się wtedy w trakcie spotkania, powinno zostać miedzy nami.

To spotkanie uświadomiło mi po raz kolejny, czego doświadczyłem już sam wcześniej w relacji z moim ojcem. Uświadomiło mi, że każdy chłopiec, chłopak, mężczyzna potrzebuje potwierdzenia ze strony swego ojca. Potrzebuje usłyszeć że ojciec jest z niego zadowolony, dumny. Sam tego po latach doświadczyłem i wiem, że to był punkt przełomowy w mym życiu. Bez tego nie byłby w tym miejscu w którym jestem, nie robiłbym tych wszystkich rzeczy, nie spotykałbym tych wszystkich ludzi którzy co chwilą pojawiają się w moim życiu. To spotkanie uświadomiło mi też, że nie ma znaczenia kim był i kim jest nasz ojciec, potrzebujemy jego akceptacji, miłości. To czyni nas mężczyznami, którzy potrafią dzielić się sobą, którzy nie są skupieni już na szukaniu potwierdznia w świecie, w kobietach, w kasie, w gadżetach, w ekstremalnych przygodach. Potrzebujemy miłości i uznania, aby porzucić spragnione JA i zacząć być dla innych.

Panowie, dziękuję wam za świadectwo i wspaniałe spotkanie.

sobota, 19 lutego 2011

Spotkanie w męskim gronie - mecz u Bogdana

Planowanie, a jednak nieoczekiwanie, spotkaliśmy się w doborowym pięcioosobowym składzie u Bogdana. Oczywiście na kolejnym już meczu "kolejorza" w Lidze Europejskiej. Tym razem kolejarze z poznania podejmowali u siebie portugalską ekipę Sporting Braga. Mecz był słaby, szczególnie w pierwszej połowie. Dodatkowym czynnikiem nieatrakcyjności okazała się być zaśnieżona murawa stadionu. Pewnie dlatego spotkanie przerodziło się z względnie biernego patrzenia w szklany ekran telewizora na żarliwe dyskusje. Jak zwykle o życiu, wierze, uwaga... historii i polityce. A ponieważ wśród nas mężczyźni reprezentowali różne pokolenia, że się tak wyrażę. Biorąc pod uwagę rozpiętość wiekową :-)
Zatem poglądy, idee i co tam jeszcze zaraźliwie ścierały się między sobą. A wszystko to okraszone dobrymi trunkami i zakąskami. Rafał przyniósł świetną sałatkę z brzoskwiniami. Jacek pyszne pączki... Było zatem kulturalnie :-) Artur przywiózł nawet wielki zestaw prażonych kurczaków z KFC. Przy takiej obsadzie skusiłem się nawet na takie sztuczne mięso.
Kolejne dobre spotkanie.
Oderwałem się trochę od codzienności.
A na deser ...."padła" bramka i drużyna z Poznania pokonała rywala.

Józef

czwartek, 10 lutego 2011

Zwykłe spotkanie w męskim gronie -Arek

Po trzech dniach maratonu z dzieckiem cieszę się, że mogłem pobiegać i
porozmawiać z chłopakami. Bardzo się zapaliłem na te piękne widoki
Gruzji (i Armenii), które pokazywał Rafał.
Pomyślałem, że to ważne dla mnie, aby kiedyś tam wyjechać z Sylwią i
moim synkiem Jeremim.
Arek

środa, 9 lutego 2011

Zwykłe spotkanie w męskim gronie - Józef

Spontanicznie spotkaliśmy się w czwórkę w kameralnym, niszowym miejscu.
Cafe Galeria Stara Ochota to ciekawe miejsce. Ciasne pomieszczenie, w piwnicy, o specyficznym wystroju...
Myślę, że to będzie dobre miejsce na męskie spotkania do gadania - przy dobrej czarnej herbacie.
Właśnie coś takiego chodziło mi od dłuższego czasu po głowie.
Aktywność, wyjazdy, działanie... często brakowało czasu na zwykłe rozmowy o zwykłych rzeczach bez egzaltacji procentowymi trunkami, czy niezwykłymi wydarzeniami. Po prostu.
Myślę, że zainaugurowaliśmy nasze spotkania luźnymi rozmowami o pracy, wspólnocie, pieniądzach i podróżach.
Rafał przyniósł laptopa i pokazał reszcie kilka fotek z wakacyjnej wyprawy do Armenii i Gruzji. Opowiadał o wyprawie z pasją. Tak, że panowie ze stolika obok przez chwile włączyli się do rozmowy o dobrych koniakach z tego regionu. Zapomniał bym...chwilę wcześniej przed spotkaniem w cafe wraz z Arkiem biegaliśmy trochę. Zatem dzisiejszy wieczór jak to powiedział Arek ... "i dla ciała i dla duszy" - oczywiście w męskim gronie. No proszę jak niewiele po3ba. Nawet w mieście można poczuć się od czasu do czasu jakoś luźniej...

józef

środa, 12 stycznia 2011

Moje wrażenia z Pępkowego- czyli spotkania w męskim gronie

"Józef poprosił mnie o parę wrażeń z pępkowego. Trochę czasu minęło, więc można na to wydarzenie spojrzeć z pewnym dystansem. Co zapamiętałem? Po pierwsze, że jak zwykle byłem spóźniony.Po drugie, że moja drużyna wygrała mecz z drużyną Józefa, i nie pomógł tu nawet taki as jak Antoninho B. w napadzie. "Joseph Boyz" - z ładnej strony pokazał się stołecznej publiczności ten popularny KOCUR, niestety napotykał co rusz na opór momentami może zwalistej, ale zawsze twardej obrony w naszych szeregach (nie muszę wspominać, że stanowiłem tej obrony solidną podstawę :-). Co było dalej? Dalej była sauna, gdzie było baaardzo gorąco, i warszawskie ulice, gdzie było baaardzo zimno. Dzięki uprzejmości Józefa zakosztowaliśmy obydwu skrajności.Pierwsza była częścią planu, druga była częścią braku planu, albo raczej jego niedopracowania. Krążyliśmy na piechotę w ciągle zmieniającym się składzie i w ciągle zmieniających się kierunkach po warszawskim Śródmieściu Południowym (żeby było jasne: Józef woził się w tym czasie samochodem), aż wreszcie znaleźliśmy ciepła przystań w lokalu o nazwie Tortilla Factory przy ul. Poznańskiej. i to był taki swoisty happy end tego wieczoru - wszyscy zasiedli szczęśliwi nad kuflami piwa, miłe panie kelnerki donosiły nachosy, i tak rozpoczęły się nocnych Polaków rozmowy..."

PIOTR

środa, 5 stycznia 2011

w drodze ku...

Już niedługo miną dwa lata odkąd wszedłem z Jackiem w projekt w drodze ku męskości. Sporo się od tego czasu zmieniło w moim życiu. Przybyło dużo doświadczeń...
Co znaczy dziś dla mnie w drodze ku męskości? Minionej nocy zadawałem sobie to pytanie nie mogąc zasnąć -ale nie z tego powodu oczywiście nie mogłem zasnąć. Otóż rozpoczyna się czwarty tydzień życia mojego syna, który czasami daje nam do wiwatu, płacząc i budząc się co chwilę. Czasami jestem tak umordowany nieustanna opieką dziecka, że nic mi się nie chce. Wtedy podziwiam Michała, który nieco młodszy ode mnie jest tatą trójki dzieci...
W drodze ku męskości to dla mnie wciąż odkrywanie samego siebie, swojej męskości - choć przyznam, że często - nie wiem dlaczego czuję się jakiś osamotniony,... jakby wyobcowany. Brak ojca w moim dzieciństwie z pewnością odbił się dużą rysą w mojej męskości. Czasami muszę szukać po omacku, jak się odnajdywać w różnych życiowych sytuacjach. Małżeństwo? Odkąd pamiętam to nic na ten temat nie wiedziałem. Nie dostałem, nie widziałem wzorców rodziny. Tym bardziej teraz, kiedy sam zostałem ojcem, czasami mam takie ciśnienie żeby być najlepszym ojcem na świecie. Dobrze, że mogę zadzwonić do jednego czy drugiego Michała, którzy mają dzieci i podzielić się swoimi problemami,często niewiedzą i słabościami. Ale to jest takie techniczne - jak na budowie. Dzielenie się z innymi mężczyznami w przeżywaniu małżeństwa, początków ojcostwa jest dla mnie trudne, choć tego potrzebuję. Paradoks. Widzę, że mam jakiś opór we wchodzeniu w takie bliskie relacje. Pamiętam swego czasu będąc w zakonie było mi łatwiej w takie relacje wejść. Szczególnie ze starszymi mężczyznami, którzy potrafili mi trochę, że tak powiem - po ojcować. Wiedzieli, że tego potrzebuję. A ja miałem poczucie wsparcia. Wiedziałem, ze jest ktoś, kto mi pokarze, podpowie, a co najważniejsze podzieli się doświadczeniem przeżywania swojej męskości - w tamtym wypadku w życiu zakonnika. Ba...nawet nie trzeba było specjalnie siadać i opowiadać o tym. To było widać, jak się żyło pod jednym dachem przez 24h!
Teraz jest trudniej.
I co prawda spotykamy się w męskim gronie, organizujemy z Jackiem wyjazdy, wydarzenia itd.
Jednak w większości mam poczucie, że jest to tylko spędzanie czasu w dobrym klimacie i dużej aktywności. Zawsze brakuje mi tego dzielenia się... Nawet, kiedy proszę chłopów, żeby już po akcji, imprezie napisali kilka słów - jak było?, jak to przeżyli? - to .... cisza.
Jak się spotkamy przy piwie to nasze rozmowy często schodzą na poziom jak to mówił pan Wojtek "wodzu" - kiedy mieszkaliśmy z nim pod jednym dachem w czasie studiów z Kubą i Adamem - "pieprzenie o Chopinie"
Chodzi mi po głowie myśl, żeby coś z tym zrobić. Tylko jak?
Ktoś ma pomysł???
Ostatnio myślałem żeby organizować wyjazdy do lasu, budować szałasy, strzelać z łuku i grać na bębnie przy ognisku żeby wskrzesić tęsknoty męskiej duszy w chłopach i w sobie.
Zrobiliśmy nawet z Jackiem na jesieni rekonesans Puszczy Kampinoskiej i okazało się obiecująco - nawet znaleźliśmy w środku lasu opuszczony dom! Ostatnio Rafał wspominał o biegówkach do Kampinosu ze śpiworami i nocowaniem. Zobaczymy. I tutaj cofnąłem się w swej wędrówce do moich fascynacji antropologią kulturową i zagadnieniami męskości w rożnych kulturach.
Obowiązkowa pozycja książkową to Żelazny Jan Roberta Bly i oczywiście Dzikie serce Johna Eldredga. Inne akademickie ble ble darowałem już sobie dawno.
Wracam do ich lektur. Może coś mnie znów porwie ...
zobaczymy
Tymczasem moja wędrówka ku męskości rozpoczyna się na poważnie. Jak pisał Polarnik Marek Kamiński "Najważniejszą wyprawą jest rodzina" (zob. zakładka Wywiady na blogu)
Od trzech tygodni wspieram moją żonę w wychowaniu naszego nowo narodzonego Franciszka.
Faktycznie to dopiero jest wyprawa. A jakie jeszcze wyprawy przede mną .. ho ho oczywiście zawsze ku męskości:-)

Józef