poniedziałek, 30 stycznia 2012

MĘSKA WĘDRÓWKA - NA ROZDROŻU

VI W poszukiwaniu Boga

„Głównym obiektem zainteresowania całego chrześcijaństwa jest człowiek stojacy na rozdrożu. Natomiast rozległe, płytkie filozofie – wielkie syntezy bredni – zawsze traktuja o epokach, ewolucji i ostatecznych rozwiązaniach. Prawdziwa filozofia od wieków zajmuje się chwilą. Którą drogą pójdzie człowiek? - to jedyna kwestia, o której warto rozmyślać, jeśli lubi się myslenie.Łatwo jest mysleć o eonach. Każdy potrafi to robić. Myślenie o chwili budzi trwogę. Nasza religia miała bardzo wyraźne poczucie chwili, dlatego w literaturze często traktowała o bitwach, a w teologii – o piekle. Jest ona pełna niebezpieczeństw, jak przygodowa książka dla młodzieży: stale znajduje się w sytuacji nieśmiertelnego kryzysu. Istnieje wiele rzeczywistych podobieństw między popularną literaturą i religia ludzi zachodu. Kto twierdzi, ze popularna literatura jest pospolita i tandetna, mówi jedynie to, co posępni i wszechwiedzący ludzie mówia o obrazach w katolickich kościołach.
Życie (z punktu widzenia wiary) przypomina powieść w odcinkach, kończy się bowiem obietnicą (czy też groźbą): „ciąg dalszy nastąpi” (...)”

[Tekst zaczerpniety z książki „Ortodoksja” Gilberta Keitcha Chestertona]

Idąc drogą zmierzającą do chrześcijaństwa, do wiary dojrzałej – nie jest się popularnym. Zawsze tak było, to nie nowość. Radykalizm polegajacy na tym, żeby porzucić swoje dotychczasowe pogaństwo częstokroć odbierany był i jest jako gupota lub szaleństwo. Z pewnością wielu stuka się palcem w czoło – widząc kogoś, kto zmierza dziś tą utartą od wieków ścieżką – zmagając się ze swoją grzesznością. Po wielu latach tej wędrówki mogę śmiało podpisać się pod słowami G. K. Chestertona, że to wielka przygoda z niebezpioeczeństwami czychającymi za każdym rogiem. Jak mówił Generał Robert Baden-Powell - twórca skautingu: "Życie bez przygód byłoby strasznie głupie" Wedug mnie droga do chrześcijaństwa - to droga prosta, lecz raczej dla wytrwałych, niż najmocniejszych. Bóg jeden wie, dlaczego w tej wędrówce tak często widać swoją biedę... (?)
(Józef)

czwartek, 26 stycznia 2012

MĘSKA WĘDRÓWKA - WOJOWNIK



V Droga wojownika

Nie jest łatwo walczyć o swoją duszę. Zwłaszcza, gdy czujemy się samotni w tej walce! Łatwo wtedy uciec z pola bitwy. Ba, nawet poddać się. Istnieje również duże ryzyko, że mężczyzna może przez długi czas brać udział nie w tych zawodach co trzeba, albo które nie są już tak istotne z punktu widzenia jego dojrzałości jako człowieka. Warto się nad tym zastanowić. Miałem kiedyś taki etap w życiu, kiedy uciekałem od tego, co wydawało mi się trudne i zarazem przerażało mnie. Jednak dzięki Bogu w którymś momencie stawiłem temu czoła i moje życie zaczęło się odmieniać. Nie żeby było łatwiej, ale w końcu włączyłem się do bitwy o moją duszę o moją utraconą.... męskość.

(Józef)

"Mój przyjaciel z dawnych lat, gdy porzucił wspinanie się po skałach, powiedział W pewnym momencie wspinanie się na górę staje się czymś łatwiejszym niż życie na nizinach, a z pewnością łatwiejszym niż spotkanie z kobietą i założenie rodziny. Ponieważ zawsze chciałem robić to, co trudniejsze, przestaję się wspinać i zakładam rodzinę.
Kompulsywne poszukiwanie ekstremalnych sytuacji me tylko uzależnia nas od adrenaliny i iluzji męskiej kompetencji, ale może być tez wyrazem obawy, ze nie jesteśmy jeszcze gotowi do wzięcia odpowiedzialności za rodzinę. Potrzebujemy najpierw przekonać się, ze jesteśmy już mężczyznami.
Niestety, nasza inicjacja trwa w nieskończoność i często przekształca się w uzależnienie od izolacji i braku odpowiedzialności. Po jakimś czasie górska, monastyczna czy jakakolwiek inna kompulsja inicjacyjna może stać się jedynie fasadą, zakrywającą naszą niedojrzałość, czymś w rodzaju niekończącego się obozu skautów.
To zrozumiałe, ze unikamy kobiet, skoro nie czujemy się jeszcze mężczyznami. Jeśli nawet stworzymy jakieś rodziny, to i tak będziemy uciekać do pracy, w góry, na morze, do knajpy, gdzie się da. Nie wyrwano nas we właściwym momencie z objęć matki. Uzależnione od matki dziecko jeszcze w nas nie umarło, więc bliskość z kobietą grozi nam nieuniknionym upokorzeniem nadmiernego przywiązania.
Inicjacyjne procedury od tysiącleci obecne w naszej kulturze podpowiadają, ze chłopca trzeba wyrwać z objęć matki między szóstym a ósmym rokiem życia, a następnie dać mu przeżyć próbkę męskiego losu po to, by mógł wrócić do kobiet już jako mężczyzna i wojownik.
Pozbawieni tego kluczowego doświadczenia, a zarazem gnani silnym popędem seksualnym,
wkraczamy w świat kobiet bezradni i bezbronni, z całym bagażem naszych dziecięcych potrzeb, oczekiwań i zranień. Potem przez resztę życia błądzimy, szamoczemy się i cierpimy - nie szczędząc też cierpień kobietom - gdy okazuje się, że nasz wewnętrzny mały chłopczyk nie może znaleźć spełnienia i ukojenia w dorosłym świecie, rządzącym się zasadą dyscypliny, odpowiedzialności i odwagi".

[Tekst zaczerpnięty z książki "Zdradzony przez Ojca" Wojciecha Eichelbergera]

środa, 25 stycznia 2012

MĘSKA WĘDRÓWKA - PUSTYNIA

IV Wyjście na pustynię

Czy żeby wyjść na pustynie trzeba być nomadą, podróżnikiem, czy może mnichem?
Jak okiem sięgnąć – choć to cholernie trudne – w nasze dusze, to można stwierdzić, że co jakiś czas jesteśmy na pustyni. Mówi nam o tym nasze ciało –  a to już prostsza i możliwa obserwacja. Wciąż walczymy – albo nie walczymy - z naszymi słabościami, naszym ograniczeniem i z demonami, które podpowiadają nam, że jesteśmy do niczego. Bóg nas nie kocha – krzyczą! Jesteśmy sami. Ojcowie nas opuścili. Myślę, że nie będzie w tym miejscu  nietaktem porównać naszą męska pustynie do realnej pustyni, w której żyli w IV w. pustelnicy. Mnisi, którzy oddalali się na pustynię często atakowani byli przez złe duchy. No dobra, my nie jesteśmy mnichami, powie ktoś, mamy żony, dzieci, czy jesteśmy w związku, więc co mamy robić jeśli atakują nas demony uwalniając nasze namiętności, gniew i złość.  A wszystko to nagromadzone, co jakiś czas pęka w nas jak szew w bucie i wymierzone jest najczęściej w najbliższych, w osoby, których kochamy – a przynajmniej robimy wszystko, aby ich kochać… Co wtedy? I nie mam namyśli tutaj odreagowania, napicia się wódki z kolegami, czy jakikolwiek szybki i łatwo dostępny sposób ucieczki dla mężczyzny. Nie! -chodzi o prawdziwą walkę. Walkę z Twoimi demonami. Bo przecież żaden żołnierz nie siedzi bez przerwy w okopach, czasami pole walki jest otwartą przestrzenią. Również o te momenty naszego życia chodzi. Kiedy stoisz, bez osłony, niby uzbrojony w jakąś broń, gdy tymczasem nieprzyjaciel uderza z każdej strony i zna Twoje słabe punkty. Po prostu wie gdzie uderzać i w jaki sposób. Co wtedy?......uciekniesz? Ale dokąd? Nawet jeśli jesteś w supermarkecie, otoczony zewsząd rozmaitymi produktami, które mogą zaspokoić twoje potrzeby, albo jedziesz wymarzonym samochodem terenowym słuchając dobrej muzyki, itd. – to w twojej duszy może być PUSTYNIA. Zatem, gdzie chcesz uciekać?

[Józef]

„Ojcowie tak radzili: Gdy żyjesz na pustyni i dosięga cię jakaś pokusa, nie porzucaj wówczas tego miejsca. Jeśli bowiem je opuścisz, dokądkolwiek byś się nie udał, ta sama pokusa będzie tam już czekać na ciebie. Zamiast tego, czekaj cierpliwie, dopóki pokusa nie odejdzie, aby twoje odejście nie było przyczyną zgorszenia [(w naszym przypadku można to zamienić na tchórzostwo)] i zmartwienia innych mnichów [( zmartwienia innych mężczyzn – przyjaciół)], którzy mieszkają w tym samym miejscu [( którzy dobrze cię znają, razem pracują, są we wspólnocie, też zmagają się ze swoimi słabościami i walczą z pokusami)]”.

( Apoftegmat zaczerpnięty z książki „Mądrość Pustyni” Thomasa Mertona)
[(…)] – wtrącenie w tekście cytowanym - Józef

niedziela, 22 stycznia 2012

MĘSKA WĘDRÓWKA - Grzegorz

MĘSKA WĘDRÓWKA - zaproszenie
Cześc Jose, czasem zaglądam:)
serio!:)
Fajnie że piszesz:)
Pozdro i do zobaczenia:)
Grzegorz

piątek, 20 stycznia 2012

TOP GEAR - TEST TOYOTA HILUX

Odebrałem maila od Jacka, który wie, że być może niedługo będę planował zakup auta. Oczywiście myślałem o samochodzie terenowym, bo jakoś do takich bym się przekonał:-) Ale zobaczymy jak Bóg pokieruje tą sprawą? W każdym razie Jacek przesłał ciekawy materiał, który warto obejrzeć zanim zdecydujecie się na zakup auta, albo zmianę na inny model. Postanowiłem wrzucić na bloga.


środa, 18 stycznia 2012

MĘSKA WĘDRÓWKA - SZTORM

III Przekazywanie męskości

„Chłopiec musi się wiele nauczyć podczas wędrówki do męskości. A mężczyzną stanie się tylko poprzez aktywne współdziałanie z ojcem albo bractwem mężczyzn. Tego nie można osiągnąć w żaden inny sposób. Chłopiec, aby stać się mężczyzną – i dowiedzieć się, że nim jest – musi mieć przewodnika, ojca, który mu pokaże, jak naprawić rower, zarzucić wędkę, zadzwonić do dziewczyny, znaleźć pracę i jak robić wiele innych rzeczy, z którymi spotka się podczas wędrówki do męskości. Musimy to zrozumieć: męskość to coś, co trzeba chłopcu nadać. Chłopiec tego, kim jest i z jakiej jest zrobiony gliny, dowiaduje się od mężczyzny albo w towarzystwie mężczyzn. Tego nie nauczy się w żadnym innym miejscu. Nie powiedzą mu tego inni chłopcy ani kobiety”.
.

[Tekst zaczerpnięty z książki „Droga dzikiego serca „ Johna Eldredga]

Nie sprawdziłem, nie przetestowałem tego o czym pisze powyżej John Eldredge, bo i zbyt mało lat mam na karku, doświadczeń też niewiele. Jednak, to co już przeżyłem pozwala mi zabrać głos w tej kwestii. Jeśli jest prawdą, że męskość jest nadawana i wiąże się to również z pewną wędrówką – to ja śmiało mogę powiedzieć, że wciąż jestem w drodze. Mój ojciec mi jej nie nadał, choć ciepło wspominam kilka naszych rozmów, w przełomowych by tak rzec, momentach naszego życia. Jedna kwestia nie ulega wątpliwości iż po jednej z naszych rozmów – okazało się, że ostatniej – gdyż kilkanaście dni później zmarł mój ojciec zdobył u mnie pewien szacunek a ja otrzymałem potwierdzenie od niego, że mnie akceptuje. Wreszcie nauczył mnie jednego, a mianowicie - prosić o przebaczenie. Nie od razu to zrozumiałem, to oczywiste, gdyż umysł mój przepełniony był pretensjami do niego. Przede wszystkim o to, że był nieobecny w moim życiu. Pojednanie z ojcem to proces. Ale już teraz smakuje słodkie jego owoce, choć moje zranione serce daje wciąż o sobie znać. Teraz jest mi trochę łatwiej w moim małżeństwie. Inni mężczyźni, myślę, że do dziś nie dopełnili zadania za mojego ojca. Pewnie dlatego wciąż potrzebuję takich wyjazdów ze starszymi doświadczonymi mężczyznami, jak chociażby z Waldkiem na rowerach, czy z Bogdanem na ryby. Podczas których bezcenne są długie rozmowy o rzeczach dla mnie ważnych, które mnie przerastają i są nowe, na przykład wchodzenie w różne role: męża, wspierającego brata a ostatnio ojca i nauczyciela – mentora dla moich podopiecznych w pracy, ….. i wiele innych.

[Józef]

„Tradycyjny sposób wychowania kultywowany przez tysiące lat polegał na tym, iż ojcowie i synowie mieszkali pod jednym dachem, przy czym ci pierwsi uczyli tych drugich fachu: uprawy roli, ciesiołki, kowalstwa czy krawiectwa”

[Tekst zaczerpnięty z książki „Żelazny Jan” Roberta Bly]


Kilka rzeczy nauczyłem się od mojego wuja, u którego mieszkałem ucząc się w technikum. Dzięki nim potrafię naprawić wiele rzeczy w mieszkaniu. Razem zrobiliśmy stół i graliśmy w ping-ponga. Choć wuj nie do końca był fair wobec mnie i często miałem o to do niego dużo żalu, to przekazał mi kilka ważnych umiejętności. Nauczył posługiwać narzędziami z warsztatu, wymieniać koło w samochodzie (jednak nie nauczył mnie jeździć samochodem i potrzebowałem wiele lat, żeby dokonać tego już jako dorosły i zaufać instruktorowi) Jedyne co mnie bolało, to fakt, że miał słaby kontakt z Bogiem. Przynajmniej tak to odbierałem. Miałem wrażenie, że jego życie duchowe jest puste. Później dowiedziałem się, że strasznie cierpiał i był chory.
Razem z wujem skonstruowaliśmy kiedyś w napiętej atmosferze tablicę do gry w kosza. Wkurzał mnie niemiłosiernie, a i ja popsułem mu wtedy trochę krwi. (Jednak nie zaakceptował mojej nauki gry na gitarze – dlatego, że sam, kiedyś próbował i średnio mu to wychodziło, ponadto uważał, że to strata czasu). Razem łowiliśmy karasie. Zabierał mnie ciężarówką na budowę. Pokazywał, jak się używa piły do cięcia drewna, i wiele przydatnych rzeczy. Dzięki nim mogłem wiele zadań wykonać samodzielnie już jako dorosły.

[Józef]

„Kiedy byłem młody, ojciec zabrał mnie w sobotę wczesnym rankiem na ryby. Spędziliśmy wiele godzin nad jeziorem lub rzeką, usiłując cos złowić. Jednak nie o ryby w tym wszystkim chodziło. Tęskniłem jedynie za jego obecnością, uwagą , która mi poświęcał, i zadowolenie ze mnie. Chciałem, żeby mnie nauczył, jak to się robi, pokazał mi drogę. Tutaj przekładasz żyłkę. Tak montujesz haczyk. Słuchając mężczyzn, którzy rozmawiają z sobą o ojcach, można poznać fundamentalną tęsknotę męskiego serca. „Mój ojciec miał zwyczaj zabierać mnie w pole”. „Ojciec nauczył mnie grać w hokeja na ulicy”. „Budować dom nauczyłem się od taty”. Szczegóły są nieważne. Kiedy mężczyzna mówi o największym darze, jaki dostał od ojca – jeśli w ogóle ojciec dał mu cokolwiek, o czym warto wspominać – to zawsze chodzi o przekazywanie męskości.
Jest to sprawa zasadnicza, ponieważ Zycie cie przetestuje. Jak okręt na morzu, zostaniesz przetestowany, a sztormy odsłonią w tobie jako mężczyźnie słabe miejsca. Już to zrobiły. Jak inaczej wytłumaczysz ten gniew, który odczuwasz, ten lęk, tę słabość wobec rozmaitych pokus? Dlaczego nie możesz ożenić się z ta dziewczyną? A ożeniwszy się, dlaczego nie potrafisz poradzić sobie z jej emocjami? Dlaczego nie znalazłeś w życiu żadnej misji/ dlaczego kłopoty finansowe wprowadzają cię we wściekłość? Wiesz, o czym mówię. Nasze podstawowe podejście do życia jest następujące: trzymamy się tego z czym sobie radzimy, a od reszty uciekamy. Angażujemy się w to, w co możemy albo w co musimy się angażować – tak jak praca – a wycofujemy się z tego, co grozi nam porażką, jak na przykład głębokie wody relacji z żona i dziećmi czy duchowość”.

[Tekst zaczerpnięty z książki „Droga dzikiego serca „ Johna Eldredga]

MĘSKA WĘDRÓWKA - Michał

Dzięki za zaproszenie i tekst
MĘSKA WĘDRÓWKA

I Osieroceni mężczyźni

Bardzo dobrze się w nim odnajduję. Niestety...
Jedyna z tego korzyść jest taka, że mojego syna nauczyłem jeździć na rowerze, nurkować, jeździć na nartach, grać na pianinie. Próbowaliśmy również wspinaczki. Mamy też w domu małpi gaj (od niedawna) itd. Generalnie spędzam z dziećmi każdą wolną chwilę... Nie mówiąc o warsztatach dla ojców małych dzieci które prowadzę z moimi pociechami...

Michał

niedziela, 15 stycznia 2012

MĘSKA WĘDRÓWKA - PRZEŁOM

II Mężczyzna Jaskiniowiec

„ Gdy najróżniejsi powieściopisarze, pedagodzy i psychologowie mówią o jaskiniowcu, nigdy nie przedstawiają go w związku z tym, co odkryto w jaskini. Gdy autor realistycznej powieści miłosnej stwierdza: Czerwone płatki tańczyły przed oczami Donalda Doubledicka; czuł, że budzi się w nim jaskiniowiec, czytelnik byłby zawiedziony, gdyby Donald udał się następnie do salonu i zaczął malować na ścianach duże sylwetki krów. Gdy psychoanalityk pisze do pacjenta: Stłumione instynkty jaskiniowca niewątpliwie popychają pana do zaspokojenia tej gwałtownej skłonności, nie chodzi mu o skłonność do malowania akwarelą ani do wnikliwych studiów nad tym, w jaki sposób pasące się zwierzęta poruszają głowami. A jednak mamy niewzruszoną pewność, że jaskiniowiec oddawał się takim właśnie niewinnym, spokojnym zajęciom, natomiast nie mamy ani śladu dowodów na to, że postępował brutalnie i gwałtownie. Innymi słowy, powszechnie znana postać jaskiniowca to po prostu mit, a raczej zwykłe pomieszanie pojęć, mit bowiem kryje w sobie przynajmniej metaforyczne zarysy prawdy. Cała dzisiejsza retoryka na ten temat to zwykła pomyłka i nieporozumienie; nie popierają jej żadne naukowe dowody, a jej jedyna wartość to uzasadnienie bardzo współczesnych nastrojów anarchii. Jeśli jakiś dżentelmen ma ochotę sponiewierać swoją panią, może to zrobić na własny rachunek, bez szargania opinii jaskiniowca, o którym wiemy niewiele ponad to, co można wywnioskować z kilku niewinnych, ładnych malowideł”.

[Tekst zaczerpnięty z książki „Wiekuisty Człowiek” - Gilberta Keitcha Chestertona]


Całe to gadanie o męskości, męskiej wędrówce, dzikim sercu, walce z demonami itd…. może się okazać przełomowe [?] w życiu niejednego mężczyzny. Tak uważam, gdyż moje dotychczasowe obserwacje utwierdzają mnie w przekonaniu, że w kulturze, której się obracam, w określonej przestrzeni społecznej panują dziwne przekonania związane z mężczyznami. A konkretnie z zachowaniami, które przypisuje się określonym gatunkom mężczyzn – mówiąc nieco kwadratowo. Nie potrafię tego precyzyjnie opisać. Nie pokuszę się również, żeby przedstawić to w formie „kawa na ławę”. Mam wrażenie, że to trochę jak z tym jaskiniowcem, o którym rozprawiał pan Chesterton. Zazwyczaj dostrzegane i określane okazują się być niektóre zachowania facetów przypominające tego właśnie mitycznego jaskiniowca, który jak wykazał pan Chesterton, niekoniecznie musiał być taki, jak się go przedstawia.
Bardzo łatwo wystawić ocenę, czy też etykietę mężczyznom i to zarówno chłopcu, dorastającemu młodzieńcowi, mężczyźnie w sile wieku, jak i doświadczonemu starcowi – cham, prostak, agresywny, niekulturalny, samiec, toporny umysł, furiat, choleryk, drań, niegrzeczny, niemiły, niepoprawny, bez taktu, niedojrzały, dziecinny, arogancki, nieodpowiedzialny……. litania może być długa. Na pewno bliżej tym określeniom człowieka z bagien, z jaskini, barbarzyńcy i co tam jeszcze chcecie. Ale czy na pewno? Kto potrafi to zbadać? Czy dzikość w mężczyźnie jest czymś złym. Czy trzeba oswajać mężczyznę, tak jak zwierzę? A może właśnie takie zachowania są manifestacją tego, co drzemie w jego wnętrzu, w sercu ….. Problem w tym, że jest to skrępowane, związane, uśpione, zaciemnione, zamknięte – jak w klatce i dlatego nie jest to takie czyste i pociągające. Może ta siła, dzikość jest nieodpowiednio ukierunkowana i niszczy człowieka, bo przeradza się w coś destrukcyjnego. Może.
A jeśli Bóg wszczepił w serce każdego mężczyzny taką siłę, która pozwala walczyć i kochać właśnie w taki, a nie inny sposób. Gwałtowny, porywczy, nieujarzmiony, może nawet agresywny? Wreszcie uzdalnia go do przyjmowania Bożej łaski, by szukać Bożej woli? Może facet ma dochodzić do Boga w zupełnie inny sposób niż kobieta. Z pewnością tak jest. Życiorysy niejednych świętych mężów to potwierdzają. I może cały problem w tym, że mężczyźni, a przynajmniej większość z nich nie potrafi żyć i działać zgodnie ze swoim sercem. Dlatego ta siła ich rozrywa. Nie wiedzą co mają z nią robić, a jeśli próbują – to nie mają wsparcia. Nie wychodzi im i działają jak zapchany odkurzacz. Muzyka nie gra. Zamiast melodii są jakieś fałsze. Kobiety nie lubią takich ostrych, na granicy fałszu dźwięków. Zresztą kto mógłby słuchać rozstrojonej gitary, a co dopiero rozstrojonych skrzypiec. Zatem mężczyźni próbujący okiełznać swoją siłę i doświadczają kolejnych porażek, szybko się zamykają. A później przy niemalże każdej okazji wybuchają i nie potrafią opanować swojej złości. Dzieje się tak, ponieważ nie mają kontaktu ze swoim sercem. Nie wiedzą, o co chodzi. Może dlatego, że nie było nikogo w ich życiu, kto pokazałby im co mają zrobić z tym co otrzymali. Ci mężczyźni, którzy są oceniani takimi etykietami, jak powyżej – po prostu żyją na powierzchni. Ich życie duchowe jest jałowe, bez nawozu. Myślę, że cierpią z tego powodu, mimo że nie są tego świadomi. Po prostu potrzebują pomocy i tyle. Tylko nawet, jeśli jej szukają - to i tak jej nie znajdują - bo szukają nie tam gdzie trzeba. Myślę, że dotyczy to w szczególności tych, którzy (tak jak ja) wychowali się bez ojca, ale i nie tylko. Takich, których ojcowie byli i nadal są nieobecni w ich życiu; których ojcowie zdradzili; których ojcowie nie przekazali wiary i tym samym nie otworzyli ich na życie duchowe. Tak sobie na głos myślę i zapisuję to w tym miejscu.

[Józef]

piątek, 13 stycznia 2012

MĘSKA WĘDRÓWKA - TARAPATY




I Osieroceni mężczyźni

Nie wiem jak to jest u Ciebie, ale ja nie wychowując się przy boku swojego ojca, bardzo długo czułem się samotny. Miałem wrażenie, że wszystkiego muszę uczyć się sam. Czasami po prostu tak było. Jako nastolatek zostawałem sam z jakimś zadaniem. Moi rówieśnicy na przykład konstruowali karmiki dla ptaków ze swoimi ojcami, puszczali latawce wraz z nimi, grali w piłkę, uczyli się jeździć na rowerze, a później motorze… Ja nieudolnie próbowałem, podpatrując innych robić to sam. Kiedyś bawiąc się samopas na podwórku (miałem zaledwie kilka lat) podszedł do mnie jakiś starszy facet, który jak się później dowiedziałem jest kominiarzem pracującym w zakładzie na terenie naszego podwórka – i poczęstował mnie cukierkiem. Pamiętam jak pobiegłem do mamy i spytałem, czy mogę pójść do tego Pana i zobaczyć, co on robi. Mama zgodziła się i od tego momentu odwiedzałem biuro zakładu kominiarskiego niemal codziennie. Patrzyłem co robi i chętnie naśladowałem go. Chciałem wtedy zostać kierownikiem zakładu kominiarskiego. Niestety Pan kominiarz miał swoje dzieci i nie mógł mi poświęcać tyle uwagi ile ja potrzebowałem. Później zaprzyjaźniłem się z sąsiadem, który był samotny i nie miał dzieci, mieszkał z chorą matką, którą się opiekował. Lubiłem do niego przychodzić również. Pamiętam jak razem robiliśmy łuki z leszczyny i strzelaliśmy do celu, zabierał mnie również motorem na grzyby. Rozmawialiśmy o meczach piłkarskich. Dobrze, że w czasie mojego dzieciństwa byli obecni starsi mężczyźni. Jednak przez cały czas czułem się jak sierota, który biega od jednego faceta do drugiego, bo oczekuje zainteresowania z ich strony – że nauczą mnie czegoś, że odpowiedzą na moje tysiące pytań, pokażą jak się naprawia rower, łowi ryby, rąbie drwa, sadzi drzewa, rzuca nożem, pływa, zbiera grzyby, maluje płot….. Wreszcie pochwalą mnie, że coś dobrze zrobiłem, a ja będę mógł to opowiedzieć z dumą kolegom.
To poczucie samotności jako mężczyzna bez ojca czasami odzywa się we mnie w sytuacjach, których nie jestem w stanie przewidzieć. Często boli i pokazuje pewną rysę wyrytą w mojej duszy.

[Józef]

Myślę, że warto w tym miejscu odwołać się do doświadczenia autora "Dzikiego serca" - Johna Eldredga, który rozpoczyna jedną ze swoich poczytnych książek o mężczyznach i dla mężczyzn przede wszystkim, w ten sposób:

„Usiłowałem naprawić zraszacze. Dość prosta instalacyjna robota. Facet, który przyszedł jesienią, aby spuścić wodę z systemu i wyłączyć go przed zimą, powiedział, że w głównym zaworze jest pęknięcie. Lepiej, żebym go wymienił, zanim włączę wodę następnego lata. Przez ostatnie kilka dni było gorąco – przeszło trzydzieści stopni, nadzwyczaj ciepło jak na maj w Kolorado – wiedziałem więc, że jeśli nie włączę zraszaczy, to wkrótce mój trawnik zamieni się w pustynie Gobi. Szczerze mówiąc nie mogłem doczekać się tej pracy. Uwielbiam większość robót na powietrzu, czuje radość, gdy pokonam jakąś niewielka przeciwność i przywrócę porządek na swoich włościach. Ślad po Adamie, jak sądzę – panować i ujarzmiać, być płodnym, i te sprawy. Wymontowałem duży mosiężny zawór znajdujący się przy domu i ruszyłem do sklepu instalacyjnego po nowy.
- Potrzebuję czegoś takiego – powiedziałem do gościa za ladą.
- To się nazywa zawór redukcyjny – odparł nieco protekcjonalnie.
No dobrze, nie wiedziałem tego. Jestem amatorem. Mimo to chętnym do pracy. Z zaworem w ręce wróciłem do domu, aby uporać się z zadaniem. Przede mną pojawiło się nowe wyzwanie: połączyć kawałek miedzianej rurki z oprawka. Rurka dostarczała z domu wodę do zraszacza. Ciśnienie było redukowane przez zawór znajdujący się obecnie w moim posiadaniu. Wydawało się to dość proste. Postępowałem zgodnie z instrukcją, która była załączona do palnika na propan-butan. (Zgodnie z instrukcja postępuję tylko wtedy, gdy zadanie mnie przerasta. Teraz miałem zrobić coś dla mnie nowego, zawór był drogi i nie chciałem niczego zepsuć). Jak można było przewidzieć, nie umiałem tego wykonać, nie potrafiłem roztopić lutu na złączu, tak by nie było przecieków.
Nagle się rozzłościłem. Kiedyś często i bez powodu wpadałem w gniew. Gdy byłem nastolatkiem, czasami stawałem się bardzo gwałtowny, robiłem dziury w ścianie pokoju, kopałem w drzwi. Jednak mijające lata sprawiły, ze złagodniałem i z łaski Boga uświęcał mnie Duch Święty. Obecny gniew mnie zaskoczył. Poczułem… że jakoś się nie nadaje do tego zadania. Nie potrafię zlutować dwóch rurek. No i co z tego? Nigdy wcześniej tego nie robiłeś. Daj sobie trochę luzu. Jednak w tej chwili to nie rozum miał więcej do powiedzenia, zatem w przypływie gniewu wpadłem do domu, aby poszukać jakiejś pomocy.
Jak większość mężczyzn w naszej kulturze – samotnych mężczyzn, bez ojca, którego mogliby zapytać, jak zrobić to lub tamto - skorzystałem z Internetu. Znalazłem witrynę, która wyjaśnia, jak rozwiązywać domowe problemy instalacyjne. Obejrzałem krótki film animowany o lutowaniu miedzianych rurek. I poczułem się… dziwnie. Staram się odgrywać mężczyznę i sam naprawić zraszacze, lecz tego nie potrafię i nie mam w pobliżu żadnego mężczyzny, który by mi pokazał, jak się to robi. Oglądam więc uroczy filmik dla technicznie niepełnosprawnych i czuje się, jakbym miał dziesięć lat. Kreskówka dla mężczyzny, który tak naprawdę jest chłopcem. Uzbrojony w informacje, lecz bez pewności siebie, wróciłem do zaworu i podjąłem druga próbę. Kolejna porażka. Po pierwszej poczułem się jak idiota. Teraz czułem się jak idiota skazany na niepowodzenie. I wszystko się we mnie zagotowało. Jako psycholog i pisarz z zawodu i powołania, prawie zawsze obserwuję swoje życie wewnętrzne jakąś osobna cząstką siebie. Oho – mówi mi ta cząstka – Patrzcie tylko. Co cię tak wkurzyło?
Powiem ci, dlaczego jestem tak wkurzony. Są dwa powody. Po pierwsze, jestem wkurzony dlatego, że nie ma nikogo, kto by mi pokazał, jak to się robi. Dlaczego zawsze muszę sam dochodzić do rozwiązania? Jestem pewien, ze gdyby był tu gość, który wie, jak to się robi, spojrzałby tylko i od razu powiedział, co robie źle. Co więcej, powiedziałby mi, jak zrobić to dobrze. Razem rozwiązalibyśmy problem w pięć minut i mój trawnik zostałby uratowany. I moja dusza poczułaby się lepiej.
Jestem wkurzony także dlatego, że nie potrafię tego zrobić, wściekły, że potrzebuje pomocy. Dawno temu postanowiłem żyć bez żadnego wsparcia, przyrzekłem sobie, ze będę sam rozwiązywał swoje problemy. Jest to straszne, ale niezwykle powszechne postanowienie wśród osieroconych mężczyzn, którzy jako chłopcy zostali opuszczeni. Zdecydowali, ze nie mogą na nikim polegać, zwłaszcza na mężczyznach, zatem musza radzić sobie sami.
Jestem również zły na Boga, no bo dlaczego wszystko musi być takie trudne? Wiem – chodzi o nieudany wysiłek, by naprawić zraszacze, ale przecież mógłbym przywołać tuzin innych sytuacji. Płacenie podatków. Rozmowy z szesnastoletnim synem na temat randek. Zakup samochodu. Nabycie nowego domu. Wykonanie kolejnego kroku w pracy zawodowej. Każda próba, w której musze odgrywać mężczyznę. Wtedy natychmiast pojawia się męczące uczucie: Nie wiem, jak należy sobie z tym poradzić. Nikt mi nie pomoże. Sam musze wpaść na rozwiązanie.
Wiem – na prawdę wiem – że nie jestem w tym osamotniony. Większość facetów, których poznałem, czuje się podobnie.
Moja opowieść na tym się nie kończy. Musiałem zrezygnować z dokończenia zadania i powrócić do pracy zawodowej, zostawiając palnik, rurki i narzędzia na ganku, wystawione na litościwy deszcz – litościwy, ponieważ prawdopodobnie dał mi jeszcze dwadzieścia cztery godziny na naprawę, zanim trawnik całkiem obumrze. O czwartej po południu musiałem zadzwonić w ważnej sprawie, zatem nastawiłem budzik, żeby nie przegapić godziny. Zadanie wykonałem, ale nie zauważyłem, że budzik nie zadzwonił. Odezwał się natomiast o czwartej rano. (Nie dostrzegłem małych literek ”a.m.” przy godzinie, kiedy go nastawiałem). Poszedłem spać, nie rozwiązując problemu – ani wewnętrznie, ani w inny sposób – i bęc! Zostałem wyrwany z głębokiego snu o czwartej rano, aby stawić czoło konkretnie temu problemowi i wszystkim innym wątpliwościom. Znienacka poraziła mnie myśl: zrób to dobrze.
W całym dorosłym życiu z ogromna siłą określało mnie postanowienie: jesteś sam na tym świecie i lepiej uważaj, bo nie ma miejsca na błędy, zatem rób wszystko dobrze. Mój wewnętrzny bezstronny obserwator mówi: ojej – to wielka sprawa. Trafiłeś na żyłę złota. To postanowienie określało moje życie, a ja nigdy nawet nie ująłem go w słowa. No, to teraz już wiesz, o co chodzi. Leżąc w ciemnościach sypialni, ze śpiącą Stasi u boku, z zepsutym systemem zraszającym, czekającym przed domem pod moim oknem, nareszcie wiem, o co tak naprawdę chodzi.
Chodzi o brak ojca”.


(Fragment zaczerpnięty z książki „Droga dzikiego serca” Johna Eldredga)

MĘSKA WĘDRÓWKA - POCZĄTEK

Jeden ze starców rzekł: „Człowiek, który zawsze stawia śmierć przed swoimi oczami, pokona swoje tchórzostwo”.

Pewnego razu abba Makary wędrował ze Sketis do miejsca zwanego Terenuthin i postanowił spędzić noc w starożytnym grobowcu, gdzie złożono na spoczynek ciała pogan. Wyciągnął jedną z mumii i podłożył sobie pod głowę jako poduszkę. Diabły, widząc jego śmiałość, wpadły w gniew i postanowiły go wystraszyć, zaczęły więc wołać z innych ciał, jak gdyby wzywały jakąś niewiastę: „Pani, wykąp się z nami”. Inny zaś demon, udając ducha kobiety, wykrzyknął z ciała, którego starzec używał jako poduszki: „Nie mogę, ten wędrowiec mnie przygniata”. Lecz abba Makary, bynajmniej nie przestraszony, zaczął okładać pięściami trupa, mówiąc: „A zatem powstań i idź popływać, jeśli zdołasz”. Słysząc to, demony wykrzyknęły: „Zwyciężyłeś” i uciekły w zamęcie.

( Apoftegmaty Ojców pustyni zaczerpnięte z książki „Mądrość Pustyni” Thomasa Merona)


Tymi oto apoftegmatami otwieramy serię męskich wędrówek. Mamy nadzieję, że teksty zamieszczane tutaj poruszą Wasze sercE i będziecie mogli zobaczyć, że naprawdę JEST onO dzikie.

czwartek, 12 stycznia 2012

MĘSKA WĘDRÓWKA - 100 OKTANÓW

TANKUJ DO PEŁNA!
BO WYRUSZASZ W DROGĘ
ZRÓB TO JAK TRZEBA
BO WYRUSZASZ DZIŚ!
100 OKTANÓW ABY SPOTKAĆ CIĘ!
100 OKTANÓW ABY SPOTKAĆ...
100 OKTANÓW ABY SPOTKAĆ CIĘ!
......
!!!

[utwór zespołu TRIQUETRA]

środa, 11 stycznia 2012

MĘSKA WYPRAWA ROWEROWA DO KAMPINOSU

Początkowo wyprawa rowerowa planowana była jako całodniowa z noclegiem pod namiotem, jednak ta opcja nie znalazła wielu zwolenników. Dlatego zdecydowaliśmy się na skróconą wersję, czyli 8-ma start z Młocin i powrót najpóźniej o 18-ej. W czwartek zgłosiło się sześciu chętnych. Z tym, że Waldek tuż po odstawieniu antybiotyku, dlatego w jego przypadku słabe warunki pogodowe nie wchodziły w grę. Maciej z kolei uskarżał się na kolano, zatem extremalna wyprawa również nie wchodziła w grę. W czwartek po eucharystii Łukasz nagle zmienił zdanie, choć wcześniej jak najbardziej był za. Tłumaczył, że przecież będzie padać i … tak wcześnie trzeba wstać. (???) Nie rozumiem decyzji i przyznam, że miałem pretensje do Łukasza. Kładąc się spać spojrzałem za okno i nie powiem sucho nie było. Zastanawiałem się wtedy w jakim składzie wyruszymy rano. W nocy obudził mnie sms od drugiego Łukasza. Treść wskazywała na to, że jak się obudzi o 6-tej to spotkamy się na stacji metro Młociny. Zasnąłem. Zanim budzik wybił moją godzinę, otrzymałem wiadomość od Waldka, że rezygnuje i słusznie mokro i temp. w okolicach zera stopni to nie najlepszy pomysł dla kogoś, kto ledwo odstawił prochy po chorobie. Choć szkoda, bo bardzo chciał wsiąść na rower. Z kolei towarzystwo Waldka to zawsze duże doświadczenie na trasie i ciekawe rozmowy. Chwile później wiadomość od Łukasza, czy mam bidon, bo dzieci się nim bawiły i nie może znaleźć . To znaczyło, że na pewno zobaczymy się na trasie. Maciej też dał znać, że będzie. Zatem wyruszając z domu wiedziałem, że będzie nas przynajmniej 3. Ostatecznie taki skład pozostał. Wyjeżdżając z metra Młociny przez moment padał śnieg – to nas uspokoiło. Jadąc na rowerze zdecydowanie lepiej można znieść śnieg niż deszcz. Trasa miała być prosta szlakiem rowerowym zielonym do Dziekanowa Leśnego a stamtąd cały czas prosto szlakiem turystycznym czerwonym. Warszawa jednak nie chciała nas wypuścić śmiał się Maciej. Najpierw kłopoty ze znalezieniem szlaku rowerowego, a później przebita dętka w rowerze Macieja, której wymiana na szczęście nie zajęła nam dużo czasu. Następnie w trakcie jazdy odpadł mi błotnik i postój zajął chyba z kwadrans. Kilka razy cofaliśmy się – jak się później okazało stosowaliśmy jazdę według Łukasza na tzw. AZYMUT !? Jadąc już właściwym - czerwonym szlakiem okazało się, że jedziemy w odwrotnym kierunku. To nam poprawiło humor. Postanowiliśmy nie cofać się tą samą drogą tylko zmodyfikować trasę i wybrać szlak sąsiedni tym razem koloru zielonego. W momencie kiedy zapuściliśmy się na dobre w Puszczę, deszcz przestał padać. Po jakimś czasie zrobiło nam się nawet ciepło i zrzuciliśmy z siebie warstwy wodoodporne. W tak pięknych okolicznościach przyrody – jak mawiał jeden typ z kultowego filmu REJS – ciszę zagłuszały jedynie nasze ożywione rozmowy, zdecydowanie na różnorakie tematy. Od problemów globalnych, po codzienne zmaganie się z rzeczywistością. Warunki pogodowe jak i czasowe spowodowały, że przekręciliśmy kółkiem - według oszacowania Macieja … jakieś 50km – tylko i aż, gdyż miejscami teren okazał się dość trudny.

sobota, 7 stycznia 2012

Męska wyprawa do Puszczy - czyli extremalnie na 2 kołach

Dzika róża, mąka żytnia razowa i avocado!

Dobrze jest wiedzieć o tym, co się spożywa, jednak okazuje się to być coraz bardziej trudne. Nie każdy jest chemikiem, biotechnologiem, inżynierem produkcji, czy chociażby rolnikiem z krwi i kości. A wiedza, którą posiedli absolwenci tych kierunków jest dziś bardzo potrzebna. Bez 2 zdań! To o czym chcę pisać, to żadne odkrycie. Można by powiedzieć nawet, że oczywista oczywistość. Niestety coraz bardziej przekonuje się, że moja matura z chemii nie poszła na marne, choć jako humanista zastanawiałem się – po co mi to? Dzięki mojemu wkuwaniu kiedyś – teraz choć trochę uzmysławiam sobie chociażby, co stoi na pułkach w supermarketach i sklepach spożywczych. A to naprawdę cenne. Każdy ma swoje sposoby, żeby w miarę "zdrowo" się odżywiać. Bardzo modne stało się dziś słowo "Produkt ekologiczny", czy "Produkt naturalny".
Według mnie potrzeba - albo dużo doświadczenia, które najczęściej przelicza się na lata życia - albo dużo studiowania, żeby połapać się co jest dobre i zdrowe, a co niekoniecznie takim jest, choć wydaje się nim być. Jakie zioła i na co pomagają?; ile owoców i warzyw dziennie i w ogóle jakich i skąd?; jaki chleb kupić i gdzie?; może ryby- tylko jakie? A co z solą, cukrem i mąką - przez niektórych uznawanych za białą śmierć? Herbata owocowa w saszetkach za 2 zeta, czy suszone owoce 500g za 8-10 zeta? Tran czy olej lniany? A jeśli olej to oczyszczony, czy nieoczyszczony?; makaron żółty, czy brązowy? odporne na pestycydy avokado, czy zdecydowanie mniej odporne jabłko?; soja genetycznie modyfikowana czy może kukurydza?; mleko kozie, od wiejskiego gospodarza, czy mleko UHT3,2% ?; woda z plastikowych butelek, czy woda z kranu? A jeżeli z kranu, to czy przefiltrowana, czy nie?, itd. Można zgłupieć. Po co zawracać sobie tym głowę. Wszystko jedno, wszystko jest dla ludzi. I tak na coś umrę. Oto najczęstsze odpowiedzi osób, którym zadaje podobne pytania. Ale nie wszyscy tak odpowiadają. Dziś uciąłem sobie długą pogawędkę w sklepie zielarskim. Mężczyzna w średnim wieku stwierdził, że trzeba zaufać starcom. W naszym wypadku dziadkom, babciom. A najlepiej pradziadom, którzy posiedli pewną mądrość i wiedzą, co jest dobre, jak to zrobić i z czego. Sam przyznaje, że wiedzę czerpie od starszych ludzi. Opowiedział, jak to przyszedł pewnego razu do sklepu starszy facet, taksówkarz nota bene i szukał czegoś na prostatę. Zobaczył jakieś ziele i niemal nie podskoczył z radości. Za kilka dni na ulicy przed sklepem ustawił się sznur taksówkarzy, którzy wykupili wszystkie zapasy tych ziół. Podobnych historii usłyszałem kilka.
Rzeczowy sklepikarz okazał się pasjonatem historii, który niedawno – jak sam powiedział przeżywając kryzys wieku średniego - postanowił zakupić porządny samochód terenowy i odwiedzać niedostępne (innym środkiem transportu) miejsca historyczne. Przy okazji dużo rozmawia z miejscowymi i nabywa wiedzę zielarską. Obiecałem, że jeszcze poruszymy te kwestie i mam nadzieję, że z korzyścią ubijemy wspólny interes. Oczywiście jeśli zasoby zielarskie sklepu okażą się przydatne dla mnie i zacznę je częściej kupować hehe. Tymczasem zakupiłem sprawdzoną dziką różę w dobrej cenie 6,5 zeta za 500g suszonego owocu. Moja dzika róża, zbierana przeze mnie w lesie i suszona w piekarniku powoli się kończy. Dokupiłem jeszcze na spróbowanie kilka przypraw korzennych do nalewki, bo moje nalewki pędzone w zeszłym roku już świecą pustkami  Na koniec zachęcam do obejrzenia kilku wypowiedzi dotyczących powszechnych produktów spożywczych.



Oczywiście to tylko wypowiedź kilku osób i nie może być jakimś rzetelnym punktem odniesienia w kwestiach tego co jeść, a czego nie, ale znalazłem akurat to w necie więc podpinam. Może, ktoś z was poszpera i znajdzie coś rzetelniejszego – to niech da znać. Maile w drodze ku męskości znajdują się w zakładce KONTAKT.
Osobiście uważam, dokładnie za moim dzisiejszym rozmówcą, że skarbnicą wiedzy są ludzie starsi, którzy przeżyli to i owo i sami wypróbowali na sobie to, co jeszcze dzięki Bogu rośnie w lesie, na polach, łąkach i to, co można uzyskać w porządnym gospodarstwie na wsi.
Józef