sobota, 8 września 2012

KRWAWA PĘTLA - MAPA TRASY

Oto link do trasy, którą pokonaliśmy. Jak widać nie domknęliśmy pętli. Trzeba to powtórzyć:-) http://www.gpsies.com/map.do?fileId=ddtrrvtqccrrxaeq

KRWAWA PĘTLA - RELACJA

Oczywiście wyprawa odbyła się. I była niemal dosłownie krwawa.... Skwar (36 w pełnym słońcu, burza z piorunami wywracającymi drzewa, pył i kurz, cholerne gryzące komarry krzaki oblepione pajęczynami - to tylko nieliczne atrakcje towarzyszące naszej wyprawie, ale po kolei. Dzień przed wyprawą nie znałem do końca składu. Ot tak. Po prostu ktoś się jeszcze wahał i nie do końca był przekonany, czy chce się w to pakować. Liczyłem, że może nas być nawet szóstka, ale przygotowany również byłem, że pojedziemy we dwóch, a nawet, że pojadę sam! Wyszło jakoś po środku. W piątek wieczorem znajomy mechanik rowerowy odstawił świeżo serwisowany rower Marcina do mojej pracy. Ja tymczasem przed 21-szą wyjechałem z domu, obładowany po brzegi sakwami, ciągnąc za sobą jednokołową przyczepkę z 2 namiotami i innymi akcesoriami biwakowymi. Trasa 20 kilometrowa - do Józefowa na dyżur nocny. To było dość ryzykowne, gdyż mogło się okazać, że dyżur będzie ciężki i nie zmrużę oka, a przez do skonam na rowerze następnego dnia. Jednak moje podopieczne zrozumiały powagę sytuacji widząc jak obładowany zajechałem do Ośrodka. Oczywiście dziwiły się po co taki maraton na rowerze Pan Józef wymyśla i to z takim bagażem ?! Oczywiście wytłumaczyłem im, że to się rozłoży (mam nadzieję) na kilka osób, że wziąłem namioty i sprzęt dla innych uczestników - którzy nie mają bagażnika i sakw - zatem przypniemy komuś innemu przyczepkę i będzie dobrze. Dziewczyny chętnie oglądały trasę na mapkach (przygotowanych przez Waldemara, który niestety i tym razem nie mógł pojechać) i pomagając mi zamontować kilka dodatków do roweru - szybko poszły spać - dając mi tym samym również możliwość przynajmniej kilkugodzinnego snu. Budzik nastawiłem na godzinę 7-mą, żeby ogarnąć się i szybko wyjechać przed ósmą. O godzinie 6-tej obudził mnie sms od Łukasza, że jest w fatalnym stanie, boli go żołądek i dojedzie do nas po południu. Nie pamiętam już kiedy dostałem wiadomość od Stanisława, że nie spał niemalże całą noc i nie da rady. Żartowałem sobie, że tak się przejmował wyprawą iż nie mógł spać hehe... Zatem o 8-mej wyruszyliśmy w trójkę. Zostawiłem jeden namiot. Zamontowałem GPS na kierownicę. Patryk sprawdził łańcuch w swoim rowerze a Marcinowi przyczepiliśmy przyczepkę i pognaliśmy w stronę szlaku czerwonego. Trochę kluczyliśmy zanim znaleźliśmy się w okolicach rzeki świder. Straciliśmy dużo czasu chcąc wbić się idealnie na szlak i rozpocząć wyprawę zgodnie z mapą. Poza tym GPS uruchomiłem dopiero po 20 kilometrach jazdy a w zasadzie kluczenia po zarośniętych krzakami ścieżkach pieszych i szukania tej właściwej - Czerwonej! Byliśmy blisko szlaku, jednak nie na tyle, żeby to ustrojstwo elektroniczne mogło namierzyć trasę. Kilka razy trzeba było prowadzić rowery. Około 10-tej straszliwy upał. W lesie muchy i komary. Do tego szlak w ogóle nie przetarty. Krzaki, kłody, pokrzywy i co tam tylko chcesz. Ciężko byłoby przejść pieszo a z rowerami?. A co dopiero Marcin z przyczepką. Fatalny początek. Zrezygnowaliśmy z odcinka wzdłuż rzeki ale przebijaliśmy się dalej. Straciliśmy z 2 godziny. Później trzeba było wyregulować przerzutki w rowerze Marcina, który świeżo co serwisowany, po częściowej wymianie napędu, przy dociążeniu przyczepką - koniecznie potrzebował regulacji . Chyba koło 11-tej znaleźliśmy się na szlaku czerwonym.a tam piach i piach. Znów kilka razy prowadzimy rowery. Umordowani, w strasznym upale przejechaliśmy następne 20 kilometrów i gdzieś za Zielonką dopadł nas upragniony w tamtym momencie deszcz. Mało tego przyszła burza. Zatrzymaliśmy się przy niewielkim sklepie spożywczym popijając zimną oranżadę ze szklanej butelki. Następnie przebiliśmy się do jakiejś większej trasy cały czas trzymając się szlaku czerwonego. Tam spotkała nas taka sytuacja: przejeżdżamy miedzy kolumnami samochodów, które zatrzymały się gdyż burza i wichura zwaliła na jezdnie kilka drzew. kilkunastu kierowców nie czekając na pomoc Straży Pożarnej wysiadło ze swoich aut i zgodnie wspólnie zaczęli usuwać zwalone i roztrzaskane niekiedy konary starych , suchych drzew. A my jak królowie szos - gnamy do przodu. Po drodze jakiś samochód zupełnie w rowie. Dobrze, że przeczekaliśmy ten czas. Mogło być różnie. Po kilku kilometrach odbiliśmy w lewo wjeżdżając na wał usypany między jakąś małą rzeczką a mokradłami. Obowiązkowe chłodzenie stóp w wodzie. Krajobraz przepiękny po deszczu. Nagle parująca woda znad mokradeł zaczęła unosić się do góry, następnie słońce nieśmiało zaczęło przebijać się przez chmury. Przez chwile orzeźwiająco a później znów upał. Jednym z trudniejszych momentów pierwszego dnia - oprócz oczywiście początku był niewątpliwie etap, gdzie przebijaliśmy się przez krzaki, sucho, pot się leje a za moment teren podmokły, który przemieniał się w gęste błoto. Niemożliwy przejazd rowerem. Trzeba prowadzić. To było męczące i zabierało sporo czasu. Żłopiemy wodę litrami.Teren urozmaicony. Przejeżdżamy przez niewielkie miejscowości, trochę asfaltu, trochę polami. kilometry wleką się za nami. Mamy wrażenie jakbyśmy zrobili już ze 100 km a tymczasem to zaledwie 70. Myślimy, że może się nie udać. Gdybyśmy nie stracili tyle czasu rano i rozpoczęli inaczej, ale skąd mielibyśmy wiedzieć, że szlak pozarastany. Tydzień wcześniej zrobiłem rekonesans poznawczy w odwrotnym kierunku, gdybym wtedy wybrał się w te rejony - to na pewno zmienili byśmy coś - tylko co? Trzeba by było na sportowo. Bez bagażu - ale w grupie to inaczej. Mimo, że w trójkę to rożne tępo. Czekamy na siebie jak ktoś zostaje w tyle. To wyprawa trochę z innym charakterem uświadamiam sobie. To przecież męskie spotkanie na 2 kołach a nie wyścig. Zatem trzeba wspomnieć o rozmowach, choć najwięcej ich było podczas postojów. Upał i warunki jazdy odbierały siły na rozmowy. w trakcie jazdy. Podsumowując pierwszy dzień, który zakończyliśmy w Nowym Dworze Mazowieckim żegnając się z Marcinem. Niestety nie mógł jechać dalej, choć był zadowolony mimo trudności. Marcin wcześniej nie jeździł rowerem nie mając treningu poradził sobie rewelacyjnie ciągnąc przez cały dzień przyczepkę. Wykazał się przy tym charakterem. zero marudzenia i narzekania. Zaciśnięte zęby i do przodu. Zjedliśmy jeszcze pyszna pizzę odczepiliśmy przyczepkę i zapakowaliśmy Marcina do pociągu. Zostało nas dwóch Ja i Patryk, ale też i niespodzianka Otóż po 19-mej odezwał się Łukasz, że czuje się lepiej i chce do nas dołączyć. Przed 22 odbieramy go ze stacji, przypinamy przyczepkę i jedziemy na nocleg. Zdecydowaliśmy się, czekając na Łukasza, który o mało co nie wsiadł do pociągu jadącym w przeciwnym kierunku (nota bene do Terespolu), że nie jedziemy dalej i nie rozbijamy się w polu, tylko przyjmujemy zaproszenie znajomych Patryka i zostajemy w Nowym Dworze. Dojeżdżamy tylko parę kilometrów na obrzeża miasta i rozbijamy namiot na posesji. gospodarze gościnni, zapraszają do środka - jednak my twardo obstajemy przy opcji namiotu. Dają się przekonać. Za to serwują pyszne lody,zostawiają zimną wodę w dzbanach. Bierzemy prysznic i pakujemy się do śpiworów. Zatem podsumowując pierwszy dzień - jak to ujął Marcin - dobrze jest się czasem tak na maxa zmęczyć:-) Dzień drugi trochę lżejszy, choć lawirujemy miedzy szlakiem a innymi drogami chcąc nadrobić kilometry z poprzedniego dnia. Szybko uciekamy z Puszczy Kampinoskiej pocięci przez komary. Okazuje się, że Patryka dławiła niegdyś Bolerioza i nie chce ryzykować jej nawrotu. Szukamy zatem dróg skrótowych, żeby tylko trzymać się blisko szlaku. GPS w tej sytuacji nieoceniony. trasa zdecydowanie przyjemniejsza. podziwiamy uprawy na polach. Przejeżdżamy przez urocze wioseczki. .... a dalej to może zdjęcia następnego posta oddadzą choć trochę nasze zmagania z Krwawą pętlą....