piątek, 13 stycznia 2012

MĘSKA WĘDRÓWKA - TARAPATY




I Osieroceni mężczyźni

Nie wiem jak to jest u Ciebie, ale ja nie wychowując się przy boku swojego ojca, bardzo długo czułem się samotny. Miałem wrażenie, że wszystkiego muszę uczyć się sam. Czasami po prostu tak było. Jako nastolatek zostawałem sam z jakimś zadaniem. Moi rówieśnicy na przykład konstruowali karmiki dla ptaków ze swoimi ojcami, puszczali latawce wraz z nimi, grali w piłkę, uczyli się jeździć na rowerze, a później motorze… Ja nieudolnie próbowałem, podpatrując innych robić to sam. Kiedyś bawiąc się samopas na podwórku (miałem zaledwie kilka lat) podszedł do mnie jakiś starszy facet, który jak się później dowiedziałem jest kominiarzem pracującym w zakładzie na terenie naszego podwórka – i poczęstował mnie cukierkiem. Pamiętam jak pobiegłem do mamy i spytałem, czy mogę pójść do tego Pana i zobaczyć, co on robi. Mama zgodziła się i od tego momentu odwiedzałem biuro zakładu kominiarskiego niemal codziennie. Patrzyłem co robi i chętnie naśladowałem go. Chciałem wtedy zostać kierownikiem zakładu kominiarskiego. Niestety Pan kominiarz miał swoje dzieci i nie mógł mi poświęcać tyle uwagi ile ja potrzebowałem. Później zaprzyjaźniłem się z sąsiadem, który był samotny i nie miał dzieci, mieszkał z chorą matką, którą się opiekował. Lubiłem do niego przychodzić również. Pamiętam jak razem robiliśmy łuki z leszczyny i strzelaliśmy do celu, zabierał mnie również motorem na grzyby. Rozmawialiśmy o meczach piłkarskich. Dobrze, że w czasie mojego dzieciństwa byli obecni starsi mężczyźni. Jednak przez cały czas czułem się jak sierota, który biega od jednego faceta do drugiego, bo oczekuje zainteresowania z ich strony – że nauczą mnie czegoś, że odpowiedzą na moje tysiące pytań, pokażą jak się naprawia rower, łowi ryby, rąbie drwa, sadzi drzewa, rzuca nożem, pływa, zbiera grzyby, maluje płot….. Wreszcie pochwalą mnie, że coś dobrze zrobiłem, a ja będę mógł to opowiedzieć z dumą kolegom.
To poczucie samotności jako mężczyzna bez ojca czasami odzywa się we mnie w sytuacjach, których nie jestem w stanie przewidzieć. Często boli i pokazuje pewną rysę wyrytą w mojej duszy.

[Józef]

Myślę, że warto w tym miejscu odwołać się do doświadczenia autora "Dzikiego serca" - Johna Eldredga, który rozpoczyna jedną ze swoich poczytnych książek o mężczyznach i dla mężczyzn przede wszystkim, w ten sposób:

„Usiłowałem naprawić zraszacze. Dość prosta instalacyjna robota. Facet, który przyszedł jesienią, aby spuścić wodę z systemu i wyłączyć go przed zimą, powiedział, że w głównym zaworze jest pęknięcie. Lepiej, żebym go wymienił, zanim włączę wodę następnego lata. Przez ostatnie kilka dni było gorąco – przeszło trzydzieści stopni, nadzwyczaj ciepło jak na maj w Kolorado – wiedziałem więc, że jeśli nie włączę zraszaczy, to wkrótce mój trawnik zamieni się w pustynie Gobi. Szczerze mówiąc nie mogłem doczekać się tej pracy. Uwielbiam większość robót na powietrzu, czuje radość, gdy pokonam jakąś niewielka przeciwność i przywrócę porządek na swoich włościach. Ślad po Adamie, jak sądzę – panować i ujarzmiać, być płodnym, i te sprawy. Wymontowałem duży mosiężny zawór znajdujący się przy domu i ruszyłem do sklepu instalacyjnego po nowy.
- Potrzebuję czegoś takiego – powiedziałem do gościa za ladą.
- To się nazywa zawór redukcyjny – odparł nieco protekcjonalnie.
No dobrze, nie wiedziałem tego. Jestem amatorem. Mimo to chętnym do pracy. Z zaworem w ręce wróciłem do domu, aby uporać się z zadaniem. Przede mną pojawiło się nowe wyzwanie: połączyć kawałek miedzianej rurki z oprawka. Rurka dostarczała z domu wodę do zraszacza. Ciśnienie było redukowane przez zawór znajdujący się obecnie w moim posiadaniu. Wydawało się to dość proste. Postępowałem zgodnie z instrukcją, która była załączona do palnika na propan-butan. (Zgodnie z instrukcja postępuję tylko wtedy, gdy zadanie mnie przerasta. Teraz miałem zrobić coś dla mnie nowego, zawór był drogi i nie chciałem niczego zepsuć). Jak można było przewidzieć, nie umiałem tego wykonać, nie potrafiłem roztopić lutu na złączu, tak by nie było przecieków.
Nagle się rozzłościłem. Kiedyś często i bez powodu wpadałem w gniew. Gdy byłem nastolatkiem, czasami stawałem się bardzo gwałtowny, robiłem dziury w ścianie pokoju, kopałem w drzwi. Jednak mijające lata sprawiły, ze złagodniałem i z łaski Boga uświęcał mnie Duch Święty. Obecny gniew mnie zaskoczył. Poczułem… że jakoś się nie nadaje do tego zadania. Nie potrafię zlutować dwóch rurek. No i co z tego? Nigdy wcześniej tego nie robiłeś. Daj sobie trochę luzu. Jednak w tej chwili to nie rozum miał więcej do powiedzenia, zatem w przypływie gniewu wpadłem do domu, aby poszukać jakiejś pomocy.
Jak większość mężczyzn w naszej kulturze – samotnych mężczyzn, bez ojca, którego mogliby zapytać, jak zrobić to lub tamto - skorzystałem z Internetu. Znalazłem witrynę, która wyjaśnia, jak rozwiązywać domowe problemy instalacyjne. Obejrzałem krótki film animowany o lutowaniu miedzianych rurek. I poczułem się… dziwnie. Staram się odgrywać mężczyznę i sam naprawić zraszacze, lecz tego nie potrafię i nie mam w pobliżu żadnego mężczyzny, który by mi pokazał, jak się to robi. Oglądam więc uroczy filmik dla technicznie niepełnosprawnych i czuje się, jakbym miał dziesięć lat. Kreskówka dla mężczyzny, który tak naprawdę jest chłopcem. Uzbrojony w informacje, lecz bez pewności siebie, wróciłem do zaworu i podjąłem druga próbę. Kolejna porażka. Po pierwszej poczułem się jak idiota. Teraz czułem się jak idiota skazany na niepowodzenie. I wszystko się we mnie zagotowało. Jako psycholog i pisarz z zawodu i powołania, prawie zawsze obserwuję swoje życie wewnętrzne jakąś osobna cząstką siebie. Oho – mówi mi ta cząstka – Patrzcie tylko. Co cię tak wkurzyło?
Powiem ci, dlaczego jestem tak wkurzony. Są dwa powody. Po pierwsze, jestem wkurzony dlatego, że nie ma nikogo, kto by mi pokazał, jak to się robi. Dlaczego zawsze muszę sam dochodzić do rozwiązania? Jestem pewien, ze gdyby był tu gość, który wie, jak to się robi, spojrzałby tylko i od razu powiedział, co robie źle. Co więcej, powiedziałby mi, jak zrobić to dobrze. Razem rozwiązalibyśmy problem w pięć minut i mój trawnik zostałby uratowany. I moja dusza poczułaby się lepiej.
Jestem wkurzony także dlatego, że nie potrafię tego zrobić, wściekły, że potrzebuje pomocy. Dawno temu postanowiłem żyć bez żadnego wsparcia, przyrzekłem sobie, ze będę sam rozwiązywał swoje problemy. Jest to straszne, ale niezwykle powszechne postanowienie wśród osieroconych mężczyzn, którzy jako chłopcy zostali opuszczeni. Zdecydowali, ze nie mogą na nikim polegać, zwłaszcza na mężczyznach, zatem musza radzić sobie sami.
Jestem również zły na Boga, no bo dlaczego wszystko musi być takie trudne? Wiem – chodzi o nieudany wysiłek, by naprawić zraszacze, ale przecież mógłbym przywołać tuzin innych sytuacji. Płacenie podatków. Rozmowy z szesnastoletnim synem na temat randek. Zakup samochodu. Nabycie nowego domu. Wykonanie kolejnego kroku w pracy zawodowej. Każda próba, w której musze odgrywać mężczyznę. Wtedy natychmiast pojawia się męczące uczucie: Nie wiem, jak należy sobie z tym poradzić. Nikt mi nie pomoże. Sam musze wpaść na rozwiązanie.
Wiem – na prawdę wiem – że nie jestem w tym osamotniony. Większość facetów, których poznałem, czuje się podobnie.
Moja opowieść na tym się nie kończy. Musiałem zrezygnować z dokończenia zadania i powrócić do pracy zawodowej, zostawiając palnik, rurki i narzędzia na ganku, wystawione na litościwy deszcz – litościwy, ponieważ prawdopodobnie dał mi jeszcze dwadzieścia cztery godziny na naprawę, zanim trawnik całkiem obumrze. O czwartej po południu musiałem zadzwonić w ważnej sprawie, zatem nastawiłem budzik, żeby nie przegapić godziny. Zadanie wykonałem, ale nie zauważyłem, że budzik nie zadzwonił. Odezwał się natomiast o czwartej rano. (Nie dostrzegłem małych literek ”a.m.” przy godzinie, kiedy go nastawiałem). Poszedłem spać, nie rozwiązując problemu – ani wewnętrznie, ani w inny sposób – i bęc! Zostałem wyrwany z głębokiego snu o czwartej rano, aby stawić czoło konkretnie temu problemowi i wszystkim innym wątpliwościom. Znienacka poraziła mnie myśl: zrób to dobrze.
W całym dorosłym życiu z ogromna siłą określało mnie postanowienie: jesteś sam na tym świecie i lepiej uważaj, bo nie ma miejsca na błędy, zatem rób wszystko dobrze. Mój wewnętrzny bezstronny obserwator mówi: ojej – to wielka sprawa. Trafiłeś na żyłę złota. To postanowienie określało moje życie, a ja nigdy nawet nie ująłem go w słowa. No, to teraz już wiesz, o co chodzi. Leżąc w ciemnościach sypialni, ze śpiącą Stasi u boku, z zepsutym systemem zraszającym, czekającym przed domem pod moim oknem, nareszcie wiem, o co tak naprawdę chodzi.
Chodzi o brak ojca”.


(Fragment zaczerpnięty z książki „Droga dzikiego serca” Johna Eldredga)

1 komentarz:

  1. Dlatego teraz możesz dać swoim dzieciom to czego kiedyś Tobie zabrakło. Są tacy ,którzy pochodzą z "pełnej " rodziny mama, tata , rodzeństwo jednak nie potrafią tego docenić. Twoje wyznanie płynie prosto z serca. Smutne ,ale szczere. Niech to będzie reflekcja dla tych , którzy MAJĄ, a nie doceniają. Dla Józka- postaraj się z Twego doświadczenia życiowego wyciągnąć jak najlepsze wnioski i wdrażaj je w swoje życie. Pamiętaj też o tych , którzy zawsze Cię kochali i kochają, niech będzie to rekompensata w pewnym stopniu za to Czego nie doznałeś, a czego Ci brakowało. Trzeba doceniać to co się miało i dostrzegać teżw tym pozytywne aspekty. Pamiętaj zło dobrem zwyciężaj. Pozdrawiam ,dzięki za ten artykuł.

    OdpowiedzUsuń