piątek, 25 stycznia 2013

RYTUAŁY PRZEJŚCIA - CEREMONIA POGRZEBOWA I MĘSKIE SPOTKANIE W SAUNIE

Bywają wydarzenia, które nieoczekiwanie "SPADAJĄ" NA CIEBIE... I NIOSĄ ZE SOBĄ COŚ...co zapada na dłużej w pamięci. Takim wydarzeniem okazał się POGRZEB Wojciecha "wodza". Kolejny raz połączył nas wodzu - jak to ujął Adam. WOJCIECH to wrażliwy muzyk, u którego mieszkaliśmy przed sześcioma laty jako studenci, poznając jego perypetie życiowe. Dlaczego wodzu? Cóż traktował nas trochę jak chłopaków, którzy potrzebują porad życiowych doświadczonego człowieka, którym się mianował. Zatem został trochę groteskowo naszym wodzem. Groteskowo, bo wiele jego przepowiedni od razu szlag trafił - kilka kwestii jednak było bardzo mądrych i pouczających - to nie ulega wątpliwości. Spotkaliśmy się w Kościele Adam, Ja i Kuba, żeby pożegnać naszego wodza po chrześcijańsku. Ja przyjechałem z całą moją rodzinką, Adam zdecydował się przyjechać sam i nie fatygował żony oraz dzieci a Kuba przybył ze swoją matką. Zdziwiłem się, że nie ma trumny a zamiast niej stoi niewielka puszka z prochami. Adam szybko przypomniał nam, że taka była wola wodza, który mówił iż nie chce żeby jadły go robaki w ziemi. Liturgia nie trafiła do mnie w żaden sposób, no cóż - bywa i tak. Dobrze, że chociaż oprawa muzyczna była całkiem całkiem. Po przepięknym utworze E. Morricone zapamiętanym z filmu "Misja" zaśpiewanym przez chór, pan ze służby pogrzebowej chwycił skremowanego wodza w urnie w jedna rękę w drugą kwiaty i poprowadził orszak pogrzebowy na cmentarz. poszliśmy za nim. Adam zdążył jeszcze szepnąć mi do ucha, że musi szybko pisać swój testament, żeby go normalnie w trumnie pochowali. Niewiele brakowało a nasze drogi rozjechałyby się na dobre. Nie będę rozwijał wątku, ale kontakt przerwał się niektórym z nas na trochę długo. Zbyt długo! Na szczęście nasze ktoś czuwa nad tym byśmy się nie pogubili nawzajem. kolejnego dnia spotkaliśmy się w saunie. Dołączył do nas Jacek. Kilka dni temu spotkałem się z Kubą również w saunie i kolejny raz dostał ode mnie zaproszenie na katechezy neokatechumenalne. powiedziałem, że nie odpuszczam i przywołałem sytuacje Jacka, któremu Janek wciskał parę razy zaproszenie i w końcu poszedł na te katechezy i jesteśmy razem we wspólnocie już od 6 lat. Kuba na to: a czy Jacek ma spokój w sercu? - bo ja bym chciał mieć taki spokój. Odpowiedziałem krótko: spytaj go! Akurat tak się składa, że ustawialiśmy się z Jackiem na saunę od dłuższego czasu i terminy nam się nie zgrywały aż do teraz. Więc dobrze się złożyło i spotkaliśmy się wszyscy na saunie. Było o czym rozmawiać. Czasu tylko mało. Trochę popływaliśmy a potem myk do sauny. Jak cieplutko. Adam odpalił, że trzeba się wybrać do bani ruskiej a potem w przerembel, albo w śnieg. Ciarki aż mi przeszły na myśl o tarzaniu się nago w śniegu. Tym bardziej, że siedząc w saunie jeszcze się nie rozgrzałem porządnie. Adam to jest żywioł! Trochę się ucywilizował przy swojej zonie - jak to stwierdziliśmy z Kubą. W sercu jednak wciąż dzikus a że rudy - to od razu mam skojarzenie z bajki o Żelaznym Janie. O swojej pracy Ratownika Medycznego opowiada tak, jakby sprzedawał cukierki w sklepiku. Odporny na trudne warunki pracy i stres. profesjonalista jak opowiada o swojej pracy. Minimum zbędnych emocji. Tylko chłodne konkrety z doza humoru. Może kiedyś zabierzemy razem nasze dzieci jak dorosną na mały survival, kto wie? zostałem poproszony żeby być ojcem chrzestnym drugiego syna Adama. to wzruszające dla mnie i wielka odpowiedzialność. Ja biorę te kwestie śmiertelnie poważnie. Mam nadzieję, że brał to pod uwagę hehe:-) Po saunie zaopatrzyliśmy się w dobre piwa z niszowych browarów i poszliśmy do mnie. Przy dobrym trunku zaczęliśmy przywoływać wspólnie spędzone chwile. Te śmieszne i te trudne z czasów życia z wodzem. Nie zapomnę jak pan Wojtek po kilku głębszych dał się namówić na kilka utworów. Wyciągnął swoją altówkę, dostroił instrument i... skończyło się na solówce do jednej z piosenki reggae Boba Marleya, którego puściliśmy na płycie cd. Tego jeszcze nie grali. wyszło kapitalnie. Powalił mnie utworem "24" Paganiniego, którego bardzo lubię. Ale żeby tak bez nut takie wariacje? Po prostu klasa. Jak odgrzewane kotlety wspominaliśmy te same, opowiadane wielokrotnie wydarzenia i wciąż płakaliśmy ze śmiechu. Skończyło się na tym, że zagraliśmy w Dixit - prostą i ciekawą grę polegającą na wymyślaniu skojarzeń do specjalnych kart gry. Oczywiście dołączyła do nas moja żona, która szalenie lubi tą grę. skojarzenia były prze śmieszne i czasami odlotowe. z trudem powstrzymywaliśmy się od wybuchów głośnego śmiechu. Było świetnie ale krótko. Jacek łapał ostatni tramwaj do domu. Z kolei Adam dostał telefon od zony, że Stefanek gorączkuje, więc tez szybko się zmył. 3ba powtórzyć spotkanie. Józef

sobota, 19 stycznia 2013

JAZDA NA LODZIE - EXTREMALNA DROGA

W minionym tygodniu postanowiłem wypróbować nowy sprzęt rowerowy. Wybrałem oczywiście trasę do pracy, czyli 20 km w kierunku Józefowa. Jakoś dziwnie uznałem, że aura do jazdy jest w porządku. Niestety myliłem się niemiłosiernie. Tak dawno nie wsiadałem na rower. Tyle zajęć, różnych zleceń, pracy, że wciąż wybierałem jednak 4 koła, bo i szybciej i wygodniej... Już w wakacje przymierzałem się do zmiany obuwia rowerowego. Bloki w systemie SPD leżały kilka miesięcy zbierając kurz. Kiedy ostatnio nazbierałem trochę kasy, zaopatrzyłem się w odpowiednie buty. Wiedziałem, że przestawienie się na jazdę w butach z blokami wymaga trochę czasu i trzeba przy tym poćwiczyć nienaturalne skondinąd odruchy. Dlaczego wybrałem akurat zimę na testowanie sprzętu i naukę odmiennego sposobu jazdy? Sam nie wiem. Chyba nie mogłem już wytrzymać bez roweru, a może potrzebowałem trochę adrenaliny? Chciałem także wypróbować ocieplane kolarki, które zakupiłem. Jedno jest pewne. Nie było to rozsądne. Jak tylko wyjechałem, zaliczyłem glebę na asfalcie. Ledwie się podniosłem. Na szczęście bloki odpięły się i mogłem uwolnić nogę spod roweru. Wtedy zorientowałem się, że będzie ciężko. Wstałem, otrzepałem śnieg z siebie, sprawdziłem, czy są jakieś straty we mnie i w rowerze. Okazało się, że jestem tylko poobijany i... ruszyłem dalej. Ostrożnie jadąc dotarłem do Wału Miedzeszyńskiego i wbiłem się na ścieżkę rowerową, ale wjeżdżając na nią po prostu zwątpiłem! Goły lód. Przejechałem może z 2 km i zrezygnowałem. Wjechałem nielegalnie na trasę, zachęcony przez jakiegoś typa na kolarce. Jechało się dobrze, ale kierowcy byli chyba nieco poirytowani i to spowodowało, że wróciłem z powrotem na ścieżkę. Ostrożnie jadąc w mgnieniu oka przyswajałem sobie nową metodę jazdy. Byłem bardzo skupiony, co chwila sprawdzałem zapięcie, kołysałem się na wszystkie strony. W myślach upadałem już ze 20 razy. Mimo, że było mi ciepło - w tych ocieplanych gaciach, to wspomnienie pierwszego upadku powodowało oziębienie moich myśli. Ta sytuacja paradoksalnie okazała się dobrą. Mogłem przeanalizować moje ostatnie miesiące życia, zapracowania i ciągłych upadków duchowych. Jadąc myślałem sobie, że taka jazda rowerem po lodzie doskonale oddaje moje funkcjonowanie w świecie- przynajmniej przez ostatnie miesiące. Z jednej strony chciałbym oddać swoje sprawy Bogu, znaczy zdać się na Jego plan wobec mnie. W konkretach chodzi o to, żeby codziennie pytać się w modlitwie co mam robić? - mimo, że mam już swój plan i logicznie rozumując doskonale wiem co mam robić i jak. I jest to jak jazda po lodzie, bo nie wiesz, czy za chwile się nie wywrócisz a wtedy będzie bolało. Bo okaże się, że mam zrezygnować z moich pomysłów, afektów, przyzwyczajeń a nawet przyjemności.... Choć tyle razy doświadczyłem błogosławieństwa i miałem pewność, że to na co się otworzyłem było 10000 razy lepsze niż to, co sam wymyśliłem i o co prosiłem, albo chciałem wyegzekwować od Boga przez mój egoizm i fałszywą pobożność. Z drugiej strony mam nieodpartą pokusę ufania swoim możliwościom. Każdego dnia mam naszkicowany plan działania i chcę go wykonać na swój sposób i swoimi siłami. Nie konsultując tego z nikim, nie pytając nikogo, czy to jest dobre?, mądre?, potrzebne? itd. No może za wyjątkiem tego, że pewne kwestie udaje mi się omawiać z żoną. Ale to i tak wyłącznie za sprawą Łaski od Boga, a nie moimi siłami, więc to odpada i wykreślam automatycznie z mojego osobistego konta zasług. I to też jest życie jak jazda na rowerze według mnie, gdyż tyle razy doświadczyłem swoich upadków, niepowodzeń. Tego, że moje działanie okazuje się być głupie, albo niepotrzebne, a czasem krzywdzące, bądź raniące innych. Te filozoficzne rozmyślania nie wiem czemu, ale przychodzą mi na myśl najczęściej na rowerze, albo podczas wędrówek... Wracając do roweru - z trudem dojechałem do celu zaliczając po drodze jakieś 4 km od pracy kolejny upadek - tym razem na niewielkim odcinku drogi leśnej. Jakiś koleś wyjeżdżał autem z drogi podporządkowanej i nie mógł się zdecydować, czy jedzie prze de mną, czy czeka aż przejadę. Nie wiem, może zbaraniał, że ktoś wybiera się na rower w taką pogodę, może wyglądałem jakbym miał same rajtuzy na sobie i jakąś bluzkę... nie wiem? W każdym razie wyjechał w takim momencie, że ja musiałem gwałtownie skręcić, a na lodzie równa się to z upadkiem. Myślę, że nie miał bym szans nawet gdybym założył extra zimowe opony z kolcami. Gleba i tyle. To był ciężki upadek, ale i tym razem bloki automatycznie wypięły się i noga cała. Podniosłem rower i przez kilometr prowadziłem go, bo nie miałem już siły upadać kolejny raz. Upadek trzeci nastąpił 500 m przed celem na oczach starszej pani pomykającej na rozklekotanym rowerze. Wstałem, szybko się otrzepałem i rzuciłem kobiecie na odjezdne: Spokojnie! To standard! i odjechałem. Spóźniłem się tylko kwadrans do pracy. Dyrekcja była wyrozumiała na moje szczęście :-) Przebierając się oceniałem straty: kilka siniaków, małe stłuczenia, zdarte kolano - a co najważniejsze ocieplane kolarki całe! Tylko zdarta skóra z kolana przyczepiła się od środka. Pozostała nieznaczna czerwona plama od krwi i to wszystko. Myślę, że niejedne spodnie nie wytrzymałyby takiej nieprzewidzianej próby - nie oczekiwałem takiej trwałości materiału po tym produkcie. A tu proszę - miła niespodzianka. Bloki okazały się sprawne. Buty dobre. Ochraniacze na buty, które również testowałem okazały się trafione w 10. Ciepełko w nóżkę, a gruby neopren amortyzował kostki podczas upadków. Szybka nauka jazdy w blokach. Teraz lepiej będę znosił ewentualne wywrotki jak zapomnę odpiąć buty zsiadając z roweru:-) Józef

poniedziałek, 14 stycznia 2013

WALKA POD KOSZEM

Rok temu Maciej zaproponował treningi koszykówki, które okazały się być dobrym rozwiązaniem dla poprawy mojej kondycji. Szczególnie iż z mojego punktu widzenia gra jest twarda. Moje warunki fizyczne nie wskazują na to bym mógł uprawiać choćby amatorsko taką właśnie dyscyplinę sportową. A jednak niski wzrost i wątłą budowę ciała nadrabiam szybkością i kondycją, więc więcej biegam i skaczę niż chociażby Mikołaj, który jest ode mnie wyższy prawie o dwie głowy. W tym roku trochę rzadziej gram w związku z tym, że co drugi tydzień akurat w tym czasie mam dyżur w pracy. Jednak powoli okrzepłem i jak na razie nie doświadczam większych urazów czy kontuzji. Pamiętam w zeszłym roku jak podczas zbiórki pod swoim koszem odbiłem się od wielkiego Wiktora, który był w tej samej drużynie i przez dwa tygodnie byłem wyłączony z gry z powodu silnego bólu w okolicach klatki piersiowej. Teraz PODCZAS WALKI O PIŁKĘ to jedynie zostają zdarte kolan... jednak żona zaopatrzyła mnie w ochraniacze, które bardziej przydają się szczypiornistom niż koszykarzom - ale mi pomagają. A propos piłki ręcznej, w którą niegdyś grywałem regularnie. Przyzwyczaiłem się do trójtaktu - z czego grając w kosza niekiedy jeszcze miesza mi się to i zamiast 2 kroków zrobię trzy.Ostatnio jednak nie grałem w związku z przerwą świąteczną itd. i doświadczam, że trochę mi tego brakuje, tej walki na parkiecie, półtorej godziny na wysokich obrotach. Skupiasz się wtedy tylko i wyłącznie na grze, komórka wyłączona, nic nie jest ważniejsze w momencie gry i takie krótkie wyłączenie z codziennych zmagań i trudności jest dla mnie ważne i potrzebne okazuje się. Chciałem wrócić do biegania, żeby wypełnić luki między koszem, ale jakoś jeszcze nie mogę się zmobilizować.Bardzo cieszy mnie fakt, że Mikołaj, którego wkręciłem w tą grę jest zadowolony i coraz lepiej z jego kondycją. To dobrze, bo jego praca jest zdecydowanie wyczerpująca psychicznie i nie dostarcza wielu możliwości ruchowych, że tak powiem. Oby Piotr, którego również niedawno zaprosiłem na trening mógł wygospodarować czas, jest to dobra okazja, żeby choć chwile pogadać przed czy po koszu, a ostatnio z czasem to chyba większość ma do tyłu. WALKA Z CZASEM I WALKA POD KOSZEM to jest to czego ostatnio doświadczam w moim życiu i wprost i w przenośni. A tak konkretnie to WALKA Z MOIMI SŁABOŚCIAMI przede wszystkim, z tym, że mam pomysł na wszystko, wszystko chcę sam zrobić, po mojemu musi być, nie mam cierpliwości do innych, nie chce mi się modlić, PROSIĆ O SIŁĘ, żeby móc znosić to czego nie chcę, co nie pasuje do moich wyobrażeń, o tym co mam robić no i o światło jak odczytywać wydarzenia w moim życiu,po co one są i dlaczego akurat takie? co to ma we mnie zmienić i wiele pytań.... które często interpretuję według swojego klucza, który to okazuje się być często niewłaściwy.... Józef