środa, 28 października 2009

Gorgany09

Piotr

Wyprawa męska w góry (18-25.09.09)

Piątek - 17:32, kierunek: Wschód ("schid") - tam musi być jakaś cywilizacja!
Mijamy Złote Tarasy i ...
Sobota - 01:20, stoimy na granicy, czekając na skazanie z wypełnionymi "Immigracion Cards".
Nareszcie Ukraina!!! - tzn. 03:16. Potem podróż do Iwano - Frankowska, gdzie na dworcu obległa nas chmara busiarzy chętnych nas przewieźć. Myślałem, że gorzej niż w Zakopanem lub na Kredytowej w Warszawie nie może być, a jednak... Zanim nasz transport odjechał wstąpiliśmy się jeszcze zaopatrzyć w miejscowym Magazynie. Łukasz (A) kupił tamtejsza kiełbasę, która wyglądała jak salami. Mieliśmy się potem przekonać czy warto tu kupować mięso...
...
Od razu urzekło nas piękno gór i nie ma w tym krzty ironii.
Idziemy trochę na czuja, zakładając, ze mapa sprzed iluś tam lat zgadza się z rzeczywistością z dokładnością do najmniejszej ścieżki. Cóż, w tamtych rejonach ze szlakami jest tak jak z ludźmi - próżno ich szukać
...
Niedziela
Po długiej wędrówce przez góry i Maniawę odnaleźliśmy znany w okolicy Monastyr "Maniawski skit" (cokolwiek by to znaczyło) i chyba szczęśliwie zdążyliśmy na początek liturgii, bo trwała ona potem grubo ponad 2h!
Oczywiście nie można nie wspomnieć o spotkanym przez nas wodospadzie Maniawskim (równie słynnym co Monastyr), w którym woda zimna, że aż boli.
...
Poniedziałek
Koło czwartej zeszliśmy, chyba do miejscowości, której nazwę trudno nam było określić. Czy Huta, czy Stara Huta, czy może byliśmy gdzieś indziej niż przewidywaliśmy?
... Postanowiliśmy pójść szlakiem zielonym w stronę przełęczy Borewka... rozbiliśmy obóz w lesie.
Trudno nie wspomnieć o wspaniałych malowidłach Gospodarza Lasu, które mijaliśmy. Wtedy to zaczął On wchodzić w nasze rozmowy, żarciki. Pojawił się nowy element dzikości :-)
Wtorek
Pobudka była wczesna, oj nawet bardzo wczesna. Plan był ambitny: ...
Fantastyczne szlaki, cudowne widoki, nic dodać, nic ująć (choc nasza pogoda była zaprzeczeniem wszystkich opowiadań o Gorganach)...
Środa
... Na polanie Ruszczyna ujrzeliśmy szczątki polskiego schroniska z 1938 roku. To były na prawdę szczątki - jedynie fundamenty, trochę przygnębiające. Później była upragniona...
Czwartek
03:10 Pobudka. Ruszyliśmy przed czwartą na lekko, by ujrzeć wschód słońca na Borewce ( wstępnie miała być Sywula, ale kolejny raz nasza ambicja została zweryfikowana z rzeczywistością) Oczywiście nieprzeniknione ciemności i tylko trzy niewielkie czołówki wędrujące przez leśna gęstwinę...
Tomek nie wytrzymał: rozpalił tyci ognisko, by przez chwilę odstraszyć dręczący mróz i wiatr.
... Długie trawersowanie po stoku zaczęło mnie nużyć, tyle ze niedługo potem otrzymałem odpowiedź, że dolina jest niedostępna.

( ponieważ tekst jest obszerny - wiecej w rubryce do poczytania)

środa, 21 października 2009

Mężczyźni ..... w przedszkolu!?

Grzegorz

"Dobrze jest robić rzeczy, które dają nam satysfakcję"

Bez wątpienia jedną z takich rzeczy okazał się nasz wypad do dwóch przedszkoli w roli męskiej przedszkolnej ekipy eventowej.
Na czym polegała cała zabawa, szczegółowo opisali poniżej Józef i Adam. Ja chciałbym bardziej zatrzymać się na nieco innej kwestii. Zastanawiałem się nad pojęciem "przyjemności czerpanej z wykonywanej pracy..."
Siedząc przy moim wieczornym deszczowym oknie, powróciłem myślami do dnia, w którym odbywało się nasze przedstawienie. Przypomniałem sobie jak wcielam się w rolę starego mądrego dębu, Józef wygłupia się jako radosny i pocieszny Orzeszek, Adam gra smutnego zaspanego misia, któremu niepokorni turyści wrzucili do gawry butelkę po flaszce, słoik po dżemie z Łowicza i starego buta. Paweł z kolei jest pomysłowym gajowym( został gajowym spontanicznie - 5 minut przed rozpoczęciem przedstawienia :-) )
Przypominają mi się też jaja, które robiliśmy na naszych próbach, gdzie wymyślaliśmy sytuacyjne, skrajne żarty dla rodziców ( np. o niezłych sosenkach z długimi konarami :-) )
Uśmiecham się też na myśl o wielkim puchatym kożuchu Adama, w którym wyglądał jak wielki rasowy niedźwiedź Grizzly (swoja droga mi chyba bardziej przypominał ukraińskiego dziada słuzebnego, który przemycał fajki :-) )
Myślę też ciepło o naszych drzewnych strojach z gałęzi ścinanych przez Pawła rano w czasie nieprzewidzianego ataku zimy. Nie sposób również nie wspomnieć o naszej mistrzowskiej piosence "Stumilowy las" w rytmie Ska, którą wydzieraliśmy na 3 głosy (w niebo głosy), i oczywiście o najważniejszym motywie - śmierdzącym wymiocinami (starą farbą akrylową) parasol, który pomalowany na czerwono w białe kropki pełnił role muchomora:[) :-) :-)
Wszystkie, te wciąż żywe wspomnienia wywołują we mnie wewnętrzną radość.
...Tak sobie siedzę w tym oknie i myślę... zastanawiam się ...i dochodzę chyba do prostego i oczywistego wniosku:
- Jeżeli wykonywana praca dostarcza nam radości i zadowolenia, staje się wówczas najlepszą pracą świata!Odczuwamy wtedy wielka satysfakcję, poczucie misji oraz uczucie wewnętrznego samospełnienia, które w dalszej konsekwencji przekłada się na ogólne zadowolenie życiowe...
Piszę o tym, bo jest to temat dla mnie teraz szczególnie aktualny. Szukam pracy i wciąż nasuwa mi się pytanie: Pracować gdziekolwiek, żeby tylko zarabiać? Czy poczekać (nie wiadomo jak długo), ale znaleźć zajęcie, które dawało by mi satysfakcję...
Ciężka decyzja... szczególnie w obecnej sytuacji rynkowej... :-)
...Myśląc o tym problemie chciałem bardzo podziękować całej "Stumilowej" ekipie, za udany występ, super organizację, zaangażowanie, żarty, jaja i dobre słowa. Najbardziej jednak chciałbym podziękować Szefowi, który czuwał nad całością, bez którego tak na prawdę nic by się nie odbyło... za to, że na co dzień, bez względu na okoliczności jest reżyserem całego naszego życia...

Bless!

piątek, 16 października 2009

Mężczyźni ..... w przedszkolu!?

Józef

To wydarzenie przygotowywane było na długo przed terminem. Pierwotnie miałem odegrać kilka scenek z pewną dziewczyną, która posiadając odpowiednie przygotowanie aktorskie proponowała ciekawe rozwiązania - i na nich się skończyło, jakieś 2 dni przed planowaną akcją w dwóch przedszkolach na peryferiach Warszawy! Karolina zachorowała, albo chciała zachorować - pozostawię to bez komentarza. W każdym razie - wkurzenie widoczne było na mojej i Pawła twarzy, bardzo czerwono - ogniście z domieszką ostrej chilli!!!! Katastrofa! Co my teraz zrobimy? Pamiętam, że zadzwoniłem do Grzegorza, który od tygodnia oczekiwał na odpowiedź w sprawie nowej pracy, a że chodziło o jakieś rządowe ministerstwo ,więc nie mógł przyspieszyć procesu decyzyjnego ( który rozciągał się w dłuuuugim czasie). Zatem Grzegorz nie jest pewniakiem. Z kolei Maciej miał ważny wykład w tym czasie. Zadzwoniłem do Adama - powiedział, że wchodzi w to, ale czasu na przygotowanie za bardzo nie ma - a kto ma, pomyślałem. Napisałem esemesa do Jacka z prośbą o modlitwę, bo wszystko się rozlatuje. Pomyślałem, że byłoby super - gdyby w takich okolicznościach mogła być ekipa męska. No i co ? Dobry Bóg już dawno to przewidział, tyle, że w swoim miłosierdziu pozostawił mi czas, żebym się natrudził, na wkurzał i zobaczył, ze sam mogę się tylko o zawał przyprawić. Tak. Nawet w tak błahych sprawach!
Zatem Bogu niech będą dzięki za to wydarzenie w męskim składzie. Posłuchajcie....

Czterech roześmianych panów (wcześniej, w trakcie przygotowań dopadł nas humor absurdalny i pozostał aż do - nawet teraz jak to piszę)
Dwóch ucharakteryzowanych na leśne drzewa Dąb i Orzech (upuszczających żołędzie i orzeszki, wyruszających z dziećmi na przygodę w głąb lasu a na drodze wielki muchomor - co z nim zrobić?)
Jeden na leśnego niedźwiedzia( no dobra - przyjaznego misia, który wkurzył się na turystów zaśmiecających jego gawrę no i jeszcze miód się skończył!))
Ostatni w roli Gajowego, który lubi porządek
Prosta muzyka w rytmie ska i prosty tekst wyśpiewywany- śmiało mogę powiedzieć , że na trzy głosy!
No i oczywiście dzieci zostawiające swoje odciski dłoni z zachowanymi liniami papilarnymi w przyjaznej farbie koloru brązowego miodu na kartkach w kolorze ecru - czy jakoś tak!

Zapytacie jak było?

Sam bym chciał, jako dziecko występować w takiej akcji z roześmianymi od ucha do ucha i wygłupiającymi się czterema - nie paniami przedszkolankami:-) Niestety po drugiej stronie juz nigdy nie będę - chociaż duchem... kto wie. Kto nie będzie jak dziecko nie wejdzie do....

Mężczyźni ..... w przedszkolu!?

Adam

Stumilowy las to ciekawe miejsce... Zwłaszcza, że jeszcze kilka lat temu chciałem zostać leśniczym:-) Było ciekawie i zabawnie. Już przygotowania do akcji od razu ruszyły z kopyta!Przyznam się, że kiedy Józef zadzwonił, moja sytuacja przypominała życie niedźwiedzia zimą, czyli spałem w najlepsze. Nie za bardzo miałem ochotę cokolwiek robić! Kiedy dowiedziałem się, że to akcja dla i z przedszkolakami troszkę się przeraziłem, bo była to dla mnie nowość ( choć byłem św. Mikołajem chyba ze trzy razy). Czas przygotowań zleciał szybko, a samo granie - a raczej świetna zabawa jeszcze szybciej. Podziwiałem chłopaków, Józefa - Orzecha, Grzegorza, który wcielił się w rolę Dębu oraz Gajowego - Pawła. Obserwowałem ich na początku z ukrycia, czyli mojej gawry. Chłopaki się naprawdę wczuwali w swoje role, a ja co chwila akompaniowałem na gitarze i razem śpiewaliśmy nasz motyw - Stumilowy las, dokąd wiedzie nas... Dzieci reagowały bardzo różnie, ale co najważniejsze żadne się nie przestraszyło, nawet misia(czyli mnie) i nie płakało :-). To było ciekawe przeżycie, ponieważ każdy z nas zaobserwował coś ze swej perspektywy. Mogliśmy o tym porozmawiać i świetnie się przy tym bawiliśmy. Jeśli chodzi o mnie, to bardzo się cieszę, że mogłem ruszyć się z mojej gawry :-) i uczestniczyć w "leśnej " akcji.

wtorek, 13 października 2009

Wycinka na linach

Józef

Piątek 9-go października ustawiłem się z Jakubem na spotkanie. Niecodzienne spotkanie. Posłuchajcie...
Jakiś czas temu straciliśmy kontakt - Jakub zmienił telefon, nie miał dostępu do netu, poza tym wakacje spędzał jak najdalej od stolicy a i ja specjalnie nie kwapiłem się, żeby zdobyć kontakt. W zeszłym tygodniu spotkaliśmy się na ślubie naszych wspólnych znajomych. Obiecaliśmy sobie spotkanie. No właśnie. Jak zwykle terminy nie podpasywały. Wtedy, gdy ja miałem wolny czas -Jakubowi go brakowało i na odwrót. Stara bajka z uciekającym czasem wciąż staje się naszą rzeczywistością. W piątek rozpoczynałem dyżur w Ośrodku Wychowawczym o 13:30 ;a Jakub miał cały dzień free. Wpadłem na pomysł. Spotkanie nie przy piwie (choć czasem lubię taka formę, gorzej z herbatką:-); nie posiadówa i narzekanie, że nie ma czasu, są trudności, co by tu zrobić, żeby sie wyrwać itd. ) Nic z tych rzeczy. Spotkanie punkt 9ta - Saska Kępa, a tam przygotowany sprzęt do wycinki kilku suchych gałęzi ze starej Jabłoni (no może nie do końca przygotowany - przed 9tą odwiedziłem Grzegorza, żeby uzupełnić szpej do pracy). Wcześniej informowałem Jakuba, że spotykamy się tu i tu o tej i o tej i po3bne jest ubranie robocze - reszta to niespodzianka. Jak się okazało, Jakub myślał że będziemy coś przesadzać w ogródku, kopać w ziemi itd. Zdziwił się bardzo ale pozytywnie. Przyjemne z pożytecznym. Trzy godziny dobrej zabawy. Dawno się nie wspinałem, więc trochę nam zeszło zanim założyliśmy stanowiska. Miejscami ciężko było wisieć w niewygodnej pozycji i na dodatek posługując się ręcznymi piłami ciąć gałęzie. Dobra rozgrzewka przed pracą. Okazało się, że na dyżurze grałem z wychowankami w kosza i piłkę nożną, zatem rozgrzewka się przydała.
Jakub na koniec rzucił od niechcenia. Stary więcej takich akcji. Ile można siedzieć "na dupie"przy klawiaturze!
Okazuje się, że można świetnie spędzić poranek w stolicy zapominając w ogóle o tym, że się w niej jest:-)
Ostatnio mam poczucie, że Bóg daje mi zupełnie inny czas, który mogę wykorzystać albo nic z nim nie zrobić. Mimo, że perspektywa dłuższego wyjazdu od dawna nie jest dla mnie w zasięgu ręki ( nie mogłem pojechać na wyprawę w Pieniny, nie dokończyliśmy kamiennych filarów u Pawła na działce, nie wypalił spływ kajakowy i pobyt w Czerwińsku itd.) to cieszę się z takich małych codziennych a zarazem "niecodziennych" spotkań. Zresztą zobaczcie sami...

sobota, 10 października 2009

Bugo-Narew


Józef

Piątek 25-go września wyruszyliśmy przed 6-tą nad rzekę. Cel wiadomy -wędkowanie!Wszystko akurat tak się zgrało, że Bogdan, Tadeusz i ja mieliśmy wolny piątek. Czemuż więc nie rozpocząć go wcześnie rano. A taka pora jest odpowiednia na jednodniowy wypad za miasto aby powędkować. Urokliwe miejsce. Czysta rzeka. Gęsta mgła i przebijające się przez nią poranne promienie słońca. Dziś Bóg dał nam dzień połowu. Nie było wiele chwil na pogawędki inne niż - uważaj bierze, daj podbierak, trzymaj, ciągnij, niezła sztuka, o k... zerwała się. Popatrzcie na foty a zobaczycie - ryb dużo. Wymiarowo - akurat na patelnie:-)
Lubię takie nieoczekiwane zrywy. Sprawiają, że choć na chwilę mogę odetchnąć innym powietrzem niż te, które tłoczy się ciężko miedzy stalowo-betonowo-szklanymi konstrukcjami, przemieszanymi z fotochemicznym smogiem - stolicy.....


Pieniny_męska wyprawa_pażdziernik 2009

Jacek
Wyprawa w Pieniny udała się, choć tak jak spodziewałem się nie obyło się bez trudności.

Trudności:
Kilka dni przed wyjazdem zadzwonił do mnie Artur. Do firmy w której pracuje miała przyjechać "góra" z centrali, więc jego wyjazd stanął pod znakiem zapytania. Przyznam, że jego telefon wcale mnie nie zdziwił. Nie, żeby Artur zmieniał zdanie jak zwykle, absolutnie. Po prostu spodziewałem się, że będą dziać się podobne rzeczy. Ostatnie doświadczenia z moimi wyjazdami nauczyły mnie jednego, że zawsze coś dzieje się, szczególnie kiedy ma wydarzyć się coś dobrego. Po skończonej rozmowie napisałem więc do Artura sms-a z historią wszystkich trudności które zwykle pojawiały się kiedy planowałem gdzieś pojechać. Chwilę po tym jak skończyłem rozmawiać z Arturem zadzwonił Łukasz, że nie wyrobi się w piątek, że ma mnóstwo roboty i w ogóle. Więc po raz kolejny zacząłem opowiadać o trudnościach. Łukasz obiecał, że będzie na czas:)
Później już nie było tak łatwo, z Jankiem spieraliśmy się do samego końca. Był nawet taki moment, kiedy w piątek rano powiedzieliśmy sobie, że nie jedziemy razem. Spodziewałem się, że będą kłopoty, ale nie, że aż takie. Było ostro. Normalnie zaciąłbym się i faktycznie pojechalibyśmy na ten wyjazd w mniejszym gronie. Postanowiłem jednak zanim powiem o jedno słowo za dużo, zatrzymać się i pomodlić. Wysłałem Jankowi sms-a opisując po raz trzeci wszystkie trudności które pojawiły się przy okazji naszego wyjazdu. Janek zadzwonił, dogadaliśmy się w końcu. Dla mnie było to o tyle trudne, że są chwile kiedy mam ochotę trzymać się swych emocji.

Ruszyliśmy punktualnie w piątek o 17'30. W miarę sprawnie udało nam się przebić przez korki, niestety tuż przed Radomiem utknęliśmy. Prawdopodobnie był jakiś wypadek. Pózniej jeszcze musieliśmy odbić z trasy aby odwieżć do domu kolegę Janka. Do Krakowa skad mieliśmy zabrać Janka dotarliśmy więc dopiero około 23. Mieliśmy być na miejscu około 24, ale szybko okazało się, że nie ma na to szans. Dotarliśmy na miejsce około 2. Gospodynie nie była zbyt szczęśliwa, ale na szczęście nie zamknęła nam drzwi przed nosem.
Postanowiliśmy trochę odespać, więc pobudka była w okolicach 8 rano. Dzień zaczęliśmy od wspólnych laudesów, a później pojechaliśmy na śniadania do baru Grajcarek. Około 11 ruszyliśmy na szlak. Pogoda nam dopisywała. Przyznam, że byłem zaskoczony tym, że tak dobrze mi się wspinało. Pamiętałem jeszcze wyprawę z Darkiem miesiąc wcześniej, wtedy było ciężko. Staraliśmy się iść razem, choć wychodziło to różnie. Zaczęliśmy od wspinaczki na Sokolicę, a później przez Czertezik ruszyliśmy na Trzy Korony. Trochę nam zeszło się, więc nie było już szansy na ostatni prom przez Dunajec. Zdecydowaliśmy się więc zejść do Sromowców.
Dotarliśmy póżno, nie było już czym wrócić, na szczęscie Rafał znalazł jakiegoś chłopaka który zgodził się zawieść część z nas do Szczawnicy, ale dopiero jak skończy się mecz siatkarek, które tego dnia graly o awans do finału ME. Czekając na koniec meczu udało nam się zrobić zakupy pod kątem grila i śniadania, oraz zjeść coś w knajpce wypełnionej kibicami.
Razem z Arturem pojechaliśmy w końcu z tym chłopakiem po samochód. Droga w tą i z powrotem zajęła nam trochę, więc na kwaterze znów byliśmy dość późno. Na szczęście zostało jeszcze trochę sił na zrobienie grilla, którym sprawnie zarządzał Janek. Dzień wcześniej Artur zapoznał dziewczyny, które mieszkały nad nami, zaprosiliśmy je więc na wspólnego grilla. Wieczorem było zimno, więc po pewnym czasie przenieśliśmy się z powrotem do domu. A że rozmowa z dziewczynami układała się w miarę dobrze kontynuowaliśmy ją dalej. Skończyło się to wszystko "małą ewangelizacją":)
W niedzielę wstaliśmy około 7. O 8 rano mieliśmy bowiem odebrać rowery, którymi mieliśmy dojechać do Sromowców na spływ. Poranek był chłodny, ale słońce powoli przebijało się i kiedy dojechaliśmy na miejsce było już ciepło. Trasa wzdłuż Dunajca, którą jechaliśmy to chyba jedna z piękniejszych tras po Pieninach, więc nie wiem jak chłopaki, ale ja byłem zachwycony. Gdybym mógł już dziś urwałbym się z biura, aby znów znaleźć się o poranku, na rowerze, w tym miejscu. W Sromowcach czekał już na nas Piotr nasz przewodnik, który po nauczeniu nas podstawowych komend i zrobieniu nam krótkiej rozgrzewki usadził nas w pontonie. Ruszyliśmy. Woda nie była zbyt wysoka, ale ponoć taki spływ jest o wiele ciekawszy wiosną, zaraz po roztopach. My płynęliśmy jakieś 2 godziny, ale rekord Piotra to 15 min, taki spływ to byłoby to, ale mam nadzieję, że uda nam się przyjechać na wiosnę i spłynąć w bardziej extremalnych warunkach:)
Tym razem była to tylko rozgrzewka, ale i tak wrażenia i widoki - rewelacja. Poza tym dobrze jest zrobić coś razem, a na pontonie, byliśmy zależni od siebie. Na koniec zaliczylismy jeszcze kąpiel w Dunajcu, w ciuchach. Woda była zimna, ale pokusa skoczenia jeszcze większa. Najtwardszy z nas okazał się Łukasz, któy lądował w wodzie trzy razy. A że pogoda była piękna, słońce swieciło, więc mokre ubrania jakoś specjalnie nie przeszkadzały. I z tego co wiem, nikt się nie pochorował:)
Nasz pobyt w Pieninach zakończyliśmy przepysznym obiadem po którym ruszyliśmy do domu. Ja zasnąłem od razu, obudziłem się dopiero w Krakowie. A kiedy wstałem okazało się, że w samochodzie panuje dość napięta atmosfera. Dopiero spóźnione laudesy pomogły rozładować atmosferę. Myślę sobie, że gdyby nie to, że mogliśmy modlić się, nie wiem czym skończyłby się ten wyjazd.
Na koniec jeszcze po długich poszukiwaniach wylądowaliśmy na mszy w Kielcach. Od początku nie był to newralgiczny moment naszego wyjazdu. Wszyscy chcieliśmy być na mszy, ale było ciężko z czasem. Na szczęście Bóg zatroszczył się i o to:)

Dostaliśmy super wyjazd, w super ekipie i rewelacyjną pogodę. Przyznam, że odkąd wróciłem ciągle myślę, aby gdzieś jeszcze pojechać. Coraz częściej bowiem mam poczucie, że mężczyzna to nie jest jednak zwierzę biurowe. Ale kto wie, może już niedługo...