sobota, 25 czerwca 2011

Męski spływ kajakowy rzeką Rawka


Tuż przed końcem roku szkolnego i związanymi z tym czasem nawałami obowiązków w pracy zadzwonił do mnie Arek z ciekawą informacją. Jest organizowany spływ kajakowy w męskim gronie - daj znać czy się piszesz? Początkowo nie wiedziałem czy czasowo jest to możliwe. Dałem znać Jackowi, lecz on miał już zaplanowane warsztaty związane z pracą. W końcu jakoś poskładałem terminy. W środę w dniu zakończenia Roku Szkolnego w Ośrodku Wychowawczym, byłem odpowiedzialny za całą oprawę artystyczną. Wstałem po 6tej, żeby zjawić się przed 8mą, aby rozstawić sprzęt grający, przygotować salę, przygotować galerię zdjęć z zajęć fotograficznych, przygotować pokaz slajdów i oczekiwać na rodziców wychowanek, którzy mieli przybyć tłumnie. W udziale przypadło mi również prowadzenie tego zamieszania. Zmęczony całym przedsięwzięciem wróciłem do domu przed 17tą, żeby po kilku godzinach oddechu i spędzenia czasu z rodziną wróćić na dyżur nocny do ośrodka. Na drugi dzień planowałem wyjazd na kajaki. Wstałem o 6tej i oczekiwałem na Przemka, który postanowił przyjechać po mnie przed 7mą, abyśmy mogli wbić się na poranną eucharystię i wyruszyć do Puszczy Bolimowskjiej na spływ.

Odcinekek nie był zbyt długi jakieś 10 km, jednak po męczących dniach wcześniejszych to wystarczyło, żeby się zrelaksować. O dziwo pogoda okazała się rewelacyjna - nie padało i nie było wielkiego upału. Wreszcie kilka godzin oddechu i świeżego powietrza. Dokładnie tego mi było 3ba.

Kolejny raz Bóg zrobił mi niespodziankę i przemówił do mnie poprzez piękno przyrody, kajaki i dobre towarzystwo - a ja byłem już zrezygnowany i wątpiący, że nie wyrwę się z tej betonowej dżungli tak prędko. Proszę bardzo. Rzeka Rawka w samym sercu Bolimowskiej Puszczy.
Płynęliśmy w 9osobowym składzie. Cztery dwójki i jedynka. Mimo iż rzeka nie wyglądała na strasznie trudną to kilka momentów było niezwykle ciekawych. Liczne przeszkody zwisające drzewa nad rzeką oraz niezauważalne konary w wodzie. Liczne zakręty i miejscami bystry nurt sprawiał, że płynęło się niemonotonnie. jeden kajak zaliczył nawet wywrotkę, która zakończyła się utratą buta przez jednego z uczestników. Po spływie ognisko, pieczone kiełbaski i rozmowy.

niedziela, 12 czerwca 2011

Zamotani w chustę


Jakiś czas temu odstawiliśmy wózek, w którym nasz syn przesypiał niemalże całe przedpołudniowe spacery. W tym czasie mogłem czytać książkę, prowadząc jednocześnie wózek. Wersja spacerowa wózka okazała się jeszcze niedostępna dla naszego półrocznego - już w tej chwili chwata. Niemożliwe było zainstalowanie Francisa w spacerówce. Wyrywał się z szelek ochronnych, płakał i uspokajał się tylko noszony na rękach.Uff. Z jednej strony ta bliskość, którą mam ze swoim synem od momentu narodzin -( pisałem o tym w kilku wcześniejszych postach) jest dobra, jednak ręce są już zajęte, gdy dziecko zasypia wtulone w ojcowskie ramiona i nie można nic innego zdziałać. Z opcji smoczka, uspokajaczy i innych wynalazków zrezygnowaliśmy. Zatem, co dalej? Wyzwanie. Z pomocą przyszła nam chusta. Teraz korzystamy z niej nieustannie. Przy okazji zauważyłem, że mój kontakt z synem nie stracił na tym, a ja mam dwie ręce wolne :-) Mój syn jest zadowolony, kiedy jest zamotany z tatą w chustę. Jadąc tramwajem, metrem zamotany z synem spotykam się z różnymi reakcjami, czasami zagadują starsze panie, babcie najczęściej.Nieraz szczere uśmiechy mężczyzn, którzy chętnie ustępują nam miejsca:-)
Zachęcam ojców i przyszłych ojców również do chusty. Według mnie to żadne odkrycie. Niektórzy moi znajomi mężczyźni też noszą, czy nosili dzieci w chuście. Może to być jeden z dobrych pomysłów na bliski kontakt z dzieckiem dający wiele możliwości, np. wolne ręce:-)
Wczoraj moja żona pokazała mi krótki tekst w czasopiśmie Dziecko, który warto w tym miejscu przytoczyć:
Ojcowie powinni przyzwyczajać dziecko już od pierwszych dni jego życia do swego widoku, by później reagowało ono na ich pieszczoty i zabawy nie lękiem i strachem - jak to się nieraz zdarza - ale radosnym ożywieniem i zadowoleniem. Pisze o tym ze specjalnym naciskiem, gdyż wśród moich małych podopiecznych spotykam takie dzieci, które przeżyły bardzo silnie i bardzo negatywnie zarazem swój pierwszy, późny - bo np. dopiero w piątym miesiącu życia - bliższy kontakt z ojcem. ["Małe dziecko"(PZWL, 1969)]
Józef

poniedziałek, 6 czerwca 2011

Rowerem do pracy


Rower - świetna sprawa. Sprawdza sie nawet w trudnych warunkach. Jakiś czas temu postanowiłem zrezygnować z komunikacji miejskiej w drodze do pracy i wsiąść na dwa koła:-) Operacja jak na razie według zamierzeń - prawie 400 km wykręcone!
Okazuje się, droga do pracy niekoniecznie w smogu i chałasie.
Brzegiem Wisły pośrod gęstych chaszczy i do niedawna jeszcze niemałych wylewisk.
Przy okazji trochę oddechu. Jadąc czasem trochę się wyłączam z życia w miejskim pędzie.
I oto chodzi:-)
Józef
Posted by Picasa

środa, 1 czerwca 2011

Głoszenie Dobrej Nowiny mężczyznom na ulicach


Dwa tygodnie temu w niedzielę, odpowiadając na wezwanie inicjatorów Drogi Neokatechumenalnej, aby iść na ulice i głosić ludziom Chrystusa Zmartwychwstałego, w łączności z naszymi katechistami i proboszczem parafii, w której jesteśmy na "Drodze" poszliśmy głosić. Zostałem wylosowany, żeby chodzić wraz z Wojciechem. Bardzo dobre doświadczenie.
Okazało się, że kobiety w ogóle nas nie słuchały (?), natomiast mężczyźni - o dziwo - bardzo chętnie. Dziwne, myślałem, że kobiety łatwiej wchodzą w takie gadki. Wychodzi na to, że kolejny stereotyp w mojej (i zapewne nie tylko mojej) głowie rozwiał się z hukiem wodospadu.
Dzieliliśmy się doświadczeniem Boga w naszym życiu. Wojciech bardzo mnie zbudował, niedawno dowiedział się, że dziecko na które czekali z żoną prawdopodobnie jest martwym płodem, a On co? - nie biadoli na Boga, nie przeklina - tylko mówi ludziom na ulicy, że Bóg ich kocha!
Ktoś by powiedział - co za głupstwo! A tak, świry, których Bóg ratuje ze swojego egoizmu i kocha ich bezwarunkowo. A jednak mężczyźni w różnym wieku słuchali tych świrów. Mało tego, rozmawiali i dziwili się, że "katole" chodzą po ulicach. Hehe. Bardzo poruszyła mnie historia pewnego alkoholika, który zapija od kilkunastu lat, żeby nie myśleć o zdradzie żony. Nie widział swoich synów już od dawna. Smutna historia. Druga historia - to niesamowite świadectwo. Zaczepiliśmy starszego Pana mówiąc po prostu. "Bóg Pana kocha". Odpowiedź była krótka: Wiem! i... byłoby po rozmowie, ale zapytałem, czy mógłby wskazać jakieś konkretne wydarzenie, które potwierdzało by Jego odpowiedź? Zatrzymał się, podszedł do nas bliżej i powiedział jak to czekali z żoną na dziecko, na syna i co?... dwa, trzy lata nic.... aż któregoś razu podczas samotnego spaceru coś ukłuło go w sercu, potem męska rozmowa-modlitwa z Bogiem gdzieś w sanatorium... i co dalej? miał dziwne i trudne do opisania poczucie, że Bóg obiecuje mu potomka. Czekał 17 lat!!! i urodził mu się syn. Teraz syn ma dwadzieścia kilka lat a On wie, że Bóg Go kocha. Po tych słowach skwitował - chcieliście konkretu - to macie. Do widzenia, dobrze się gadało z Wami - rzucił i powoli odszedł w swoją stronę....
Warto było wyjść na ulice...
Pomyślałem po jakimś czasie, że warto o tym wspomnieć na naszym blogu.
Zatem - już jest:-)

[Józef]