piątek, 7 października 2011

śladami KARANU 2011


Długo wyczekiwany przeze mnie wyjazd - a właściwie pielgrzymka rowerowa na Jasna Górę w końcu odbyła się. Niestety okazało się, że z licznej ekipy zapaleńców zostali tylko organizatorzy - czyli Waldek i ja. W przypadku niektórych
zaważyły zdarzenia losowe, natomiast byli i tacy, którzy w moim odczuciu - po prostu spękali. No bo 3ba być wariatem, żeby 3 dni kręcić kołami po asfalcie, piachu i nie tylko....
Generalnie pogoda rewelacyjna, piękne widoki. Nie zobaczysz tego jadąc samochodem - jak mówi Waldek. Do tego kapitalnie przygotowane bagaże i rowery - co widać na fotkach a przede wszystkim ważne intencje w sercu z którymi jechaliś
my. Trasa biegła niemalże dokładnie jak pielgrzymka piesza grup 17-tych akademickich, w których to idzie elitarna grupa pacjentów ośrodków dla narkomanów oraz ich rodzice i sympatycy Katolickiego ruchu Antynarkotycznego "KARAN". Oczywiście wybraliśmy z Waldkiem wersje nieco ekstremalną - czyli noclegi pod namiotem, który wieźliśmy ze sobą. Nawet nie było tak zimno nad ranem. Wyruszyliśmy w piątek około 8mej spod kościoła akademickiego św. Anny na Starówce. Około 6tej wieczorem zajechaliśmy na nocleg do gospodarzy, którzy przyjmują co rok

u grupę KARAN-u. Po 117 km w nogach poprosiliśmy tylko o prysznic i możliwość rozbicia namiotu. Około 8mej już spaliśmy , by wstać o 6tej. Całe 10 h snu. Rewelacja. Sobota z kolei była ciężka. Rozpoczęliśmy od wyśpiewania porannych Godzinek. Po drodze kilka rozmów z miejscowymi. Szczególnie mężczyźni zaczepiali nas pytając o konstrukcje przyczepki jednokołowej, którą ciągnął Waldek Na nocleg zajechaliśmy grubo po 9tej -a w nogach mieliśmy około 150 km.
Nieoczekiwanie furta klasztoru Dominikanów była zamknięta. Nikt nie słyszał dzwonka - albo nie chciał usłyszeć! Jednakże ma się swoje sposoby:-) akurat furtka od strony domu Pielgrzyma była otwarta. Niebawem znalazłem się w środku klasztoru i słysząc jakieś kroki zapukałem do drzwi - blisko cel zakonników. Przestraszony braciszek otworzył drzwi i ze zdziwieniem zapytał "Skąd się tutaj wziąłeś? Jak wszedłeś? Odpowiedziałem tylko, ze wszystko było otwarte - zgodnie z prawdą. rewelacji nie było. Gościnność tej wspólnoty ograniczyła się do niezbędnego minimum, ale to nam wystarczyło. Niedziela już spokojniejsza. Rozpoczęliśmy od eucharystii u Dominikanów. Homilia- a w zasadzie kazanie, gdyż nie związane z liturgia słowa niedzielnego - raczej niskich lotów. Można było ćwiczyć pokorę i żarliwiej się modlić. Wspaniałe wieści od znajomego, który chciał z nami jechać, ale miał mały wypadek z okiem. Leszek przyjechał po nas do Częstochowy swoją terenówką i zrobił nam kilka zdjęć jak wjeżdżaliśmy na Jasną Gorę.