środa, 13 lutego 2013

ZIMOWY DZIEŃ W PUSZCZY

Wreszcie! Jeden, zimowy dzień w Puszczy Kampinoskiej. Znów się udało! Cały tydzień odwilż, mokro i wilgotno... jednym słowem nieprzyjemnie. Aż do soboty. Ustawiliśmy się w okolicach 8 rano. Dzień wcześniej padał mokry śnieg. Był nawet pomysł aby wybrać się do Kampinosu z nartami biegowymi - ale ostatecznie wybraliśmy opcję marszową. Termometr w aucie wskazywał minus 5,5 stopnia. A poza miastem dochodził już do minus 7. Rześko.Bardzo rześko. Trochę mieliśmy obsuwę czasową w stosunku do planu - dlatego wybraliśmy krótszy szlak. A plan był z grubsza taki: Godzina 8 jesteśmy na szlaku, idziemy czerwonym do miejscowości Pociecha. Tam rozpalamy ognisko, kiełbaski - dojeżdża Karol z ferajną i może Piotr, jemy, strzelamy z łuku i zawijamy się szlakiem zielonym. Całość trasy ok 20 km. A teraz jak było:-) Po kolei. Wyruszyliśmy w czwórkę z Warszawy z małym opóźnieniem. Okazało się, że Marcin jest po udanej imprezie, która skończyła się nad ranem i po 2 godzinach snu(!) spotkał się z nami. Wyruszyliśmy około 9tej krótszym szlakiem. Po drodze zbieraliśmy - według nas - suche gałęzie, które ładowaliśmy na....ot, taki patent, który wykorzystują polarnicy ciągnąc ciężkie pulki. Naszymi pulkami były sanki mojego syna - przerobione trochę do naszych potrzeb, a w zasadzie dodałem tylko szereg linek i miniaturowych karabinków. Do ciągnięcia wykorzystaliśmy klasyczną uprząż wspinaczkową i już. W drodze powrotnej wiozłem na nich plecak, matę strzelniczą łuk i strzały. Szło się nieźle. Widoki całkiem całkiem. Trochę żartowaliśmy, trochę rozmawialiśmy o tym i owym i tak zaszliśmy w wyznaczone miejsce. Na miejscu przywitał nas Karol z synem i krewnym harcerzem oraz moja żona z naszym synem. Od razu podzieliliśmy się obowiązkami. Jedni rozpalali ogień, inni przygotowywali tyczki do kiełbasek. Ja organizowałem małą strzelnicę. Okazało się, że rozpalenie ognia nie jest takie łatwe. Mieliśmy nawet gotowe rozpałki - ale chyba jakieś kiepskie. Straciliśmy z pół godziny na rozniecenie ognia i w momencie, kiedy już poczuliśmy ciepło ogniska nagle zjawił się Pan ze Straży leśnej czy jakoś tak i zasugerował przeniesienie ognia 500 metrów dalej, gdyż tam jest wyznaczone miejsce na ognisko. Ale niefart wzięliśmy za właściwe jakieś nielegalne miejsce, które ktoś przed nami wcześniej rozpalał i pozostał ślad po ognisku. Cóż zanim przenieśliśmy całe obozowisko w wyznaczone miejsce - ci, których powitaliśmy musieli już wracać. Trudno zostawili kiełbaski i cały prowiant dla nas. A nasza czwórka walczyła dzielnie dmuchając na przemian w tlące się patyki. Nie daliśmy się i po jakimś czasie wznieciliśmy przyzwoity ogień. Kiełbaski zakupione na targu rewelacyjne. Później urządziliśmy małą strzelnicę i jeszcze mniejszy konkurs. Bezkonkurencyjny Marcin dobił nas swoją skutecznością w strzelaniu z łuku i .... to po 2h snu. No, nieźle. Czwartej rundy jednak nie było, gdyż Arek spieszył się do dwójki swoich dzieci, bo żona jego miała spotkanie. Już był spóźniony ponad godzinę. Spieszyliśmy się zatem wszyscy. Droga powrotna wydawała się nam dłuższą, choć miała być krótsza....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz