poniedziałek, 28 września 2009

Wojownicy na rowerach

Józef
Czwartkowym popołudniem, 10 września wyruszyliśmy z Waldemarem do Ząbek po Bogdana. W Apostolicum zamocowaliśmy nasze rowery na bagażnik samochodu i po krótkiej rozmowie (wszyscy znamy się z pielgrzymki na Jasną Górę z grupą KARAN), wspólnie wyruszyliśmy na rajd rowerowy. Trasa przebiega następująco: Bogucic/k. Radomia - Kielce - Święty Krzyż - Kielce - Bogucic - około 34o km. Czas: piątek rano - niedziela wieczór. Uczestnicy: grupa pacjentów KARANU. Organizator; Waldemar, zapalony rowerzysta.
Dojeżdżamy do Bogucina. Na miejscu sprawdzamy stan techniczny rowerów i przeprowadzamy drobne naprawy, a w zasadzie ja asystuję, a Waldemar z Bogdanem ciężko pracują. Panowie mają doświadczenie i potrafią odpowiednio ustawić asortyment w rowerze. Wraz z Bogdanem mocowaliśmy się chyba z godzinę z mocowaniem sakwy do kierownicy jednego z rowerów! Kładziemy się spać po północy. Jestem bardzo zmęczony (kolejny wyjazd rozpoczynam po nocnym dyżurze w Ośrodku) Waldemar niestrudzony został w warsztacie aby wymieniać klocki hamulcowe, w rowerze którym miałem jechać.
Pobudka 6'00. Pacjenci Ośrodka wykonują poranna rozgrzewkę, przewidzianą w rytmie dnia. Część z nich zajmuje się końmi i małym gospodarstwem. Krótkie śniadanie wraz z pacjentami. Waldemar z Bogdanem kończą przygotowywać ostatnie rowery, ja dopompowuję powietrze, w co najmniej 30 rowerach - łatwo nie jest. Robi się wesoło. Przyjechali pacjenci z Radomia. Wszystko się przeciąga. Mamy już 3 godziny opóźnienia. Wreszcie po 10 wyruszamy, w składzie 16 osób, grupę prowadzi Bogdan - który ma szczegółowe mapy trasy, przypięte do sakwy rowerowej. Ja spinam grupę jadąc na końcu, w niewygodnej koszulce odblaskowej. Waldemar z podpiętą do roweru jednokołową przyczepką - jadąc obok, ogrania całość grupy, śmigając jak wicher. Raz jest na przedzie, to znów w środku, na tyłach. Dba aby grupa nie rozciągała się niepotrzebnie. Jedzie również z nami jedna kobieta - terapeutka Ania, którą przyjechała z pięcioma pacjentami z Ośrodka w Elblągu. Ania objechała rowerem, w przeciągu kilku lat kilka, tysięcy kilometrów, na różnych kontynentach. Była w peruwiańskich Andach, nad Jeziorem Wiktorii w Afryce, zaliczyła norweskie fiordy, piękne tereny w Kanadzie, Australii i już nie pamiętam gdzie jeszcze była rowerem. Niezła historia!!!
Wracając do naszej wyprawy - dziennie przemierzamy średnio ponad 100km, noclegi mamy zapewnione - śpimy na Karczówce w Kielcach goszczeni przez Pallotynów. Na trasie dojechał do nas Jarek, który wiezie nasze bagaże oraz prowiant. Częstuje nas wodą, która schodzi litrami. Na pace ma również załadowany swój rower, aby wjechać z nami na Święty Krzyż. Na jednym z postojów, w ciekawej miejscowości zwiedzamy z zewnątrz niestety, gotycki kościół z początków XVw. Niektóre elementy wykonane zostały z piaskowca, natomiast w środku można było dostrzec niewyraźnie, poprzez kraty - sklepienie gwiaździste. Bogdan z wykształcenia grafik - twierdzi, że to fenomen architektury na tych ziemiach i w tak pospolitym miejscu.
Pierwsze kilkadziesiąt kilometrów było mi ciężko. Nie jestem przyzwyczajony do kilku niuansów: jazdy w dużej grupie, spodenek z tzw. pieluchą i kasku, który później okazał się bardzo istotny. Wydolność pacjentów jest zróżnicowana, więc po jakimś czasie niektórzy tracą siły. Jeden z chłopaków wymiękł całkowicie - nogi mu siadły i miał skurcze mięśni. Jednak, według nas to raczej problem psychiki i niechęć do przełamywania trudności, wynikający z choroby uzależnienia. Dlatego, żeby nie psuć nastawienia pozostałych uczestników, trzeba chłopaka odwieźć do Bogucina. Rano dojeżdża do nas Leszek, swoim Land Roverem. Zrezygnował z polowania, aby móc z nami wjechać rowerem na Święty Krzyż. Leszek zaintrygował mnie swoimi zainteresowaniami myśliwskimi. Obiecał też, że zabierze mnie na jakieś polowanie. Kiedy to nastąpi? Zobaczymy.
Wracając do rajdu, był owocny zarówno w przeżycia krajoznawcze jak i ciekawe dla mnie rozmowy z mężczyznami. Przejeżdżając przez rozliczne wioski zastanowił mnie fakt - tymi, którzy byli poruszeni i zaciekawieni naszą obecnością były w większości starsze kobiety.,babcie w finezyjnych chustach na głowie. Jedna z nich wychodząc nam naprzeciw wprost powiedziała, aż musiałam wyjść na szosę, żeby zobaczyć co to za zbiegowisko na zakręcie (w tym czasie my zatrzymaliśmy się rozważając dalszą trasę). Babcia zaczęła tłumaczyć Jarkowi gdzie jesteśmy, jak dalej jechać, gdzie skręcić itd. Przypatrując się z boku całemu wydarzeniu, rzuciłem do Bogdana - i oto można zobaczyć kto rządzi w rodzinie! Rozmowa potoczyła się w ten sposób, że trochę śmiechem, trochę na poważnie, a nawet o zgrozo stwierdziliśmy, że jak babcia nosi jako jedyna "spodnie w domu" i w dodatku w rodzinie, to potem widzimy takich nieobecnych mężczyzn. Tematy dotykające męskości pojawiały się samorzutnie. Jadąc dalej zastanawiałem się głośno, gdzie Ci mężczyźni się podziali. Znów widzimy tylko kobiety, ciężko pracujące. Odpowiedź przyszła sama. Chłopi młodzi i starzy chowali się za jakimiś budkami, kioskami żłopiąc tanie piwo - które mnie akurat nie przypada do gustu. Wolę jakieś lokalne, albo przynajmniej ciemne, pszeniczne, najlepiej klasztorne - niestety do dyspozycji są tylko importowane. Wracając do widoku chłopów żłopiących piwo - spojrzenia mieli mętne i znużone - pytanie od czego? Na pewno nie tylko od piwa. Bogdan rzucił do mnie - oto co nuda robi z człowieka! Jak nuda - byłem zdziwiony? Tyle roboty w polu, jeszcze nie wszystko zrobione po żniwach, jeziora, piękne lasy, łąki i na dodatek jest czym oddychać w porównaniu z Warszawą. Jednak żeby to docenić trzeba zmienić optykę, a niestety patrząc w szklany ekran telewizora, komputera nie da się tego zrobić lekko i bez wysiłku. Na rajdzie nudy nie było, a powiem więcej wrażeń mieliśmy co niemiara, także tych trudnych, w których lała się nawet krew! Krzysztof - wychowawca z Bogucina przeliczył się z prędkością zjeżdżając ze stromej góry i nie wyrobił się na zakręcie. Wyskoczył przez kierownicę i upadł na kamieniste podłoże, uderzając w nie głową. Na szczęście oprócz dużej ilości krwi z nosa rozpryskującej się dookoła, nic nie stracił. Pożyczony kask - dobrej jakości - uratował mu życie - stwierdził Waldemar. Wezwaliśmy pogotowie i już za 20min Krzysztof żegnał nas siedząc w karetce. Po przeprowadzeniu badań w kieleckim szpitalu okazało się, że chłop zdrów i nic mu nie zagraża. Wieczorem Leszek odwiózł go do Bogucina żegnając się z naszą ekipą. Oprócz tej sytuacji nie wydarzyło się już na szczęście nic niepokojącego. Czas był naprawdę dobry. Mogliśmy zmierzyć się ze zmęczeniem, pragnieniem, swoimi siłami i stanem ducha. Byłem zdziwiony, choć nie zaskoczony, kiedy w drodze do Bogucina, zmęczeni już ostro (narzuciliśmy sobie długi etap bez postoju aby dotrzeć przed zmrokiem do celu) pacjenci rozpoczęli głośno śpiewać znaną mi dobrze nutę z pielgrzymki - Wojownicy Pana - w rytmie Buffalo Sldier - Boba Marleya. Skąd oni mieli jeszcze siły? Dołączyłem do śpiewu. Pomyślałem sobie, że musimy sprawiać niezłe wrażenie w połączeniu z tym śpiewem, przemykając zwartym peletonem. A śpiewaliśmy na całe gardło:
Wojownicy Pana!
Nie zabijają!
Oni walczą miłością
Duchową amunicją
Weż udział w trudach
I przeciwnościach
Jako dobry żółnierz
Jezusa Chrystusa

Bardzo cieszę się, że rower okazuje się dla mnie kolejnym narzędziem do tego aby przezywać intensywnie czas, rozmawiając o ważnych sprawach i dzieląc się swoim doświadczeniem życiowym, w gronie innych mężczyzn. Zatem rower nie jest tylko do tego, żeby wyciskać poty - choć i to czasem pomaga.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz