niedziela, 19 grudnia 2010

Moje małe wejście na K2 ! - czyli mężczyzna przy porodzie

Dziesięć godzin na sali porodowej - to jak atak szczytowy stylem alpejskim na ośmiotysięcznik. Nie bez powodu przyszło mi na myśl akurat takie porównanie. W tym samym czasie, kiedy żona leżała na patologii ciąży ja w wolnych chwilach - (w autobusie, metrze)wczytywałem się w dramatyczne chwile wypraw na K2 z 1986 r., w której uczestniczyły również ekipy polskie.
K2 - czyli druga góra świata w Karakorum mierząca 8612 m. Jedna z najtrudniejszych do zdobycia. Śledząc śmiałe poczynania alpinistów w walce z nieustępliwym żywiołem nie zdawałem sobie sprawy, że już niedługo czeka mnie nie gorsza przygoda. Być może dla wielu mężczyzn uczestnictwo w porodzie to nic wielkiego i można by powiedzieć nawet coś takiego naturalnego. Jednak dla mnie to było duże przeżycie. Tym bardziej, że jak widzę krew i igłę to jest mi słabo!!! Ot taka moja pięta achillesowa - po prostu umieram w szpitalach. Dzięki Bogu kolejne moje lęki zostały przełamane i wytrwałem do samego końca. Choć w wielu momentach myślałem, że zejdę - tak jak niektórzy alpiniści, którzy zginęli pod szczytem K2 w 1986 r.(!)
Przecięcie pępowiny było mocne. Bardziej jednak utkwił mi w pamięci moment, kiedy to położna wydała komendę: przygotować wszystkie pieluszki i zwinąć w trójkąt, umieścić pod koszulką, koszulkę w spodnie, podwinąć rękawy - bo będą potrzebne Pana ręce. Wtedy poczułem, że robi się gorąco! I faktycznie było. Podczas finałowego końca porodu żonie odczepiła się igła, przez która podawano jakieś płyny i położna powiedziała: niech Pan się tym zajmie, bo ja nie dam rady( wychodziła już główka Franczo). Ja, który na widok igły "odlatuję" i jestem słaby jak dziecko - stanąłem na wysokości zadania i ... przytrzymałem igłę do momentu nadejścia drugiej położnej. Niewiarygodne jak dla mnie.

Później przeanalizowaliśmy z żoną po co ta akcja z pieluszkami? Przez niespełna godzinę ogrzewałem je, żeby tuż po "urodzeniu Franka" przykryć Go nimi, a równocześnie "poczęstować" dziecko, od razu po wyjściu z brzuszka - zapachem tatusia. I to było dla mnie bardzo ważne - bo już coś mogłem od razu dać od siebie. Ciepło i swój zapach. Z kolei rytuał przecięcia pępowiny to było raczej coś takiego konkretnego dla mnie jako faceta. Resztę przeżyć z mojego małego "wejścia na K2" zachowam dla siebie.
Kolejny etap w drodze ku męskości przede mną :-)


P.s. Po narodzinach Franciszka przypomnieliśmy sobie pieśń na wejście podczas naszego ślubu 2 lata temu:"Jeżeli Pan nie wybuduje domu na próżno trudzą się ci, którzy go wznoszą"

Józef

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz