wtorek, 30 czerwca 2009

Szlakiem tatarskim Krynki_maj_2009

Jacek
Miałem już dość siedzenia w Warszawie. Podobnie jak Józek. Zaczęliśmy więc zastanawiać się nad zorganizowaniem wyjazdu w trakcie majówki. Jak to się stało, że wybrałem wyjazd na wschód nie pamiętam. Pamiętam tylko, że w pewnym momencie zacząłem zbierać informacje o Szlaku Tatarskim. Słyszałem o tym szlaku już wcześniej. Zacząłem organizować wyjazd dość późno, czekałem bowiem na decyzję Józka odnośnie tego kiedy będzie w stanie wziąć urlop. Pomysł był wspólny, więc zależało mi aby był na tym wyjeździe razem z Asia. Kiedy już wziąłem się za szukanie miejscówki okazało się, że jest ciężko. W końcu jednak udało mi się znaleźć miejsce w Domu Kultury w Krynkach. Plan był bardzo ogólny, zbieramy 10 osób, pakujemy się w samochody, a resztę organizujemy na miejscu. Po różnych historiach powstała w końcu ekipa: Ja, Rafał, Adaś, Darek, Wojtek, Asia. Z małym opóźnieniem mieli do nas dołączyć Józek z Asią. Wypożyczyliśmy przyczepę, zapakowaliśmy rowery i ruszyliśmy. Dotarliśmy na miejsce trochę po północy. Miejscówka była skromna, żeby nie powiedzieć spartańska, ale w końcu miało być tanio, no i sam Dom Kultury nazywa się "Bieda", więc nazwa mówi sama za siebie. Dostaliśmy dwa pokoje, a w nich łóżka, miały być. Faktycznie były to jednak jakieś takie składaki, a na nich sienniki wypchane sianem, trawą? trudno powiedzieć.
DZIEŃ PIERWSZY
Kilka miesięcy temu przestawił mi się zegar biologiczny, czy coś tam w środku i zacząłem wcześnie wstawać. Miałem nadzieję, że przejdzie mi na wyjeździe, ale nie. Wstałem więc pierwszy i czekałem, aż reszta ekipy wstanie z łózek. Zaraz po mnie wstał Rafał, więc w oczekiwaniu na resztę ekipy postanowiliśmy odmówić laudesy. Tego dnia strasznie wiało, więc zamknęliśmy się na czas laudesów w saabinie. W końcu wstała reszta ekipy, więc mogliśmy zjeść wspólne śniadanie. Lubię klimat wspólnego jedzenia. Na ten dzień mieliśmy zaplanowaną kilkugodzinną trasę. Pierwszym miejscem które odwiedziliśmy był meczet w Kruszynianach. O meczecie opowiadał w niesamowity sposób facet pochodzenia tatarskiego. A później wylądowaliśmy po drugiej stronie ulicy w restauracji Tatarska jurta prowadzonej przez panią Dżennetę Bogdanowicz. Co prawda dwie godziny wcześniej jedliśmy śniadanie, ale postanowiliśmy spróbować kilku tatarskich potraw. I zachwyciliśmy się. Przypomniały mi się czasy kiedy żyła jeszcze moja babcia i wszystkie moje wyjazdy z dzieciństwa do rodziny na wieś. Proste, ale przepyszne tradycyjne jedzenie. Dużo, tłusto i niesamowite smaki. Robiliśmy nawet szybki ranking. Ja zachwycony byłem kołdunami w rosole, sytą (zmrożony napój z wody, miodu i soku z cytryny), babką ziemniaczaną i pierekaczewnikiem. Choćby dla tego jedzenia warto pojechać w tamte okolice. Resztę dnia spędziliśmy jeżdżąc po okolicach. Byłem pod wrażeniem. Większość wsi przez które przejeżdżaliśmy wyglądała jakby czas zatrzymał się tam wiele lat temu. Piękne drewniane domu, cisza, spokój, a w niektórych miejscach jeszcze piaszczyste drogi. Wieczorem wyjechaliśmy po Józka i Asię do Białegostoku. Wieczór zakończyliśmy rozmową przy sziszy, którą po ciężkich zmaganiach rozpalił Adaś. Dla mnie ten dzień był też wyjątkowy z tego względu, że był to mój pierwszy dzień bez papierosa, od czasów szkoły średniej, chyba?
DZIEŃ DRUGI
Okazało się, że nie jestem jednak takim rannym ptaszkiem, Kiedy wstałem na nogach był już Józek z Asią. Właściwie nie tylko na nogach, oni już byli myślami daleko w trasie. Musieli w końcu jednak korzystać z najgłębszych pokładów cierpliwości, gdyż większość ekipy po całym dniu na rowerze, spała w najlepsze. W końcu dołączył do nas Rafał, więc mogliśmy zacząć dzień od laudesów, później klasycznie już śniadanie, w trakcie którego dołączała do nas powoli reszta ekipy. Tego dnia nie wszyscy mieli już jednak ochotę na jeżdżenie. Darek i Adaś uznali, że tego dnia wolą jednak poruszać się samochodami. Zawieźli nas do Supraśla, a stamtąd ruszyliśmy już przez okoliczne pola i lasy. Tego dnia grupa zaczęła się też powoli rozsypywać. Z początku miałem jeszcze ciśnienie, aby próbować utrzymać nas razem, ale w końcu uznałem, że nie ma to sensu. Na obiad pojechaliśmy jeszcze razem, oczywiście do "Tatarskiej jurty". Do domu zaś zjeżdżaliśmy indywidualnie, każdy w swoim tempie i czasie. Wieczór spędziliśmy przy ognisku. Niektórzy skupili się na paleniu sziszy inni na ewangelizacji i filozoficznych rozmowach:)
DZIEŃ TRZECI
Niedziela była dniem powrotu. Jednak nie najkrótszą drogą. Okazało się bowiem, że niedaleko mieszkają dziadkowie Adasia. Adaś zaproponował abyśmy zajechali do nich. Była tam bowiem jego mama która przyjechała sama z Warszawy samochodem. Adaś nie chciał aby mama wracała sama. Mieliśmy więc podjechać do jego dziadków w drodze do domu. Postanowiliśmy też jako, że byliśmy w okolicy podjechać do Białowieży aby zwiedzić choć kawałek puszczy. Musieliśmy jednak ze względu na mała ilość czasu ograniczyć się do zwiedzenia Rezerwatu. I to był naprawdę rewelacyjny pomysł. Mogłem bowiem po raz pierwszy na żywo zobaczyć moje ulubione zwierzę, czyli wilka. Zrobić sobie zdjęcie z leniwym ryśkiem i zobaczyć szaloną łosicę. A na koniec naszej wyprawy załapaliśmy się wszyscy na pyszne ciasto u dziadków Adasia.
DLACZEGO PISZĘ O TEJ WYPRAWIE W TYM MIEJSCU.
Nie był to typowy męski wyjazd. W końcu były razem z nami dwie Asie. Nie był to też wyjazd na którym sprawdzaliśmy swoją siłę, czy wytrzymałość. Ale w końcu mężczyzna to nie tylko ten, który walczy, sprawdza się, ciężko pracuje. To także ten który odpoczywa po pracy, wysiłku. I taki był ten wyjazd. Miał być przede wszystkim czasem, kiedy mieliśmy odpocząć. I myślę, że to się akurat udało. Piszę też o tym wyjeździe w tym miejscu, dlatego, że dla mnie osobiście jednym z wyznaczników tego wyjazdu, było podejmowanie odpowiedzialności. Czułem się odpowiedzialny za jego przygotowanie. Za zadbanie o miejsce gdzie moglibyśmy mieszkać, za zaproponowanie formy spędzania czasu, za organizację podróży i czasu na miejscu. Nie zawsze w życiu zachowywałem się odpowiedzialnie, choć zawsze za taką osobę się uważałem. Chcę jednak aby ludzie mi bliscy i nie tylko, wiedzieli, że mogą na mnie polegać. I widzę, że właśnie takie konkretne sytuacje jak ten wyjazd, weryfikują to. To co może nie jest dla mnie pierwszyzną, ale było też ważne, to to, że podjąłem się organizacji tego wyjazdu samodzielnie. Widzę, że czasem łatwiej mi w coś wchodzić ,coś robić, kiedy robię to z kimś. Na pewno jest mi łatwiej, kiedy w trudnych momentach mogę oprzeć się na drugiej osobie. męskości jest też podejmowanie odpowiedzialności. Dla mnie wyrażało się, to w organizacji tej wyprawy.
Pomimo, że ten wyjazd był czasem odpoczynku, ja miałem mimo wszystko swą walkę. Przez caly ten czas nie paliłem. Nie wyobrażałem sobie, że mogę nie palić, nie korzystając przy tym z wspomagaczy takich jak plastry antynikotynowe. Teraz już wiem, że można i znowu chcę podjąć tę walkę. Wyjątkiem była szisza. Dla mnie jednak te 3 dni były czymś co jeszcze niedawno wydawało mi się czymś niemożliwym.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz