poniedziałek, 20 lipca 2009

na działce_lipiec 2009

Józef

Wyjechaliśmy z Warszawy około dziewiątej rano, w czteroosobowej grupie. Zapowiadał się upalny dzień. Celem podróży była rekreacja, praca i wspólne spędzenie czasu, w spokojnym miejscu poza Warszawą. Jechaliśmy na działkę z glinianą chatą położoną w Boguszynie, niedaleko historycznego miejsca - Czerwińska. Zanim dotarliśmy na miejsce skręciliśmy do klasztoru salezjanów, położonego w samym centrum Czerwińska. Ojciec Bazylii - sędziwy profesor przyrody - poświęcił nam godzinę, oprowadzając nas po starej wystawie misyjnej, gdzie obejrzeliśmy eksponaty przywiezione przez misjonarzy z rożnych miejsc świata. Później mielismy jeszcze szansę zobaczyć romańską bazylikę z 1115 roku. Niektóre elementy architektoniczne zrobiły na nas duże wrażenie. Czuliśmy się w tych starych murach jak w innym świecie. Na dodatek kiedy zwiedzaliśmy bazylikę, ktoś akurat ćwiczył na kościelnych organach. Muzyka potęgowała i tak niesamowite wrażenia.
Ojciec Bazylii urzekł nas swoją wiedzą. W trakcie zwiedzania doszło nawet do śmiałych dyskusji, które daleko wykroczyły poza historię zwiedzanego przez nas miejsca. Były więc dyskusje na tematy gospodarcze, ale też i egzystencjalne. Cieszę się, że odwiedziliśmy to miejsce, gdyż przed kilkoma laty, dane mi było spędzić w tych murach prawie rok. Znałem je dobrze. Słuchałem jednak naszego przewodnika, którego znałem jeszcze ze starych czasów. Ojciec Bazylii był moim nauczycielem filozofii przez 2 lata na studiach w Łodzi. Ten siedemdziesięcio kilku letni, niski, krępy facet ma niesamowitą wiedzę, także na temat misji, choć tak naprawę sam na misjach nigdy nie był. Nic wiec dziwnego, że Rafał w pewnym momencie zapytał ojca, jak czuł się na misji?
Niespodziewanie spotkałem również mojego magistra nowicjatu, który akurat przyjechał z Gdańska. Okazało się, że cały czas pełni tę samą funkcję w Czerwińsku. To było dla mnie ważne spotkanie. Wymieniliśmy serdeczne uwagi, dotyczące naszego wspólnego życia przez rok pod wspólnym dachem. Zawsze miałem dużo życzliwości do mojego przełożonego, choć często nie zgadzałem się z jego poleceniami, naukami, dobrą radą, czy krytyką. Jednak to czego doświadczyłem w tych murach przez rok, w osamotnieniu, na modlitwie, ciężko pracując za braćmi z zakonu, było bardzo cenne i pomaga mi w obecnym życiu męża, pracownika, studenta, brata we wspólnocie.
W końcu dojechał do nas Paweł z żoną, u których spędziliśmy resztę dnia. Po drodze na ich działkę zatrzymaliśmy się aby zaopatrzyć się w kilka rzeczy. Łukasz z Piotrem kupili mięso na grila. Paweł kupił 5 worków cementu i ruszyliśmy do Boguszyna. Po 30 minutach dotarliśmy na miejsce. "Nawroć" przywitała na swoją dzikością. Mnóstwo krzewów, drzew, a w tym wszystkim kilka pomieszczeń gospodarczych, piwniczka, studnia i gliniana chata! Plan działania był prosty. Mieliśmy popracować, coś zjeść, a w wolnej chwili wyskoczyć wykąpać się w jeziorze. Przez cały dzień słońce przypiekało nas. Zjarałem sobie plecy, a Piotr narzekał na palący kark. Wykonaliśmy jednak kawał roboty. Najpierw siłowaliśmy się z betonową kolumną, wysoką na 3 metry, stylizowaną na starożytną kolumnę, w stylu doryckim. Kolumna zaczęła osiadać przy podstawie i przez to odchyliła się od pionu. Napociliśmy się zdrowo. Mieliśmy zawężone pole manewru, dlatego postanowiliśmy etapowo zabezpieczyć podstawę kolumny, poprzez wzmocnienie podłoża betonową wylewką, którą urabialiśmy w taczce. Dla Łukasza było to nowe doświadczenie - z którego bardzo ucieszył się. Kolejną pracą było ponowne osadzenie rynny i zaprojektowanie odpływu wody, tak aby w trakcie deszczu woda spływająca rynną nie zalewała terenu przy chacie.
W tym wszystkim znaleźliśmy też czas na czytanie gazet i rozmowę. A Łukasz wraz z Panią domu przygotował nam przepyszną karkówkę i kurczaka. Do tego była rewelacyjna sałatka i ciemny chleb ze śliwkami i rodzynkami. Uczta jak na pracowników fizycznych - wykwintna.
Przy dobrym, różowym winie, była też chwila aby wreszcie porozmawiać i poznać się lepiej.
Czas biegł szybko. Nie zdążyliśmy już pójść nad jezioro, więc wykąpaliśmy się w balii stojącej przy domu. Mam nadzieję, że wrócimy tam jeszcze kiedyś, na dłużej i będzie już wtedy chwila by wykąpać się w pobliskim jeziorze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz