sobota, 19 stycznia 2013

JAZDA NA LODZIE - EXTREMALNA DROGA

W minionym tygodniu postanowiłem wypróbować nowy sprzęt rowerowy. Wybrałem oczywiście trasę do pracy, czyli 20 km w kierunku Józefowa. Jakoś dziwnie uznałem, że aura do jazdy jest w porządku. Niestety myliłem się niemiłosiernie. Tak dawno nie wsiadałem na rower. Tyle zajęć, różnych zleceń, pracy, że wciąż wybierałem jednak 4 koła, bo i szybciej i wygodniej... Już w wakacje przymierzałem się do zmiany obuwia rowerowego. Bloki w systemie SPD leżały kilka miesięcy zbierając kurz. Kiedy ostatnio nazbierałem trochę kasy, zaopatrzyłem się w odpowiednie buty. Wiedziałem, że przestawienie się na jazdę w butach z blokami wymaga trochę czasu i trzeba przy tym poćwiczyć nienaturalne skondinąd odruchy. Dlaczego wybrałem akurat zimę na testowanie sprzętu i naukę odmiennego sposobu jazdy? Sam nie wiem. Chyba nie mogłem już wytrzymać bez roweru, a może potrzebowałem trochę adrenaliny? Chciałem także wypróbować ocieplane kolarki, które zakupiłem. Jedno jest pewne. Nie było to rozsądne. Jak tylko wyjechałem, zaliczyłem glebę na asfalcie. Ledwie się podniosłem. Na szczęście bloki odpięły się i mogłem uwolnić nogę spod roweru. Wtedy zorientowałem się, że będzie ciężko. Wstałem, otrzepałem śnieg z siebie, sprawdziłem, czy są jakieś straty we mnie i w rowerze. Okazało się, że jestem tylko poobijany i... ruszyłem dalej. Ostrożnie jadąc dotarłem do Wału Miedzeszyńskiego i wbiłem się na ścieżkę rowerową, ale wjeżdżając na nią po prostu zwątpiłem! Goły lód. Przejechałem może z 2 km i zrezygnowałem. Wjechałem nielegalnie na trasę, zachęcony przez jakiegoś typa na kolarce. Jechało się dobrze, ale kierowcy byli chyba nieco poirytowani i to spowodowało, że wróciłem z powrotem na ścieżkę. Ostrożnie jadąc w mgnieniu oka przyswajałem sobie nową metodę jazdy. Byłem bardzo skupiony, co chwila sprawdzałem zapięcie, kołysałem się na wszystkie strony. W myślach upadałem już ze 20 razy. Mimo, że było mi ciepło - w tych ocieplanych gaciach, to wspomnienie pierwszego upadku powodowało oziębienie moich myśli. Ta sytuacja paradoksalnie okazała się dobrą. Mogłem przeanalizować moje ostatnie miesiące życia, zapracowania i ciągłych upadków duchowych. Jadąc myślałem sobie, że taka jazda rowerem po lodzie doskonale oddaje moje funkcjonowanie w świecie- przynajmniej przez ostatnie miesiące. Z jednej strony chciałbym oddać swoje sprawy Bogu, znaczy zdać się na Jego plan wobec mnie. W konkretach chodzi o to, żeby codziennie pytać się w modlitwie co mam robić? - mimo, że mam już swój plan i logicznie rozumując doskonale wiem co mam robić i jak. I jest to jak jazda po lodzie, bo nie wiesz, czy za chwile się nie wywrócisz a wtedy będzie bolało. Bo okaże się, że mam zrezygnować z moich pomysłów, afektów, przyzwyczajeń a nawet przyjemności.... Choć tyle razy doświadczyłem błogosławieństwa i miałem pewność, że to na co się otworzyłem było 10000 razy lepsze niż to, co sam wymyśliłem i o co prosiłem, albo chciałem wyegzekwować od Boga przez mój egoizm i fałszywą pobożność. Z drugiej strony mam nieodpartą pokusę ufania swoim możliwościom. Każdego dnia mam naszkicowany plan działania i chcę go wykonać na swój sposób i swoimi siłami. Nie konsultując tego z nikim, nie pytając nikogo, czy to jest dobre?, mądre?, potrzebne? itd. No może za wyjątkiem tego, że pewne kwestie udaje mi się omawiać z żoną. Ale to i tak wyłącznie za sprawą Łaski od Boga, a nie moimi siłami, więc to odpada i wykreślam automatycznie z mojego osobistego konta zasług. I to też jest życie jak jazda na rowerze według mnie, gdyż tyle razy doświadczyłem swoich upadków, niepowodzeń. Tego, że moje działanie okazuje się być głupie, albo niepotrzebne, a czasem krzywdzące, bądź raniące innych. Te filozoficzne rozmyślania nie wiem czemu, ale przychodzą mi na myśl najczęściej na rowerze, albo podczas wędrówek... Wracając do roweru - z trudem dojechałem do celu zaliczając po drodze jakieś 4 km od pracy kolejny upadek - tym razem na niewielkim odcinku drogi leśnej. Jakiś koleś wyjeżdżał autem z drogi podporządkowanej i nie mógł się zdecydować, czy jedzie prze de mną, czy czeka aż przejadę. Nie wiem, może zbaraniał, że ktoś wybiera się na rower w taką pogodę, może wyglądałem jakbym miał same rajtuzy na sobie i jakąś bluzkę... nie wiem? W każdym razie wyjechał w takim momencie, że ja musiałem gwałtownie skręcić, a na lodzie równa się to z upadkiem. Myślę, że nie miał bym szans nawet gdybym założył extra zimowe opony z kolcami. Gleba i tyle. To był ciężki upadek, ale i tym razem bloki automatycznie wypięły się i noga cała. Podniosłem rower i przez kilometr prowadziłem go, bo nie miałem już siły upadać kolejny raz. Upadek trzeci nastąpił 500 m przed celem na oczach starszej pani pomykającej na rozklekotanym rowerze. Wstałem, szybko się otrzepałem i rzuciłem kobiecie na odjezdne: Spokojnie! To standard! i odjechałem. Spóźniłem się tylko kwadrans do pracy. Dyrekcja była wyrozumiała na moje szczęście :-) Przebierając się oceniałem straty: kilka siniaków, małe stłuczenia, zdarte kolano - a co najważniejsze ocieplane kolarki całe! Tylko zdarta skóra z kolana przyczepiła się od środka. Pozostała nieznaczna czerwona plama od krwi i to wszystko. Myślę, że niejedne spodnie nie wytrzymałyby takiej nieprzewidzianej próby - nie oczekiwałem takiej trwałości materiału po tym produkcie. A tu proszę - miła niespodzianka. Bloki okazały się sprawne. Buty dobre. Ochraniacze na buty, które również testowałem okazały się trafione w 10. Ciepełko w nóżkę, a gruby neopren amortyzował kostki podczas upadków. Szybka nauka jazdy w blokach. Teraz lepiej będę znosił ewentualne wywrotki jak zapomnę odpiąć buty zsiadając z roweru:-) Józef

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz